Broadway na Targówku, czyli "Rent" w Rampie

Zdjęcia STĄD.
Mimo mojej miłości do musicali ze wstydem muszę wyznać, że „Rent” jakoś zawsze omijałam, albo on omijał mnie. Ominęły mnie piosenki (właściwie kojarzyłam tylko "Seasons of love"), ominął film Columbusa. Coś tam mniej więcej wiedziałam o fabule, ale na spektakl w reżyserii Jakuba Szydłowskiego do warszawskiego teatru „Rampa” szłam właściwie bez żadnych oczekiwań. No i muszę przyznać – zachwyciłam się. 
Musical, który odmienił Broadway na zawsze

Kiedy „Rent” debiutował na Broadwayu w latach dziewięćdziesiątych, wyważył mnóstwo drzwi i złamał masę tabu. Poruszając raczej mało musicalowe tematy takie jak HIV, bezdomność, homoseksualizm, mógł szokować. A jednak został przyjęty z wielkim entuzjazmem – warto zauważyć, że tylko w Polsce to już jego czwarte wystawienie. Od tamtej pory z jednej strony wiele się zmieniło – jeszcze więcej drzwi zostało wyważonych, pojawiło się wiele znacznie bardziej kontrowersyjnych spektakli, a tabu do złamania pozostało niewiele. Z drugiej strony – recenzent z „Czystej kultury” wciąż ma szansę dostać palpitacji serca widząc, co się wyprawia na tej scenie. Ale co właściwie tkwi w tym nowojorskim musicalu sprzed lat takiego, że wciąż może przejrzeć się w nim jak w lustrze również współczesna warszawska publiczność?

Można by pójść najprostszą drogą i wspomnieć o tolerancji, której ciągle my, Polacy, musimy się uczyć. Sam reżyser podsuwa takie tropy, w jednej z ostatnich scen umieszczając w animacji tęczę z Placu Zbawiciela - trudno o bardziej wymowny symbol. Ale "Rent" nie jest musicalem opowiadającym o tym, że należy tolerować mniejszości seksualne i wspomóc głodujących artystów. Akurat tolerancja nie jest sprawą, którą zaprzątałby sobie głowę któryś z bohaterów. Bohaterowie są inni z własnego wyboru, z własnego wyboru w jakiś sposób wypisali się ze społeczeństwa i wcale nie zamierzają być jego częścią. Jeśli o coś walczą, to jest to ich mały kawałek świata, ich bliscy, ich przyjaciele, ich miłości. W gruncie rzeczy jest to opowieść o egoistach i indywidualistach, którzy uczą się wchodzić w relacje z innymi. A to tematy bliskie każdemu z nas, bez względu na wiek, miejsce zamieszkania czy orientację seksualną. I dlatego też musical wcale się nie zestarzał, chociaż oczywiście twórcy dokonali kilku zmian względem oryginału, uwspółcześniając niektóre elementy. Pytanie, czy zmiany te były konieczne - tak naprawdę Mark Cohen kręcący film smartfonem zamiast kamerą niczego nie zmienia, podobnie jak wzmianki o facebooku. Na szczęście reżyserowi nie przyszło do głowy przenosić akcji do Warszawy :) Dzięki temu musical zachowuje nowojorski klimat i pozostaje uniwersalną opowieścią o różnych rodzajach miłości, z których żadna nie jest lepsza od drugiej.

Łukasz Talik i Krzysztof Broda-Żurawski jako Tom i Angel.
Naprawdę piękna z nich para.
„Rent” w Rampie uwypukla też inne bliższe kolejnym pokoleniom tematy. Poczucie niespełnienia, chęć zostawienia po sobie śladu, rozdarcie między wolnością a zobowiązaniami – w problemach nowojorskich artystów wciąż mogą odnaleźć się nie tylko bezrobotni artyści, lecz także, kto wie, może nawet junior brand managerowie z Mordoru na Domaniewskiej.

To idzie młodość

W obsadzie brak właściwie słabego punktu. Nad talentem Jakuba Wociala nie będę się rozwodzić, bo jego po prostu trzeba posłuchać, Rafał Drozd świetnie spisał się w roli rozedrganego emocjonalnie Rogera, prym wiedli jednak Łukasz Talik i Krzysztof Broda-Żurawski jako Tom i Angel. Kiedy pojawiali się na scenie, nie sposób było oderwać od nich wzroku. Że już nie wspominając, że ten drugi jako drag queen może pochwalić się lepszą figurą ode mnie. To niesprawiedliwe. Z postaci kobiecych z kolei na pierwszy plan wybijały się Brygida Turowska i Agnieszka Fajhauer jako Joanne i Maureen – chemią między nimi również można by obdzielić kilka związków. Trzeci plan wcale nie zostaje w tyle – warto zwrócić uwagę choćby na znanego ze Studia Accantus Adriana Wiśniewskiego.

Jakub Wocial, który na scenie lubi szarżować, tu zagrał wyjątkowo stonowaną rolę.
Jeśli już można się do czegoś przyczepić, to do polskiego libretta. Zdarzają się piosenki bardzo dobre (Santa Fe) i teksty żenujące sztucznością (polska wersja "Light my candle" sprawiała wrażenie strasznie wymęczonej). Akustyka teatru nie pozwalała też na zrozumienie wszystkich tekstów, co może niektórym wyszło niestety na dobre. Ale wszystko to absolutnie rekompensowała energia, z jaką zaśpiewane i zagrane zostały wszystkie piosenki.

Rampa - uboga siostra Romy?

Nie sposób nie porównywać Rampy z Teatrem "Roma", tym bardziej że w spektaklu pojawiają się starzy znajomi z „Tańca Wampirów” (Jakub Wocial), „Upiora w operze” (świetny Łukasz Talik, który chyba tylko pomyłkowo grał w drugiej a nie pierwszej obsadzie "Upiora") czy „Deszczowej piosenki”, a sam spektakl reżyseruje związany z teatrem z Nowogrodzkiej Jakub Szydłowski. Jednak w tym porównaniu „Rampa” wcale nie przegrywa. Wręcz przeciwnie – „Rent” ma w sobie tę magię, którą kiedyś odnalazłam w „Tańcu wampirów”, a której zabrakło w kolejnych spektaklach Romy. Jest w „Rent” jakaś taka dzika radość z występowania, aktorzy zdają się nie tylko śpiewać, lecz także świetnie bawić, jest w nich niesamowita szczerość i urok, jakbyśmy nie mieli do czynienia ze starymi musicalowymi wyjadaczami, tylko z grupą studentów-zapaleńców, wystawiającą na ciasnej scenie starego domu kultury ukochany spektakl. Co wcale nie oznacza braku profesjonalizmu – wręcz przeciwnie, spektakl Szydłowskiego, chociaż kameralny, może śmiało stawać w szranki z kipiącymi przepychem inscenizacjami z Nowogrodzkiej. Jeśli szukacie wyjątkowych musicalowych emocji, wpadnijcie zatem na Targówek. Warto.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek