"Sense 8", czyli mieszanka wybuchowa


Will, policjant z Chicago, Nomi - hakerka z San Francisco, Riley - didżejka z Reykiaviku, Capheus - kierowca z Nairobi, Sun - bizneswoman z Seulu, Lito - aktor z Mexico City, Wolfgang - złodziej z Berlina i Kala - farmaceutka z Bombaju należą do Gromady - osób połączonych wyjątkową parapsychiczną więzią pozwalającą im na wnikanie w świadomość innych członków grupy. Mogą łączyć się zarówno na poziomie duchowym i emocjonalnym, odczuwać wzajemnie swoje lęki, radości, pragnienia czy rozkosz, jak i czysto fizycznym, dzieląc się przydatnymi umiejętnościami. Brzmi skomplikowanie? Może i tak, ale mniej więcej po dwudziestu minutach oglądania pierwszego odcinka serialu "Sense 8" już wiedziałam, że obejrzę kolejne dwanaście.

Chociaż pod serialem podpisało się (wielokrotnie) rodzeństwo Wachowskich, to nie "Matrix" ani "Jupiter" będą pierwszymi skojarzeniami podczas oglądania. Nazwisko innego z reżyserów - Toma Tykwera i sama konstrukcja serialu sprawia, że od razu widać podobieństwa do ich wspólnego dzieła - "Atlasu chmur", ekranizacji książki Davida Mitchella. Powieści totalnej, w której zacierają się granice czasu, przestrzeni, stylów i gatunków literackich. O ile jednak do filmu miałam sporo zastrzeżeń (zwłaszcza po przeczytaniu książki, którą reżyserski tercet potraktował dość brutalnie, w niektórych momentach zmieniając przesłanie całości o 180 stopni), o tyle "Sense 8" to już w pełni autorskie dzieło, w którym twórcy mogli swobodnie wykorzystać zarówno pomysły, jak i zdobyte podczas kręcenia "Atlasu..." doświadczenie. I trzeba przyznać - udało im się. "Sense 8" to jak na razie najlepszy serial, jaki w tym roku obejrzałam. Ma wszystkie te elementy, które dobry serial mieć powinien.

1) Kochajmy bohaterów!

Pośród bohaterów "Sense 8" praktycznie nie ma nudnej czy źle napisanej postaci - to jeden z nielicznych seriali, w którym wszystkie wątki były dla mnie ciekawe. Oczywiście każda z historii i każda z postaci jest inna - są zarówno te aktywne (Will, Nomi), jak i bardziej pasywne (Lito, Kala), są świadome swojego daru i traktujące go początkowo jak chorobę. Do tego wszyscy bohaterowie w różnych momentach swojego życia staną przed dylematami moralnymi rodem z greckiej tragedii, co podbije stawkę, o którą grają.

Do czego może się przydać homoseksualny aktor meksykańskich telenowel berlińskiemu złodziejowi i vice versa?
Warto zobaczyć.
Ale to nie wszystko. Główny myk serialu polega przecież na tym, że bohaterowie są w stanie współdzielić swoją świadomość, co daje niesamowite możliwości rozwoju akcji, z których twórcy skwapliwie korzystają. Nagle przestają mieć znaczenie granice przestrzeni, czasu, języka, wykształcenia, płci czy orientacji seksualnej. Wrażliwy homoseksualista Lito i religijna Kala nawiążą nić porozumienia z brutalnym Wolfgangiem, Sun i Will wesprą Capheusa umiejętnościami sztuk walki, gdy ten wda się w konflikt z lokalnymi gangami, Riley zabierze Gromadę na koncert swojego ojca. Mężczyzna zrozumie, co to znaczy mieć okres albo być w ciąży (genialne!), a transseksualna Nomi będzie mogła podzielić się swoimi doświadczeniami z innymi. No i przecież jest jeszcze ta możliwość, by nie ruszając się z Chicago wypić herbatkę w Londynie albo na Islandii...

W porządnym tajemniczym serialu musi być jakaś Sun z Korei.
Swoją drogą, to jak serial doskonale portretuje postaci homo- i transseksualne, zasługuje właściwie na osobną notkę. Chociaż orientacja seksualna Nomi czy Lito to ważny element fabuły i wynikają z niej istotne zwroty akcji, nie jest główną cechą ich określającą - Lito jest bardziej aktorem niż gejem, a Nomi bardziej hakerką. Podobnie świetni są partnerzy bohaterów, z którymi łączą ich głębokie relacje - Amanita i Hernando są strasznie sympatyczni i pełni zrozumienia dla dziwactw swoich ukochanych. Zresztą pozostali bohaterowie drugoplanowi, jak Felix (przyjaciel Wolfganga), Rajan - narzeczony Kali czy ojciec Riley to też świetnie zagrane, skomplikowane role. Przy czym na tle innych seriali, które lubują się raczej w pokazywaniu relacji destrukcyjnych oraz ulegają modzie na introwertycznych aspołecznych geniuszy, "Sense 8" jest wyjątkiem pokazującym siłę przyjaźni czy rodziny (tu akurat nie w każdym przypadku, zwłaszcza nie w przypadku Wolfganga), a bohaterowie nie funkcjonują wyłącznie we własnym parapsychicznym kółku wzajemnej adoracji - mają przyjaciół, znajomych, miejsce gdzie mogą się schronić w razie ucieczki.

2) Tajemnicze tajemnice

Kolejne oczywiste skojarzenia, które zaczynają się już w momencie, gdy na ekranie pojawia się Sayid, znaczy Jonas, znaczy Naveen Andrews, prowadzą oczywiście do serialu "Lost". I tu, i tam mamy grupę postaci połączonych tajemniczą więzią, z których każdy skrywa jakieś mroczne sekrety, a dodatkowo wszyscy muszą stawić czoła ogólnoświatowej tajnej organizacji, która ostrzy sobie zęby na ich zdolności. O ile jednak w "Zagubionych" rozwiązywanie zagadek było głównym elementem serialu, a bardziej niż "czy Kate będzie z Jackiem, czy z Sawyerem" widzów interesowała geneza tajemniczej wyspy, o tyle w "Sense 8" jest zupełnie inaczej. Na pierwszy plan wysuwają się relacje bohaterów oraz wątki obyczajowe i kryminalne, a historia demonicznego doktora Whispersa nie jest wcale najciekawsza w serialu. Ten wątek to właściwie kolejna wariacja na temat "źli naukowcy chcą wykorzystać cud natury do własnych celów" i choć wciągający, nie jest tak ciekawy jak to, czy Lito i Hernando będą razem, Kala wyjdzie za Rajana, Capheus zdobędzie lekarstwa dla matki a Wolfgang ukradnie diamenty. Wiem, jak to brzmi, ale paradoksalnie to wcale nie jest wada, a największa zaleta serialu.

A za wszystkim pewnie stoi Dharma.
3) Magia w świecie nauki

Krzysztofiński z bloga "Przemyślenia maniaka" postawił tezę, że Sense 8, określany w mediach jako science-fiction, to tak naprawdę realizm magiczny i właściwie mogę się pod tym podpisać. Z uwagą, że nie jest to taki typowy realizm magiczny rodem z Marqueza, a bliżej niż do Macondo jest bohaterom do Tokio z powieści Murakamiego. Dalsze skojarzenia z tym pisarzem nasuwały mi się w trakcie oglądania coraz bardziej - rozdwojenie osobowości, motyw sobowtóra, patrzenie na świat oczami kogoś innego lub obserwowanie siebie spoza ciała, przenikające się rzeczywistości i czasy... A oprócz tego oczywiście bliżej niesprecyzowana tajemnicza organizacja manipulująca rzeczywistością oraz postrzeganie zjawisk nadnaturalnych jako rodzaju nauki. No i ten charakterystyczny również dla Murakamiego zachwyt nad prostotą codziennych czynności - świat "Sense 8" to świat, w którym równie ważne jak mroczne knowania tajnych korporacji jest to, by napić się herbaty, zjeść naleśniki, zachwycić się muzyką, kolorowym tłumem podczas święta... czy zaliczyć najlepszy seks w życiu.

4) Serial to jeszcze, czy już film?

"Sense 8" wymyka się pojęciom gatunku, wymyka się również pojęciu serialu - bo to właściwie długi film podzielony na odcinki, pełen zupełnie nie telewizyjnego rozmachu i niezwykłych ujęć, począwszy już od rewelacyjnej czołówki. Muzyka zahacza o majstersztyk, a sekwencje montażowe bywają mistrzowskie. Chociaż większość odcinków to dzieło Wachowskich, to w reżyserii widać momentami charakterystyczną bardziej dla Tykwera fascynację kinem europejskim, m.in. Kieślowskim - czy scena zasłabnięcia Riley podczas koncertu nie kojarzyła Wam się z "Podwójnym życiem Weroniki"? Zresztą sama Riley, jej wątek, jej tajemnica są jakby wyjęte z Kieślowskiego, a bohaterka ma w sobie coś z kobiet z "Trzech kolorów" (swoją drogą, na nazwisko ma Blue, przypadek?). I tak jak nie trawiłam Tykwera po obejrzeniu "Nieba", który to film jest bardzo wysoko na mojej liście Najgorszych Filmów Świata, tak od "Atlasu chmur" patrzę na niego coraz przychylniejszym okiem. A chociaż trudno w to uwierzyć, to w serialu pojawi się również Bollywood z kolorowymi strojami i obowiązkową piosenką.



"Sense 8" to z jednej strony serial nafaszerowany akcją, pościgami, wybuchami i scenami walki (mrugnięcie okiem to wątek Capheusa, zafascynowanego filmami z Van Dammem), a z drugiej wizyjny, tajemniczy, ocierający się o metafizykę. Z jednej strony pełen humoru (wątek Lito!), z drugiej wyjątkowo mądrze mówiący wiele prawd o człowieku. I wyjątkowo jeśli chodzi o Wachowskich, nie są to prawdy, którymi reżyser wali nam w twarz, tylko takie, do których musimy dochodzić sami - i jestem pewna, że ilu widzów, tyle będzie wniosków i interpretacji.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek