Kurs filmowych olśnień, czyli dawno dawno temu w kinie "Hel"



Czy jeśli będziemy czytać Harry'ego Pottera, opęta nas diabeł? Czy oglądanie "Urodzonych morderców" sprawi, że wyjdziemy na ulice zabijać? Czy po "Pięćdziesięciu twarzach Greya" rzucimy faceta i kupimy pejcz, tak na wszelki wypadek? Raczej nie, ale nie da się ukryć, że przeczytane książki i filmy w jakiś tam sposób rzutują na nasze późniejsze odczucia i poglądy. Zwłaszcza, jeśli są oglądane w wieku, w którym jesteśmy szczególnie podatni na wpływy.



Do tej refleksji skłoniła mnie znaleziona przypadkiem rozpiska z tytułami filmów, które obejrzałam w wieku lat szesnastu, chodząc z klasą do radomskiego kina "Hel" na zajęcia z edukacji filmowej, wywalczonych z trudem u rady pedagogicznej przez nauczycielkę filmoznawstwa. Wtedy wydawały mi się po prostu filmami, dziś jednak zdałam sobie sprawę, że - mimo że od ich obejrzenia minęło już prawie piętnaście lat - wciąż te cytuję i przywołuję przy okazji dyskusji na różne tematy. Chociaż od tamtej pory obejrzałam jakiś ocean innych filmów, wtedy - było to moje pierwsze zetknięcie z dziełami, które nie były ekranizacjami lektur i blockbusterami (bo głównie takie grały radomskie kina), pochodziły z egzotycznych krajów, poruszały problemy, o których nigdy nie myślałam.

Chociaż już wtedy interesowałam się filmem, to nie bardzo miałam gdzie filmów oglądać - w telewizji były pokazywane późno w nocy i trzeba było je nagrywać na wideo, w moim rodzinnym mieście kino zlikwidowano, w Radomiu leciały głównie wspomniane wyżej hity, emitowane ze sporym opóźnieniem w stosunku do polskiej premiery, internet działał wolno, youtube'a jeszcze nie wynaleźli, moda na dodawanie płyt DVD do gazet dopiero się zaczynała... kino Hel było - oprócz "Filmu", który mozolnie kolekcjonowałam, moim małym oknem na świat*.

Warto również wspomnieć, że szkoła, do której chodziłam była katolickim prywatnym liceum. Jeśli jednak ktoś się spodziewa, że nauczycielka wyciągała nas na filmy o papieżu i świętych... no cóż, myli się. Oto wspomniana lista:

1) "Ziemia niczyja" (2001, reż. Danis Tanovic) - jeśli mowa o filmach wywierających wpływ, to w moim przypadku będzie to właśnie ten - po jego obejrzeniu poczułam, że marzeniem mojego życia jest pisać scenariusze. Właśnie takie scenariusze. Poruszające poważne problemy w sposób lekki, dowcipny, zrozumiały dla każdego niezależnie od wieku, kraju pochodzenia i kultury. Film jest przezabawny i cała moja klasa ryczała ze śmiechu, by nagle na końcu umilknąć i zostać w ciemnym kinie bez happy endu, każdy ze swoimi myślami. Tanovic jeszcze lepiej niż Kusturica punktuje absurdy bratobójczych konfliktów, hipokryzję Zachodu i mediów, bezsens prowadzenia wojny. Oprócz miłości do filmu "Ziemia niczyja" (oglądana równolegle z nagrywanymi na wideo filmami Kusturicy, które pokazywała wtedy Dwójka) obudziła też we mnie zainteresowanie światem w ogóle - zaczęłam czytać wszystko co wpadło mi w ręce na tematy polityczne i kulturowe, dowiadywać się więcej o konfliktach rozgrywających się na świecie i w ogóle otwierać szerzej oczy na różne, również te niedotyczące mnie bezpośrednio problemy.


2) "Memento" (2000, reż. Christopher Nolan) - kolejne filmowe olśnienie, które utwierdziło mnie w decyzji powziętej po "Ziemi niczyjej". I pierwsze zetknięcie z tak dziwnym sposobem opowiadania historii - nieliniowym, z różnych punktów widzenia, bez wiedzy, który z nich jest słuszny i czyja wersja jest prawdziwa. A do tego wrażenie, że kłamstwo często powtarzane w końcu staje się prawdą. Od tamtej pory na każdy film Nolana idę w ciemno.



3) "Kolory raju" (1999, reż Majid Majidi) - film podwójnie obcy, bo pokazujący dwa zupełnie różne od naszego światy - z jednej strony egzotyczną, tajemniczą kulturę Iranu, z drugiej - niepoznawalny dla "zdrowego" człowieka świat ludzi niewidomych. A zarazem miałam poczucie, że ta egzotyczna historia mogła się wydarzyć niemal wszędzie. I do tej pory mam w pamięci ostatnią scenę filmu i pamiętam zażartą dyskusję na temat jej znaczenia.



4) "Nienawiść" (1995, reż. Matthieu Kassovitz) - o ile irański film poruszył wszystkich do głębi, o tyle w 2003 roku historia żyjących we Francji potomków imigrantów, mieszkających w niebezpiecznej dzielnicy, którzy wpadają w wir przemocy i nienawiści, wydawała mi się bardzo odległa. Jak inaczej oglądałoby się ten film teraz, zwłaszcza po zamachach w Paryżu. Wtedy jeszcze kwestie imigrantów,  były zarówno mnie, jak i mojej klasie zupełnie obce, zamiast łączyć je z terroryzmem (film oglądaliśmy niedługo po zamachu na World Trade Center, a powstał w roku, kiedy o tym wydarzeniu jeszcze nikomu się nie śniło), rozmawialiśmy głównie o świetnej roli Vincenta Cassela. Wciąż jednak pamiętam początek filmu, anegdotę o spadającym z wieżowca człowieku, który powtarza sobie "jeszcze nie jest tak źle... jeszcze nie jest tak źle...".


5) Polowanie na króliki (2002, reż. Phillip Noyce) - to właśnie dzięki temu filmowi dowiedziałam się po raz pierwszy (a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało) o australijskim "skradzionym pokoleniu", czyli aborygeńskich dzieciach zabieranych od rodzin i przymusowo osadzanych w sierocińcach, gdzie miały uczyć się "cywilizacji". I chociaż historia przypominała trochę "W pustyni i w puszczy", to miała nad tym filmem główną przewagę - była prawdziwa.


6) "Upadłe anioły" (1995, reż. Wong Kar-Wai) - film, od którego spora ilość licealistów odbiła się jak od ściany, bo był tak dziwny, tak abstrakcyjny, tak pokręcony, tak momentami niezrozumiały (właściwie dlaczego jeden z bohaterów przestał mówić? Bo zjadł puszkę przeterminowanych ananasów?)... a zarazem przecież niezwykle wciągający. Inność bohaterów fascynowała i poruszała, no i w późniejszych latach mogłam szpanować, że "oglądałam Wong Kar-Waia, kiedy jeszcze nie był znany" i dostrzegać analogie do kina Tarantino.


7) Magnolia (1999, reż. Paul Thomas Anderson) - pamiętam, że był to jedyny film, z którego obejrzeniem były problemy - polonista o mocno konserwatywnych poglądach doniósł z oburzeniem do dyrektora, że profesor filmoznawstwa zabiera biedne dzieci na film, który zawiera scenę seksu analnego. Ksiądz dyrektor zastanowił się, po czym uznał, że ok, nie godzi się w Wielkim Poście takich rzeczy oglądać, więc klasa pójdzie na film... po Wielkanocy. A uczniowie zastanawiali się, skąd polonista wiedział takie rzeczy. Co więcej, zamiast zazwyczaj pokazywanej w TV wersji skróconej, obejrzeliśmy tę ponad trzygodzinną. "Magnolia" była dla mnie (wtedy już mocno zaawansowanej w marzeniach o scenopisarstwie i skrywającej pod łóżkiem notes z pomysłami) pierwszym przykładem filmu o takiej konstrukcji, mozaikowej, przypominającej rozsypane puzzle, z których widz sam musi sobie ułożyć historię. No i niech ktoś powie, że Tom Cruise nie umie grać - w "Magnolii" zagrał koncertowo. Polonista na widok jego roli zapewne dostał ataku serca.


8) "Smak życia" (2002, reż. Cédric Klapisch) - po tym filmie chyba wszyscy pożałowali, że do matury zostały aż dwa lata. Film, który jak żaden inny był z jednej strony pochwałą różnorodności i multikulturowości, a z drugiej - studenckiego życia i nieustającej Erasmusowej imprezy. Lekki, bezpretensjonalny, pokazywał tuż, tuż przed wejściem Polski do Unii, że Europa naprawdę da się lubić i że "tych innych" nie trzeba się bać. I chociaż wielokrotnie spotkałam sie z narzekaniami na polski tytuł, to moim zdaniem "Smak życia" trafił w dziesiątkę, w porównaniu z dosłowną "Hiszpańską oberżą".


Wtedy dobór tych filmów wydawał mi się przypadkowy, a właściwie zupełnie się nad nim nie zastanawiałam. Dzisiaj widzę, że nauczycielka chciała nam przekazać coś bardzo ważnego, a fakt, że obejrzałam te filmy właśnie wtedy, w tym wieku, w tym mieście, w tym kinie, miał na mnie znacznie większy wpływ niż sądziłam, chociaż trudno go sprecyzować. To tu spadła pierwsza kropla ucząca mnie, że do innych kultur nie należy podchodzić ze strachem, a z ciekawością, że nienawiść to droga prowadząca donikąd, że świat nie jest czarno-biały i składa się z miliardów mikroświatów, a każdą sprawę można oglądać, rozumieć (i opowiadać!!!) z różnych punktów widzenia. No i tu zaczęło się na dobre moje zainteresowanie filmem, jego językiem, sposobami, w jakie opowiada świat. Jestem stuprocentowo pewna, ze gdybym nie obejrzała wtedy tych właśnie filmów, byłabym innym człowiekiem. Może zamiast pisać ten wpis na blogu właśnie paliłabym kukły na manifestacji narodowców?

I za to bardzo, bardzo pani profesor (która pewnie i tak tego nie przeczyta :)) dziękuję.

*Właśnie zdałam sobie sprawę, że dorosło już pokolenie, które ma internet przez całe życie. Jakie to niesamowite :D

Komentarze

Copyright © Bajkonurek