O czym śnią olbrzymy, czyli "Bardzo Fajny Gigant"



Bardzo lubię dobre kino familijne. Takie, które ani z dziecka, ani z dorosłego nie robi idiotów i pozwala chociaż na moment zanurzyć się w magicznym świecie.

Chociaż "Bardzo Fajny Gigant" to ekranizacja "Wielkomiluda" Roalda Dahla (powieść czytałam wieki temu i nie wiem jak bardzo Spielberg poranił oryginał, boję się sprawdzać), to moje pierwsze skojarzenia popłynęły w zupełnie inne rejony. Wyobraźnia Dahla połączona z wyobraźnią Spielberga dała nam coś, co przypomina baśń Andersena - nie taką straszną jak te braci Grimm, ale też nie uładzoną, bez jednoznacznego happy endu, podszytą smutkiem i odrobiną tęsknoty. A biegnący zwinnie przez londyńskie ulice olbrzym skojarzył mi się z ilustracją do "Olego Zmruż-Oczko", w zbiorze baśni, które uwielbiałam w dzieciństwie.


Kiedy zbliża się wieczór i dzieci siedzą grzecznie przy stole na wysokich krzesełkach, przychodzi Ole Zmruż-oczko, wstępuje cichutko na schody, bo chodzi w samych pończoszkach, cichutko otwiera drzwi i – plusk! Delikatnie pryska dzieciom w oczy słodkim mlekiem, drobnymi, drobnymi kropelkami, ale tak, by musiały zamknąć oczy i nie mogły go widzieć, a potem staje z tyłu i dmucha im ostrożnie w karki, wtedy głowy ciążą im coraz bardziej, ciążą, ale to wcale nie boli, bo Ole Zmruż-oczko życzy dzieciom dobrze i chce tylko, aby się uciszyły, a dzieci są najcichsze, gdy leżą w łóżku i wtedy można im opowiadać bajki.
Kiedy dzieci już śpią, siada sobie Ole na łóżku; jest pięknie ubrany: ma jedwabny płaszczyk, ale trudno powiedzieć, jakiego koloru, bo mieni się przy każdym poruszeniu zielono, czerwono, niebiesko; a pod pachami ma po parasolu; jeden, pokryty obrazkami, rozpościera nad grzecznymi dziećmi, a one śnią przez całą noc o najpiękniejszych rzeczach; za to drugi parasol nie ma wcale obrazków i ten Ole otwiera nad niegrzecznymi dziećmi, które budzą się rano po nocy bez snów.
No dobrze, zamiast parasola jest magiczna trąbka, peleryna jest stara i znoszona, ale zarówno motyw istoty panującej nad snami, jak i senny klimat początku filmu naprawdę bliższy jest baśniom na dobranoc niż kinu, do jakiego przyzwyczaił nas Spielberg. Akcja toczy się niezbyt spiesznie (co nie znaczy że jest nudno i nic się nie dzieje!), a twórcy stawiają raczej na wykreowanie magicznej atmosfery niż na pościgi i wybuchy. Podróż do krainy olbrzymów, sceny z chwytaniem snów w sieci są oniryczne i bajkowe. Bywa zabawnie, bywa poważnie, a przede wszystkim trafiają się w tym wszystkim iskierki magii. I chociaż film to jeden wielki efekt specjalny, to widać, że wszystkie fajerwerki służą opowiadanej historii.

Mała Ruby Barnhill wygląda jak postać z filmu familijnego. We wszystkich filmach dla dzieci z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych postać w okularach z grubymi oprawkami była obowiązkowa :)
A kiedy zdążymy się już rozleniwić i poznać bohaterów, akcja nagle gwałtownie przyspiesza, z kameralnej historii robi się misja ratowania świata, a pomaga w tym nie kto inny, tylko angielska królowa. Tak, TA królowa, z pieskami, pałacem Buckingham oraz służbą, która niejedno już w życiu widziała i potrafi się odnaleźć nawet w sytuacji, gdy w hallu pałacu pojawia się prawdziwy gigant. Sekwencja w pałacu jest przezabawna (zawsze podobał mi się motyw, że brytyjscy monarchowie mają konszachty z magicznymi siłami), cudownie absurdalna, chociaż obowiązek zrzędy każe mi zauważyć, że wciskanie do każdego filmu dla dzieci puszczania bąków to niekoniecznie dobra droga. A w BFG "pierdzących" scenek sytuacyjnych jest o tę jedną za dużo.

Inną rzeczą, na którą muszę trochę pozrzędzić, jest polski dubbing. Czy to moje ucho, czy znajomość angielskiego, czy wrodzone malkontenctwo - chociaż tłumacz dwoił się i troił, żeby było zabawnie, nie zawsze tak wyszło. Momentami dialogi są mocno wysilone, a głosy niekoniecznie pasują do postaci. Ale może to ja jestem uprzedzona i wciąż z filmów z dubbingiem nie będących kreskówkami mam słabość jedynie do "102 dalmatyńczyków" i "Asteriks i Obeliks: Misja Kleopatra".

Chociaż nasz gigant jest bardzo ludzki, to twórcom animacji udało się uniknąć efektu "Doliny Niesamowitości".
I chwała im za to. 

Raczej nie zapowiada się, że film stanie się kultowy, dzieci zaczną masowo kupować figurki gigantów, a dorośli zaczną przerzucać się tekstami olbrzymów... "Bardzo Fajny Gigant" jest reklamowany jako "E.T. dla nowego pokolenia" i na tym porównaniu jednak sporo traci. Nie, BFG to nie jest E.T. I to akurat wielki plus tego filmu. Który poza tym że nie jest nowym ET, nowym Władcą Pierścieni czy "Labiryntem Fauna dla najmłodszych" (niepotrzebne skreślić) nie jest też kolejnym sequelem, odcinającym kupony od poprzedników. A do tego, w odróżnieniu od całej masy wysokobudżetowych filmów wchodzących ostatnio na ekrany nie próbuje budować uniwersum na n kolejnych części, tylko po prostu opowiada historię. Tylko tyle i aż tyle.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek