Kraina niesamowitości, czyli "Osobliwy dom pani Peregrine"
Właściwie to nie bardzo chciało mi się iść na ten film. Z kilku powodów. Po pierwsze Tim Burton, który w ostatnich swoich filmach miotał się od ściany do ściany, powtarzając stare schematy i ogrywając w kółko te same klisze i tych samych aktorów. Po drugie kiepskie recenzje, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że w tym filmie będzie tak samo. Po trzecie nie czytałam książki i ogólnie nie jestem miłośniczką literatury YA.
Uwaga spoilery!
A jednak "Osobliwy dom pani Peregrine" spodobał mi się. Nie jest to Burton z czasów dawnej świetności, w ogóle trudno stwierdzić czym ten film w ogóle jest, ale ma w sobie coś takiego, co wciąga i to nawet nie jak film, tylko jak dobra powieść. Jest w nim mimo wszystkich wad coś świeżego i pełnego uroku. Takiego szczególnego uroku.
Wszelkie skojarzenia z "Sierocińcem" jak najbardziej wskazane. |
Klimacik jest. Aczkolwiek Walia za sportretowanie jej mieszkańców powinna Burtonowi wytoczyć chyba jakiś proces ;) |
Cały Burton. |
Aktorstwo, jak i cały film, stoją na bardzo różnym poziomie. Asa Butterfield jest cudny jako główny bohater, lekko ciapowaty nastolatek, a między nim i Ellą Purnell jest akurat tyle chemii, ile trzeba (wielka miłość, ale raczej z rodzaju tych wakacyjnych). Bardzo dobry jest Chris O'Dowd jako ojciec głównego bohatera, który - chcąc uchronić syna od traumy związanej ze śmiercią dziadka - podświadomie powiela błędy, które popełnił właśnie jego ojciec. Nie bardzo wiem natomiast, co powiedzieć o roli Samuela L. Jacksona, która jest jednak jakoś nie z tej bajki.
Cała wiktoriańska otoczka, kostiumy, scenografia, muzyka też są do schrupania i miłośnicy gotyckich klimatów, strasznych fotografii i opuszczonych starych domów porośniętych bluszczem powinni czuć się usatysfakcjonowani. I co prawda film poza potworami bez twarzy straszy również chwilami dziurami scenariuszowymi, ale o dziwo oglądało mi się ten pokręcony, Burtonowski świat bardzo miło. To chyba ta jesień.
Komentarze
Prześlij komentarz