Kropelka nostalgii, czyli "Nowa Fantastyka" 5/2017


Miałam taki etap w życiu, że nie wyobrażałam sobie miesiąca bez rytualnego kupowania dwóch gazet: "Filmu" i "Nowej Fantastyki". Pierwsza z nich, niestety, po kilku próbach reanimacji padła z wielkim hukiem. Drugą w pewnym momencie zaczęłam kupować coraz rzadziej, chociaż trudno mi w tej chwili stwierdzić dlaczego - podobnie jak coraz rzadziej zaczęłam zaglądać na stronę internetową, na której kiedyś czytałam opowiadania od deski do deski. Brak czasu był pewnie głównym powodem, a może coś zaczęło się psuć? A może gust redaktorów przestał się pokrywać z moim? Trudno stwierdzić.

Po "Nową Fantastykę" 5/2017 sięgnęłam skuszona okładką, z której spoglądała na mnie Kate Walker, bohaterka jednej z moich ulubionych gier, czyli "Syberii". Dopiero potem dostrzegłam wśród autorów znajome nazwisko, czyli Istvana Vizvary'ego, którego opowiadania (pisane pod nickiem lakeholmen) czytałam jeszcze w początkach działalności strony Fantastyka.pl. Tak więc powody były już dwa, a cena - 9,99 zł nie wydała mi się zbytnio wygórowana. 

Wnętrze czasopisma niewiele zmieniło się w ciągu ostatnich kilku lat. Wciąż mamy podział na lepszy papier z artykułami i gorszy z opowiadaniami. Trochę zmartwił mnie brak strony z konkursami oraz nazwiskami autorów najlepszych opowiadań na stronie - czyżby Fantastyka.pl już na dobre oddzieliła się od pisma, czyżby zabrakło miejsca? A może jest, tylko ja nie zauważyłam? Szkoda wielka - pamiętam jeszcze czasy, kiedy redakcja udzielała się pod opowiadaniami, a najlepsi autorzy byli zapraszani do współpracy z czasopismem. Z oczywistych względów (tysiące użytkowników) teraz nie jest już to możliwe na taką skalę jak wtedy, ale tej minirubryczki trochę jednak mi zabrakło. Jakby nie było, nazwiska które kilka lat temu się w niej pojawiały, dzisiaj pojawiają się na okładkach książek. Radek Rak, Szymon Teżewski, Marta Krajewska, Andrzej Tuchorski - to tylko niektóre osoby, którym po opowiadaniach na stronie udało się zadebiutować w druku i wziąć do ręki egzemplarz własnej książki. O autorach, które na łamach NF debiutowały na przestrzeni lat jako autorzy opowiadań nie będę już wspominać, bo wszyscy doskonale wiedzą, skąd wziął się choćby "Wiedźmin" ;)

Jeśli chodzi o jakość opowiadań z tego numeru, to jest ona... no cóż, bardzo różna, ale tak było zawsze - nigdy nie trafi się w gust literacki każdego czytelnika. Opowiadanie Istvana Vizvary'ego "Ciecz przechłodzona" jest chyba najlepsze z części polskiej - przemyślane, ujęte w ramy niby-kryminału, inteligentne, z ciekawym pomysłem wykorzystującym internetowe mechanizmy, bazującym na coraz powszechniejszych obawach przed sieciami społecznościowymi. Niemniej - czytałam inne opowiadania Vizvary'ego w internecie i mam jakieś dziwne wrażenie, że stać go na więcej. Trochę za dużo tu pomysłu, a za mało samej historii. Co nie znaczy, że nie sięgnę po jego książkę, kiedy w końcu się taka ukaże.

Dwa kolejne opowiadania - "Złącze" Marcina Strzyżewskiego i "Coś umiera w Radosnej" Macieja Rumiancewa mimo najszczerszych chęci strasznie mnie znudziły. Rozumiem ciepłe słowa Michała Cetnarowskiego pod adresem obu autorów, ale wydaje mi się, że w obu przypadkach czegoś zabrakło. "Złącze" to właściwie niekoniecznie fantastyka, a "obowiązkowy element fantastyczny" dopisany na końcu można uciąć bez szkody dla całości. Ot, chłopcy bawią się w wojnę, strzelają, gwałcą, a potem chcą żyć dalej ale okazuje się, że już się nie da. Zdecydowanie nie trzeba fantastyki żeby o tym pisać, a jeśli już - to ten element powinien być choćby lekko wpleciony w całość, jak w "Czarnym krabie" Jerkera Virdborga, książce, która bardzo silnie skojarzyła mi się z tym opowiadaniem. Albo mocniej - jak "Mechanicznej pomarańczy", do której autor wyraźnie pod koniec nawiązuje. Końcówka sprawia jednak wrażenie dopisanej na siłę.

Z kolei "Coś umiera w Radosnej" czyli "surowe, brutalne fantasy spod znaku Kresa czy Abercrombiego" zupełnie do mnie nie przemówiło. To kolejny bardzo "chłopacki" tekst w tym numerze, ale niestety "chłopackość" czyli krasnoludy, karczmy i walki na miecze nie wystarczą do ciekawej historii. Być może nie jestem w grupie docelowej tego opowiadania, ale jeśli chodzi o gry komputerowe, to wolę w nie grać niż czytać opowiadania je przypominające. Jeszcze żeby tekst bronił się jakimś ciekawym światotworzeniem, niestety interesujący pomysł jakim było wplecenie chrześcijaństwa do świata fantasy, zostaje kompletnie niewykorzystany. No nie podobało się, nic na to nie poradzę.

Znacznie lepiej jest w prozie zagranicznej. "Babelsberg" Alastaira Reynoldsa było dla mnie najlepszym opowiadaniem numeru. Reynolds ma to, czego zabrakło jego polskim poprzednikom - plastyczność opisu, dzięki czemu praktycznie każda scena stawała mi od razu przed oczami. Sam pomysł jest dość udziwniony - czego tu nie ma? znajdziemy tu humanoidalne sondy kosmiczne jako głównych bohaterów, człowieka który po "terapii neotenicznej" przybrał kształt i fizjologię sześciomiesięcznego noworodka oraz tyranozaura jako gospodarza talk show. Brzmi to strasznie, ale rozwiązane zostaje zgrabnie i przekonująco. A główny temat opowiadania nie znika wśród zalewu pomysłów i samo przesłanie pozostaje bardzo interesujące. Pisałam kiedyś tekst o "człowieczeństwie" robotów, zastanawiając się nad tym, co je definiuje - miłość? przyjaźń? ciekawość? nieposłuszeństwo? Po "Babelsbergu" można tutaj dodać jeszcze dwie cegiełki - zazdrość i pychę.

Naukowca, który marzy o wiecznej sławie mamy również w kolejnym opowiadaniu. "Ciesz się chwilą" Jacka McDevitta skojarzyło mi się trochę z "Historią twojego życia" Teda Chianga, chociaż chyba głównie przez to, że świeżo mam w pamięci film "Początek". W obu opowiadaniach mamy kobietę-naukowca, która staje w obliczu odkrycia groźnego dla ludzkości. Jednak McDevitt nie stawia tylu pytań co Chiang, stawiając bardziej na tło obyczajowe i przewrotne, gorzkie, chociaż niekoniecznie zaskakujące zakończenie.

Najdłuższe z opowiadań w numerze, "Planeta strachu" Paula McAuleya to z kolei takie solidne science-fiction, o którym można powiedzieć sporo pozytywnych rzeczy - mamy ciekawą bohaterkę, narastającą atmosferę zagrożenia, interesującą scenerię, zimnowojenną rywalizację (z przerysowanymi Rosjanami na czele). Z drugiej strony, dobra rzemieślnicza robota, jak to często bywa, skutkuje brakiem "duszy", a cały czas podkręcane napięcie nie eksploduje na końcu, tylko zostaje spokojnie rozładowane, przez co poczułam się mocno zawiedziona.

Poza czytaniem opowiadań, po "Nową Fantastykę" sięgałam zawsze po to, żeby trochę rozwinąć sobie horyzonty. Czy to te literackie - ilość tytułów przywoływanych w artykułach i recenzjach może przyprawić o zawrót głowy - czy też te bardziej naukowe i popularnonaukowe, że już o czerpaniu pomysłów do własnej twórczości nie wspominając. Jak zawsze nie zawiódł mnie duet Agnieszka Haska/Jerzy Stachowicz i ich "Fantastyka z lamusa". Tekst o nawiedzonym telegrafie i duchach nawiedzających urządzenia sprzed stu lat czytało mi się chyba najlepiej ze wszystkich artykułów. Zaraz potem spodobał mi się felieton Krzysztofa Piskorskiego, który udziela piszącym kilku przydatnych rad na temat ekspozycji. Z kolei tekst Krzysztofa Piaska o memrystorach zaspokoił naukową część mojego czytelniczego zapotrzebowania. 

Artykuł "Życie jak w zegarku" Łukasza M. Wiśniewskiego, przez który sięgnęłam po numer, trochę mnie oszukał - o samej "Syberii" jest w nim bardzo niewiele i właściwie wszystko sprowadza się do "no, właściwie nie wiemy, co będzie w trzeciej części". Ale chwyt marketingowy okazał się skuteczny (gazeta kupiona), a sam artykuł jest poza tym bardzo ciekawy - opowiada o mechanizmach budowanych przed wiekiem pary i ich wykorzystaniu w popkulturze. 

Powrót do "Nowej Fantastyki" na pewno nie był czasem straconym, chociaż na sporo rzeczy mogę ponarzekać. Dwa opowiadania polskie mocno mnie zawiodły, szkoda też że prawie wszystkie opowiadania numeru to mniej lub bardziej twarde science-fiction. Rozumiem, że miłośników tego gatunku jest znacznie więcej niż miłośników np. historii alternatywnej albo realizmu magicznego, ale jakieś większe zróżnicowanie trochę by się jednak przydało (naprawdę nie było lepszego fantasy???). Żadne z opowiadań nie wywołało też we mnie efektu "WOW!", ale może po prostu nie trafiłam na numer z nowym Sapkowskim. 

Wspomniany przeze mnie na początku "Film" miał za sobą wielką tradycję, ale padł, bo - moim zdaniem - zupełnie ignorował swoich czytelników (co teraz próbują zreanimować osoby, które stronę przejęły). Strona internetowa praktycznie nie istniała, forum ledwo pełzało, konkursów brakowało, a listy pozostawały bez odpowiedzi. "Nowa Fantastyka", chociaż nakład spada, trzyma się póki co przywiązaniem starych i młodych fanów i stałym kontaktem z czytelnikami - redaktorzy, chociaż coraz ich mniej, obecni są na konwentach i w sieci, dyskutują z forumowiczami, starają się odpowiadać na ich prośby, groźby i zażalenia. Choćby po przeczytaniu tego wątku na forum NF widać, że użytkownicy żywo martwią się o los pisma, niknący nakład, coraz bardziej okrajaną redakcję, problemy ze stroną internetową, coraz mniejsze zainteresowanie wydawcy. Oczywiście pismo boryka się z tym, z czym wszystkie inne - coraz łatwiejszą dostępnością treści w internecie i pewnie z tym nie wygra. Ale tego prestiżu, jakim jest ujrzenie swojego opowiadania/artykułu w druku, internet jeszcze długo nie przeskoczy. A Nowa Fantastyka cały czas - nie tylko w moich oczach - cieszy się tym prestiżem i wciąż pozostaje na placu boju wśród ginącego gatunku, jakim są czasopisma literackie. I oby jak najdłużej, bo po tylu latach wciąż utrzymać wysoki poziom i nie zmienić się w tabloid - to naprawdę sztuka. 

A jeśli jeszcze nie znacie "Nowej Fantastyki", to naprawdę zachęcam do sięgnięcia po to pismo, bo warto - poza opowiadaniami, które są ewenementem w dzisiejszej prasie (kto by drukował i czytał AŻ TAK długie teksty), coś dla siebie powinien w niej znaleźć każdy zainteresowany popkulturą - od książek, poprzez film, gry komputerowe i komiks, aż do bardzo strawnych tekstów o najnowszych i nieco starszych odkryciach naukowych, którymi popkultura wciąż się przecież żywi. A gronem aż tak oddanych fanów jak miłośnicy "Nowej Fantastyki" naprawdę niewiele gazet może się poszczycić. Warto samemu się przekonać, jak to smakuje. 

Komentarze

Copyright © Bajkonurek