10 razy "wow" - Bajkonurkowy ranking najlepszych scen filmowych 2017


Swój filmowy rok uroczyście zamknęłam seansem "Ostatniego Jedi", więc czas na podsumowania. Nie lubię podsumowań typu "10 najlepszych filmów/książek/seriali", zwłaszcza w sytuacji, gdy mój rok był pod kulturalnym względem delikatnie mówiąc, taki sobie. Ominęło mnie sporo filmów i seriali, o których mówiła cała blogosfera, a jeśli już coś mnie nie ominęło, to zazwyczaj nie miałam czasu pisać recenzji i blog przez całe miesiące leżał odłogiem. Niemniej pod względem filmowym nie było aż tak źle - chodziłam do kina w miarę regularnie, chociaż rzadziej niż rok wcześniej. Inna sprawa, że niewiele filmów w tym roku zachwyciło mnie tak, żeby ułożyć z nich nawet piątkę najlepszych. W głowie zostały mi głównie poszczególne, zapadające w pamięć sceny i to z nich postanowiłam ułożyć swój prywatny ranking tego, co wbiło mnie w fotel w 2017 roku. Oto moja starannie wyselekcjonowana dziesiątka, która niekoniecznie pokrywa się z listów dziesięciu najlepszych filmów tego roku ;)

Ostrzeżenie: zawiera ostre spoilery, które połknięte mogą spowodować nieodwracalne szkody

10. "Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi" - Luke doi kosmiczną krowę

Tak. Po obejrzeniu filmu zawierającego parę epickich scen bitew, niesamowitą sekwencję w kosmicznym kasynie, klatę Kylo Rena i pluszowe Porgi, w mojej głowie utkwiła najbardziej scena, w której Luke prowadzi Rey na obrzeża wyspy, gdzie na kamieniach wylegują się jakieś dziwne stworzenia, po czym doi jedno z nich i nieco nazbyt ostentacyjnie pije jego mleko. Mam spore luki w kanonie, wiem. Ale i tak... Coś ty widzom zrobił, Ryanie Johnsonie.

9. "Strażnicy Galaktyki 2" - pogrzeb Yondu

Oglądając kolejne filmy superbohaterskie, człowiek przyzwyczaił się do tego, że jakieś 99% bohaterów jest w nich nieśmiertelnych - nie z powodu supermocy, tylko z powodów marketingowych, bo kto inaczej pojawiłby się w sequelu. Dlatego podczas oglądania "Strażników Galaktyki" śmierć Yondu trochę mnie zaskoczyła, a zaraz potem - wzruszyła scena pogrzebu. Inteligentnie podprowadzona wcześniej (tak, scenarzyści z DC, bohatera buduje się przez cały film, a nie poprzez plansze z opisami, wtedy widz ma szansę się z nim zżyć i go polubić), z odpowiednio "sentymenalną" muzyczką w tle scena autentycznie wzrusza, chociaż tak na dobrą sprawę chodzi o bohatera, który wcześniej wyrżnął w pień połowę swojej załogi. No ale i tak wiemy, kto jest najlepszą Mary Poppins w galaktyce.


8. "Pokot" - polowanie

 Są w "Pokocie" sceny szyte wyjątkowo grubymi nićmi, które walą po głowie nachalną metaforą (scena w kościele, gdy chór dzieci przed ołtarzem nad martwym dzikiem i wśród czaszek jeleni śpiewa "Pojedziemy na łów"). Ale chyba nikt nigdy nie pokazał tajemniczego piękna dzikiej przyrody tak jak Agnieszka Holland. Wszystkie sceny, w których pojawiają się zwierzęta - bezbronne i niebezpieczne zarazem - są magiczne. Dlatego gdy nagle jesteśmy - razem z główną bohaterką - bezsilnymi świadkami polowania, wrażenie jest piorunujące.



7. Wonder Woman wstaje z kolan / wychodzi z okopów

Po kolejnym filmie z uniwersum DC nie spodziewałam się niczego dobrego i tym razem, wyjątkowo, bardzo miło się zawiodłam. Zresztą ten rok w filmie był naprawdę rekordowy pod względem kobiecych głównych bohaterek a także reżyserek czy scenarzystek - chyba twórcy w końcu załapali, że niekoniecznie kobieta na szczycie listy płac oznacza klapę filmu, a wręcz przeciwnie. Kobiety miały w tym roku naprawdę sporo do powiedzenia. Pod tym względem ta (no nie oszukujmy się, kiczowata jak cholera) scena to nie tylko epicki hołd dla jednej z najstarszych superbohaterek Ameryki, ale też bardzo dobra metafora tego, co wydarzyło się w 2017.

Poza tym no ej, gdybym była małą dziewczynką, to odgrywałabym tę scenę lalkami aż leciałyby wióry ;)



6. Twój Vincent - zakończenie

Niby mogłam się tego spodziewać, bo uwielbiam filmy o niedocenianych za życia, umierających w biedzie artystach (ciekawe, co Freud na to). Ale muszę przyznać, że "Twój Vincent" to moje największe kinowe zaskoczenie tego roku. Szłam na film bez większych oczekiwań, spodziewając się przerostu formy nad treścią, a dostałam przepiękny antykryminał o tym, że prawda nie zawsze jest tam, gdzie jej szukamy. A ostatnia scena - nieco inna od wszystkich pozostałych tutaj wspominanych - bez wielkiego napięcia, dynamicznych ujęć, superbohaterów w okopach, dramatycznej muzyki, ot, jakaś tam poetycka paplanina o śmierci i gwiazdach, gdy nagle głównemu bohaterowi udaje się w końcu zrozumieć Vincenta - jakoś strasznie mnie wzruszyła. Równie mocno zapadły mi w pamięć... napisy po zakończeniu filmu, gdzie w pełni możemy zobaczyć kunszt artystów, którzy znane twarze aktorów wtopili w portrety namalowane przez Van Gogha. "Twój Vincent" to film, który udowadnia, że Sztuka nie ma granic.

Ponieważ scenę na youtubie znalazłam tylko w jakiejś straszliwie pirackiej wersji z chińskimi napisami, proponuję w zamian końcową piosenkę ;)



5. "Spiderman: Homecoming" - scena w samochodzie Sępa

Na nowego Spidermana poszłam właściwie przypadkiem, gdy już przestawali go pokazywać w kinach. I nie żałuję, bo był dla mnie kolejnym wielkim zaskoczeniem tego roku. Nie przypuszczałam, że następny film Marvela, które zaczęłam już odhaczać na liście jak odcinki serialu, może być nie tylko dobrym odcinkiem serialu, lecz także po prostu dobrym filmem. Jest w tym filmie klimat, którego szukałam od czasu "Harry'ego Pottera i Czary Ognia" - czyli: wiecie, może i jest się tym wybrańcem z supermocami, ale gdy przychodzi co do czego i trzeba zaprosić dziewczynę na bal, to żadne zaklęcia i kombinezon od Stark Industries nie pomogą. A na scenie, w której Spiderman odkrywa, że ojcem jego dziewczyny jest jego największy wróg, Sęp orientuje się, że Parker jest Spidermanem, a dziewczyna nie ma o niczym pojęcia, można się uczyć scenariopisarskich technik. Świetnie napisana, świetnie zagrana scena z rosnącym i opadającym napięciem - to jest to, co Tygryski lubią najbardziej.



4. "La La Land" - początek

Jako niepoprawnej marzycielce "La La Land" oczywiście bardzo mi się spodobał. Właściwie już od pierwszej sceny chwycił mnie za serce i nie puścił aż do końca, chociaż sama nigdy w życiu nie postąpiłabym tak, jak postępowało oboje bohaterów. I chyba właśnie "La La Land" jest filmem, z którego najwięcej scen zostało mi w głowie - czy to ze względu na piosenkę, czy to ze względu na zdjęcia, czy to ze względu na emocje w nich zawarte.

Mamy więc niesamowity opening, gdzie tłumy marzycieli zjeżdżają do miasta, w którym mają się spełnić ich marzenia. Od pierwszej sekundy widać, że Damien Chazelle dostał po "Whiplash" narzędzia, żeby swoje marzenia zrealizować i zrobił przewrotny film o... realizowaniu marzeń i o tym, że nie zawsze wychodzi z nich to, czego chcieliśmy. Na początku jeszcze tego ostatniego nie wiemy - na razie marzymy o chwili na ekranie, tańczymy w rytm muzyki i nic nas nie obchodzi, że robimy to na zakorkowanej autostradzie. Na początku każdy słucha innego radia i marzy o czymś innym, po czym nagle wszyscy łączą się we wspólnej piosence i okazuje się, że tak naprawdę mają wspólne marzenie i wspólny cel. Ta zrealizowana w mastershocie scena-gigant jest też pochwałą możliwości, jakie daje kino i nawiązaniem do klasycznych musicali, gdzie ludzie rzucają wszystko, by śpiewać i tańczyć. Kto z nas nie ma na to ochoty?


3.  "La La Land" i alternatywne zakończenie

A na końcu "La La Land" mamy coś zupełnie innego - zarazem słodką i gorzką scenę, w której bohaterka w ciągu kilka minut przeżywa swoje życie na nowo. I chociaż można ją uznać za w gruncie rzeczy dość toksyczną (rozpamiętywanie dawnej miłości, gdy obok siedzi kochający mąż), to jest taka piękna, smutna i cudownie zrealizowania, że przyznaję bez bicia - chociaż rozpamiętywanie "co by było gdyby" może być w prawdziwym życiu niszczące, to rozpamiętywanie "co by było gdyby Ryan Gosling mnie pocałował" uważam za w pełni rozgrzeszone.



2. "Dunkierka" i scena w łodzi

Właściwie cały film wbił mnie w fotel i gdybym miała oceniać całościowo, był chyba jednym z najlepszych obrazów, jakie widziałam w tym roku. Ostrzyłam sobie na niego zęby, odkąd dowiedziałam się, że powstaje, bo swego czasu sporo na temat tamtych wydarzeń czytałam, redagowałam książkę, no i oczywiście niech rzuci kamieniem pierwszy, kto nie zachwycił się mastershotem z Dunkierki w "Pokucie". Ale film Nolana to zupełnie nowa jakość. Przez cały film siedziałam jak na szpilkach, a napięcie osiągnęło apogeum w scenie, gdy oczekujący na pomoc żołnierze kryją się w opuszczonej na brzegu łodzi, a wróg robi sobie z ich schronienia tarczę strzelecką. To, jak Nolan gra tu ciszą i dźwiękiem, napięciem i jego rozładowaniem, to jest po prostu filmowe mistrzostwo świata.


1. "Valerian i Miasto Tysiąca Planet" - scena otwierająca

Robię się chyba monotematyczna. W zeszłym roku chlipałam na jednej z ostatnich scen "Początku", gdy bohaterka próbuje dogadać się z chińskim generałem i uratować świat. Co się porobiło z tą ludzkością, skoro możliwość międzyludzkiego porozumienia ponad podziałami stała się nagle jednym z głównych tematów filmów science-fiction? O ile sam film Bessona był w większości nudnawy i męczący, o tyle zafundował mi absolutnie najpiękniejszą scenę tego roku - jest w niej nie tylko pochwała człowieka i jego osiągnięć, nie tylko marzenie o podróży w gwiazdy, ale przede wszystkim przepiękny obraz szacunku dla innych i naiwna wiara w to, że my, ludzie, umiemy jednak się porozumieć - a jak już dogadamy się między sobą i nauczymy żyć w zgodzie, to dogadamy się nawet z najdziwniejszymi rasami kosmitów. To też scena świetnie zagrana gestami, spojrzeniami (zwróćcie uwagę na to, jak nagle tempo zwalnia w momencie pojawienia się pierwszych "Obcych" i jak spojrzenie bohatera wyraża doniosłość chwili) I to jeszcze w rytm "Space Oddity" Davida Bowiego. Czy kogoś jeszcze ta scena tak strasznie wzrusza?


A jakie są według Was najbardziej zapadające w pamięć sceny z filmów, które widzieliście w zeszłym roku? Podzielcie się :)

Komentarze

Copyright © Bajkonurek