Artysta totalny, czyli "The Disaster Artist"


Przyznaję, kiedyś próbowałam obejrzeć kultowy "The Room" i odpadłam mniej więcej po trzeciej scenie. Jednak życie moje potoczyło się tak, że w pewnym momencie wylądowałam w redakcji serialu paradokumentalnego... i wierzcie mi, praca przy czymś takim sprawia, że na słynny film Tommy'ego Wiseau spogląda się znacznie łaskawszym okiem. Jeśli zobaczy się większy kawałek niż porozrzucane po sieci memogenne fragmenty, to nagle okazuje się, że jest on... no dobrze, nadal zły i nieporadny, ale w jakimś takim jedynym w swoim rodzaju sensie.

Może bredzę, ale naprawdę trudno opisać słowami, czym właściwie jest "The Room" (może dlatego, że nadal nie obejrzałam go w całości...). Na szczęście drugie życie kultowej produkcji dał James Franco, który - jak na fana "talentu" Wiseau przystało - napisał scenariusz, wyreżyserował, wyprodukował i zagrał główną rolę w filmie "The Disaster Artist". Jeśli jednak ktoś, widząc w obsadzie braci Franco i Setha Rogena, spodziewa się humoru w stylu Judda Apatowa i żartów wirujących wokół genitaliów, to spieszę uspokoić/rozczarować: to nie jest film tego typu. Produkcja opowiadająca o kręceniu najgorszego filmu świata okazuje się zaskakująco mądrze napisana i wyreżyserowana, chociaż aż się prosiło, żeby pokazać ją "na grubo".


To, co najbardziej podobało mi się w filmie, to sympatia, z jaką Franco traktuje swoich bohaterów, wszystkich bez wyjątku. To postaci, które bardzo łatwo jest wyśmiać - Greg jest kompletnym aktorskim beztalenciem, Tommy jest nadekspresyjny, ekscentryczny i powiedzmy sobie szczerze, produkcji filmowej nie powinien dotykać nawet kijem. Sam Franco gra Tommy'ego Wiseau brawurowo i na najwyższych nutach, naśladując każdą jego dziwaczną manierę, akcent i gesty, budując postać totalnego oszołoma przekonanego o własnym wielkim talencie i o tym, że inni nie mają racji. A jednak tak umiejętnie rozkłada akcenty i buduje zrozumienie dla bohaterów, że w scenie premiery filmu, gdy widownia bezlitośnie obśmiewa kiepskie dialogi i nieporadność produkcji, wcale tak bardzo nie chce nam się śmiać. Widać, że celem twórców nie było sparodiowanie Wiseau - raczej starali się zrozumieć jego i jego fenomen. 


James Franco odrobił lekcję na celujący, oczywiste jest, że obejrzał film Wiseau wzdłuż i wszerz - co widać choćby w napisach końcowych, gdzie sceny z "The Room" pokazane są równolegle z inscenizacjami z "The Disaster Artist". Świetnie oddane zostały w filmie liczne niuanse, śmiesznostki i scenariuszowe zagwozdki "The Room" oraz absurdy towarzyszące jego powstawaniu i otaczająca go dziwaczna, momentami wcale nie zabawna atmosfera. Obserwujemy przeciągające się zdjęcia, konflikty na planie, humory Tommy'ego, który z jednej strony wydaje się zadufanym w siebie, egoistycznym gnojkiem - a z drugiej nieporadnym, pełnym kompleksów chłopakiem, który świat wokół siebie postrzega trochę jak dziecko. Dziecko, które dostało do ręki kamerę i pięć milionów dolarów.


"The Disaster Artist" można czytać dwojako - z jednej strony jako typowo amerykańską historię o spełnianiu marzeń bez względu na wszystko. Z drugiej - jako rozrachunek z tym samym amerykańskim mitem, który dla wielu podobnych do Tommy'ego i Grega okazał się przekleństwem. Tak jak zeszłoroczny "La La Land" pokazywał, jak marzycieli niszczą kolejne kompromisy, tak film Franco pokazuje, że czasem nasze marzenia spełniają się nieco inaczej niż byśmy tego chcieli. A także... że może czasem to ta druga strona, który tłamsi nasze ambicje i mówi, że się nie nadajemy, ma rację. Co wcale nie znaczy, że powinniśmy odpuścić... a może znaczy? W odróżnieniu od bohaterów "La La Land" Tommy Wiseau nie poszedł na żadne kompromisy, na co - no cóż - pozwoliły mu posiadane nie wiadomo skąd pieniądze. Pytanie, czy odniósł zwycięstwo? Niby nakręcił film, o którym marzył i dokładnie taki, o jakim marzył - bo w końcu nie ograniczali go reżyserzy, producenci czy budżet. Z drugiej strony - film, który nakręcił, został okrzyknięty najgorszym filmem świata, a on sam nie osiągnął ani artystycznego, ani finansowego sukcesu. Czy było warto? Film nie daje jednoznacznej odpowiedzi.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek