Między magią a religią, czyli jak się powinno reklamować buty



Piłka nożna to sport zbudowany z marzeń. Przede wszystkich marzeń kibiców. Piłkarze grają na skrzydłach tych marzeń. Chyba najlepiej pokazuje to absolutnie genialna reklama NIKE sprzed czterech lat - w reżyserii nie byle kogo, bo Alejandra Gonzaleza Inarritu, zrealizowana naprawdę po mistrzowsku, a do tego tak nasycona miniszczególikami, że można oglądać ją bez końca. Przede wszystkim jednak pokazuje, jak futbol moze nie jest w stanie zmienić losów świata, za to na pewno jest w stanie zmienić losy poszczególnych ludzi - gdy od jednej akcji zależy, czy otrzymasz tytuł szlachecki lub postawią ci pomnik, czy też zamieszkasz w przyczepie znienawidzony przez wszystkich. Zwłaszcza scenka z Waynem Rooneyem w całej swojej lekkości pokazuje również, na jak cienkim włosku zawieszona jest kariera piłkarza - w ciągu jednej chwili z bohatera możesz stać się wrogiem publicznym numer jeden.

No własnie, reklamy. Jeśli o mnie chodzi, raczej je omijam. Nie mam telewizora, na komputerze włączam AdBlocka, nie chodzę na noce reklamożerców. A jednak raz na dwa lata robię wyjątek - bo raz na dwa lata są mistrzostwa w piłce nożnej, a mistrzostwa w piłce nożnej zawsze obfitują w doskonałe reklamy. Reklamy, których kręcenie powierza się reżyserom z górnej półki, reklamy które ogląda się chętnie nawet wtedy, kiedy nikt już nie pamięta o polecanych w nich produktach. Takie jak ta powyżej, piękno futbolu w pigułce.

Przy okazji oglądania Mundialu zawsze przypomina mi się scena z "Niewidocznych Akademików" Pratchetta. Kiedy jeden z bohaterów na boisku wykonuje wyjątkową (czyli, skoro to Pratchett, naprawdę WYJĄTKOWĄ) akcję, inny pyta z zachwytem "Czy to magia". Odpowiedź brzmi: "Nie. To chyba religia". I własnie między magią a religią krążą reklamy okołomundialowe. Nie sposób przywołać tu wszystkich, skupię się więc głównie na NIKE, która kręcenie futbolowych reklam opanowała do perfekcji.

Meta nie istnieje

NIKE ma już taki status, że nie musi polecać swoich konkretnych produktów - ma za to tyle pieniędzy i taki prestiż, że może zaprosić do jednej reklamy kilkudziesięciu najlepszych sportowców świata i kazać im zrobić coś szalonego. A do tego jest w tych reklamach coś takiego, co każe wzdychać z zachwytem i na chwilę zapomnieć o tym, że futbol to siedlisko korupcji, agresji i wszystkiego co najgorsze. W tych reklamach jest właśnie to, o czym wspominał Pratchett - piłka nożna jako magia i religia zarazem.


Ze względu na liczne kontrowersje towarzyszące brazylijskiemu mundialowi liczne reklamy w tym roku zamiast prezentować piłkarskich celebrytów i futbolowy przepych, podkreślają uniwersalny charakter piłki. W reklamie Coca-Coli pada znamienne zdanie "Mistrzostwa Świata są dla wszystkich", McDonalds w stylizowanych na youtube'a filmikach prezentuje triki piłkarskie wykonywane przez osoby, których nie posądzalibyśmy o takie umiejętności - oprócz dzieciaków piłkę kopią atrakcyjna brunetka w szpilkach i starszy pan. Świetna reklama banku ITAU, wyglądająca trochę jak zwiastun ekranizacji "Kamiennej tratwy" Saramago, pokazuje Brazylię zmieniającą się w wielki stadion, a wielkiej gwieździe - Messiemu, przypadkowi przechodnie zjadają Laysy. Podobnie Winner stays - tegoroczna reklama NIKE bawi się typowymi dla podwórkowych zabaw przekomarzankami młodych piłkarzy. "Ja jestem Ronaldo", "To ja będę Neymarem" - dzięki wyobraźni twórców chłopcy w różnym wieku, o różnym kolorze skóry przemieniają się w swoich ulubionych zawodników. Tylko w takim meczu na jednym boisku mogą grać Neymar, Pique, Cristiano Ronaldo, Iniesto - to znaczy Iniesta - i... Hulk. Ten prawdziwy Hulk. I grają. A na końcu spełnia się największe marzenie każdego zawodnika (i każdego, kto w dzieciństwie oglądał "Kapitana Jastrzębia" na Polonii 1) - od niego zależy wynik całego meczu. Prawdziwa magia.

Bogowie w świątyni futbolu



Jeśli natomiast o religii mowa, to inna reklama NIKE - a właściwie pełnoprawny (chociaż momentami nudnawy) film krótkometrażowy, z animowanymi piłkarzami w roli głównej (zwłaszcza Zlatan Ibrahimovic i David Luiz zdobyli moją sympatię), pokazuje, w stylu "opowieści o wybrańcu", jak ważna jest piłka w swej nieprzewidywalności. Główny bohater traktuje swoich idoli doprawdy jak bogów, co ujawnia się zwłaszcza w scenie, gdy zabiera ich do "świątyni futbolu". Co prawda zakończenie filmu jest nieco pozbawione sensu - skoro główną siłą piłkarzy jest ich niedoskonałość, to dlaczego nagle wszyscy grają tak doskonale? Ale można wybaczyć dziury w scenariuszu, kiedy ogląda się Neymara jako fryzjera i Zlatana Ibrahimovica jako... no cóż, Zlatana Ibrahimovica. Jak zawsze film obfituje też w liczne smaczki (Neymar pstrykający selfie ze wszystkim, co się rusza albo samochód Cristiano Ronaldo), które nie znudzą się nawet przy wielokrotnym oglądaniu. Film, chociaż krótki, posiada jednak dopracowaną strukturę z początkiem, rozwinięciem, zakończeniem, punktem kulminacyjnym i całą resztą, przez co przestaje być już tylko zwykłą reklamą butów i równie dobrze mógłby być pokazywany na zajęciach dla początkujących scenarzystów, uczących się jak konstruować fabułę. Z drugiej strony obejrzenie tego filmu skłoniło mnie do refleksji, że właściwie większość hollywoodzkich superprodukcji "o wybrańcach" możnaby skrócić do tych kilku najważniejszych minut. Gdyby tylko sama scena meczu była bardziej przemyślana, film zdecydowanie trafiłby do moich ulubionych.

Jaka szkoda, że aż dwa lata trzeba będzie czekać do Mistrzostw Europy... cóż, trzeba znowu włączyć AdBlocka.


Komentarze

Copyright © Bajkonurek