Oni tworzyli Historię, czyli filmy które ktoś powinien nakręcić cz. 2

Zacznijmy od tego, że nie cierpię filmów stricte biograficznych – to jest takich, które stawiają sobie za cel pokazanie całego życia bohatera, od narodzin/młodości do śmierci. Siłą rzeczy takie filmy stają się zbitką scen inscenizujących najważniejsze wydarzenia z życia danej postaci – i tylko dobrze dobrany odtwórca głównej roli jest w stanie uczynić film mniej nudnym. Filmy biograficzne liczą się dla mnie tylko w dwóch przypadkach. Pierwszy - kiedy pokazują zaledwie wycinek życia jakiejś znanej lub mniej znanej postaci, koncentrując się tylko na jakimś ważnym dla niej zdarzeniu – jak „Bogowie” albo „Jak zostać królem”. I drugi – kiedy o bohaterze wiadomo na tyle niewiele, że scenarzysta ma spore pole do popisu w wypełnianiu białych plam, lub wręcz perfidnie zmyśla. Stąd mam wielką słabość do wszelkich filmów o Szekspirze, z „Anonimusem” na czele. I wcale nie przeszkadza mi niezgodność z tzw. „prawdą historyczną”, bo lubię tejże prawdy dochodzić sama. Po tym przydługim wstępie czas na moją subiektywną listę postaci, którymi zdecydowanie powinni zainteresować się filmowcy – zarówno historycznych, jak i współczesnych. Punktów tym razem jest mało, chociaż trochę oszukuję - pojawiają się na liście i duety, i kwartet. Wszystko dlatego że lista znowu wyszła zbyt długa a połowę stanowili pisarze i poeci, którym może kiedyś poświęcę osobny wpis ;-)

1) Janne Ahonen, Adam Małysz, Sven Hannawald, Martin Schmitt
Chyba wszyscy Polacy z sentymentem wspominają pierwsze lata „Małyszomanii”. Sensacyjne zwycięstwo Adama Małysza w Turnieju Czterech Skoczni, rywalizacja z Martinem Schmittem a potem ze Svenem Hannawaldem, to wszystko wręcz wymarzony temat na dobry film sportowy. W cieniu tych biografii kryje się mrukliwy Janne Ahonen, który jest ciekawym przykładem skoczka „wyhodowanego” – od dziecka tresowanego na mistrza przez speców ze Suomen Hihtolito. Mamy więc wzloty i upadki (a upadki w skokach narciarskich to nie metafora), rywalizację zarówno o pierwsze miejsce na podium, jak i o serca kibiców. Bez względu na to, który z tych czterech zawodników zostałby protagonistą filmu, byłoby ciekawie. Poza tym poza koreańskim „Jump!” nikt jeszcze chyba nie nakręcił filmu o skokach narciarskich. Zapewne ze względu na brak odpowiednio chudych aktorów. Ale odchudzanie to pierwszy krok do Oscara, więc…

Janne Ahonen jest tak bardzo unikatowy, że nie wiem, kto mógłby go zagrać...

2) Juan Pujol Garcia – „Garbo”
Nie, nie chodzi o Gretę Garbo, chociaż to właśnie od tej aktorki wziął swój przydomek. Z pochodzenia Hiszpan, z zawodu hodowca drobiu, z przekonania pacyfista, z zamiłowania… szpieg, przez niektórych uważany za najskuteczniejszego podwójnego agenta drugiej wojny światowej, między innymi dlatego, że za swoje zasługi został odznaczony… po obu stronach frontu. Garbo (dla Niemców „Arabel”) dysponował sporą siatką informatorów, która skutecznie dezinformowała nazistów aż do końca wojny, przekazując fikcyjne informacje o ruchach aliantów. Informatorów zaufanych, lojalnych i w każdej chwili gotowych do oddania życia lub zniknięcia w razie konieczności. Stuprocentowo pewnych, bo… żaden z nich nigdy nie istniał. Garbo, razem ze swoim agentem prowadzącym Thomasem Harrisem byli odpowiedzialni za największą akcję dezinformacyjną w dziejach, czyli operację „Overlord”, mającą na celu przekonanie Niemców, że alianci nie wylądują w Normandii, tylko gdzieś indziej… Jak wiadomo, udało się, chociaż z przeszkodami. Historia Garbo to temat zarówno na kameralną i gęstą opowieść w stylu „Szpiega”, szpiegowski bromance (wielka przyjaźń genialnego ekstrawertycznego Garcii i spokojnego artysty Harrisa – z zawodu malarza) jak i pełną efektów specjalnych międzynarodową superprodukcję. A jeśli słyszycie o Garbo po raz pierwszy, to w zeszłym roku ukazały się w Polsce aż dwie pozycje o nim: „Agent Garbo” i „Agent, który oszukał Hitlera” (ta sama książka ukazała się również pod tytułem „Kryptonim Garbo”). Polecam.

Ze zdjęcia wynika, że przynajmniej w młodości Garbo był całkiem przystojnym cwaniakiem ;-)

3) Freddie Mercury
To naprawdę wstyd, że wokalista wszechczasów ciągle nie doczekał się filmowej biografii. Z powodu kłótni między członkami Queen i producentami oraz twórcami kolejnych wersji scenariusza prace nad biografią tkwią w martwym punkcie. Jakiś czas temu gruchnęła wieść, że Freddiego ma zagrać Sacha Baron Cohen, który potem wycofał się z hukiem, zastąpić miał go Ben Whishaw… niestety, fakt że akurat w tym przypadku prace nad filmem już trwają, wcale nie znaczy że powstanie on szybciej niż biografia Janne Ahonena :(

Podobno jak się patrzy odpowiednio długo, widać podobieństwo.

4) Juliusz Słowacki i Adam Mickiewicz
Niemal żaden z największych polskich twórców lektur szkolnych nie doczekał się filmowej biografii. Wielka szkoda, bo z rywalizacji Słowacki-Mickiewicz zdolny scenarzysta mógłby wykrzesać więcej iskier niż z historii Hunta i Laudy w „Wyścigu”. A do tego liczne romanse obu aż się proszą o wykorzystanie w kostiumowej komedii romantycznej. Skoro był już Zakochany Szekspir, Zakochana Jane i Zakochany Goethe, to czemu nie Zakochany Mickiewicz? A cała draka z Towiańskim? Prawdziwa kopalnia scenariuszy.



5) Edison i Tesla
Skoro Słowacki i Mickiewicz, to tej pary też nie mogłoby tu zabraknąć. Obaj pojawili się już w nieskończonej ilości filmów i książek, ale – poprawcie mnie, jeśli się nie mylę – nie doczekali się głównej roli. Byli raczej doradcami, szarymi eminencjami, obowiązkowo muszą choćby zostać wymienieni z nazwiska w każdym dziele spod znaku steampunka – ale czas na jakąś porządną superprodukcję, która byłaby poświęcona tylko rywalizacji tych dwóch genialnych wynalazców. Jakiś czas temu pojawiła się informacja o projekcie filmu, w głównych rolach mieli pojawić się… Christian Bale i Nicholas Cage, ale jak na razie w tej kwestii panuje cisza.

Jak dla mnie Tesla idealny.
Filmowych biografii marzy mi się znacznie więcej, marzy mi się też, żebyśmy my, Polacy, zaczęli wreszcie traktować naszych Wielkich z większym dystansem i humorem. Dobrym początkiem była "Mistyfikacja", film o fikcyjnych losach Witkacego (który znalazł się zresztą na mojej liście rezerwowej razem z Francois Villonem i Adolfem Dymszą). Ale chyba jeszcze trochę wody musi w Wiśle upłynąć, zanim filmowcy zdecydują się na coś w rodzaju "Piłsudski łowca wampirów". Lub choćby "Zakochanego Kochanowskiego" ;-) Niekoniecznie w tej konkretnej konfiguracji. Kiedy wreszcie zrozumieją, że kino gatunków to wcale nie jest coś złego i niewartego finansowania? Oby niedługo ;-)

Komentarze

Copyright © Bajkonurek