Porozmawiajmy o rybach, czyli "20 000 mil podmorskiej żeglugi" czytane po latach

"Nasza Księgarnia". Wydanie z 1981 roku. Nakład 50 000 egzemplarzy (!)
"20 000 mil podmorskiej żeglugi" to jeden z tych milowych kamieni Verne'a, które wywarły olbrzymi wpływ na popkulturę. Proto science-fiction, w którym autor zawarł całą "science" na temat podwodnego świata, jaka była dostępna, uzupełniając ją paroma elementami "fiction". I chociaż dziś elektryczna łódź kapitana Nemo może budzić najwyżej uśmiech, to sama postać tajemniczego władcy mórz wciąż rozpala wyobraźnię twórców i czytelników.

I ja też, sięgając po książkę blisko piętnaście lat po ostatniej lekturze, pamiętałam głównie dwie rzeczy: kapitana Nemo i klaustrofobiczną atmosferę łodzi, zwłaszcza sceny, w których bohaterom zabrakło tlenu. Nie pamiętałam za to, o czym naprawdę jest ta książka.


To jest książka o rybach, i basta

I ani trochę nie przesadzam. "20 000 mil podmorskiej żeglugi" to jedyny w swoim rodzaju hołd dla rybiego rodzaju. Pogadanki o rybach zajmują jakieś 80% książki. Przy każdej z podróży "Nautilusa" główny bohater rozpływa się nad ich pięknem, ilością gatunków, różnorodnością barw, form i sposobów przystosowania się do podwodnego życia. Ryby są tu odmieniane przez wszystkie przypadki, wielbione niczym kobiety (w książce nie ma ani jednej postaci płci żeńskiej), są przedmiotem zachwytu, ale i strachu, to groźni (i smaczni) władcy czterech oceanów. Oczywiście swoje pięć minut mają również podmorskie ssaki, ale jako że nie jest ich aż tak wiele, to ryby królują w tej książce.

Akcja jak na Verne'a jest dość powolna, ale niektóre sceny robią wrażenie, jak ta gdy bohaterowie po raz pierwszy widzą podwodny świat przez szklane ściany "Nautilusa". Wszystkie ilustracje pochodzą STĄD.
Ale po kolei. Zanim zagłębimy się w tę rybną opowieść, mamy prawdziwy hollywoodzki teaser, rodem z jakiegoś "Archiwum X". Oto gdzieś na Oceanie Spokojnym marynarze różnych statków dostrzegają dziwnego, wrzecionowatego walenia o niespotykanej szybkości i niewiarygodnej sile, który atakuje ich okręty. Gdy wszelkie próby udowodnienia jego istnienia kończą się niepowodzeniem, rusza ekspedycja ostatniej szansy, na czele której staje dzielny kapitan Farragout, mający do dyspozycji najlepszego spośród wielorybników - Kanadyjczyka Neda Landa. W wyprawie biorą udział również ludzie nauki - czyli nasz główny bohater, Piotr Aronnax, Profesor Paryskiego Muzeum Przyrodniczego oraz jego idealnie obojętny na bodźce zewnętrzne służący Conseil, u którego najprawdopodobniej sto lat później zdiagnozowanoby zespół Aspergera. Gdy jednak ekspedycja trafia na tajemnicze monstrum, to okazuje się sprytniejsze - uszkadza statek, a Land, Aronnax i Conseil wypadają za burtę. Tam mają okazję się przekonać, że potwór został stworzony ręką człowieka - to "Nautilus", łódź podwodna o napędzie elektrycznym, dowodzona przez enigmatycznego, tajemniczego i nieprzewidywalnego kapitana, który przedstawia się bohaterom imieniem Nemo, czyli Nikt.

O kapitanie, mój kapitanie

I własnie kapitan Nemo, tajemniczy, milczący, czasem wrażliwy, czasem okrutny stał się znakiem rozpoznawczym nie tylko tej książki, lecz także całej twórczości Verne'a. Genialny wynalazca, koneser sztuki, dziwak i odludek, którego nadrzędną wartością jest wolność - czytając książkę w dzieciństwie ominęłam takie istotny fakty jak ten, że Nemo pomaga greckim powstańcom, a na ścianach łodzi ma portret Kościuszki. Słowem - ideał, ale nie do końca. W odróżnieniu od bohaterów z takich "Dzieci kapitana Granta" Nemo ma w sobie rys nieprzewidywalności i zdarza mu się postępować nad wyraz okrutnie, żeby dać komuś nauczkę - gdy Ned Land chce zapolować sobie na wieloryba, Nemo zamiast dać mu harpun, urządza prawdziwą rzeźnię, by obrzydzić mu zabijanie dla przyjemności. Cechuje go też absolutnie autorski system wartości i postrzegania dobra i zła. To również postać, która wyjątkowo nie pasuje do swojej epoki, a ideały które wyznaje, są nieco różne od tych, którymi kierował się choćby taki lord Glenervan. Wystarczy wspomnieć, że podczas gdy Glenervan i Robert w "Dzieciach..." beztrosko strzelali sobie do wszystkiego, co się rusza, a im rzadszy i bliższy wyginięcia był to okaz, tym więcej punktów zdobywali, tak kapitan Nemo potępia polowanie dla przyjemności, zwraca uwagę na zagrożone gatunki zwierząt i odnosi się do nich z czymś w rodzaju szacunku. Poza tym, również w odróżnieniu od tamtej książki, "dzicy" nie są dla kapitana ani dobrymi dzikusami, ani rodzajem małp, tylko równorzędnymi obywatelami rodzaju ludzkiego.

O kapitanie Nemo w książce jest jednak niewiele. O rybach - dużo.
Poza tym kapitan Nemo jest tak tajemniczy i mało określony, ze stał się idealnym tematem spekulacji i szybko został zawłaszczony przez popkulturę - samych ekranizacji powieści jest kilkanaście, a o tym, jak kapitan pojawiał się jako epizodyczny bohater filmów, komiksów, animacji można by pewnie napisać książkę. Mnie lektura książki skłoniła do tego, by sięgnąć choćby po "Ligę niezwykłych dżentelmenów" oraz jeden z seriali animowanych z mojego dzieciństwa, w którym w przygodach kapitana Nemo zamiast profesora Aronnax brał udział niejaki Fogg (a wszyscy byli zwierzątkami. Ktoś pamięta tę bajkę?).

Mania klasyfikowania

Pozostali bohaterowie nie są ani trochę tak zniuansowani jak Nemo. Profesor Aronnax to typowy Verne'owski profesor, który wie wszystko, a jeśli nie jest czegoś pewien, to zerka do mądrej książki, którą zdjął z półki i w roztargnieniu nie spostrzegł, że ach! to przecież jego książka. Z kolei jego służący Conseil to dziwaczny przykład bohatera, któremu jest idealnie wszystko jedno i jedyne, co robi, to wypełnianie rozkazów swojego Pana. "Ja sądzę to samo, co pan profesor", "zrobię to, co każe pan profesor" - Conseil cierpi najwyraźniej na połączenie syndromu sztokholmskiego z zespołem Aspergera, który z kolei ujawnia się miłością chłopaka do klasyfikowania. Ilekroć więc młody Flamandczyk zobaczy jakąś rybę, zaraz recytuje jej przynależność do gromad, rodzin i gatunków, a że ryb w książce jest co niemiara, bohater nieustannie wpada w zachwyt i nawet na moment nie przestaje klasyfikować. Conseil to wyraz zachwytu Verne'a dla systematyki, tej dziwnej dziedziny nauki próbującej okiełznać różnorodność natury, nauki dzięki której każdy gatunek świata ma swoje miejsce gdzieś w hierarchii.

Dla odmiany po rybach - trochę ptactwa z samego bieguna południowego.
Oprócz tego jest jeszcze Ned Land, najbardziej ludzki z postaci, którego nadrzędnym celem po dostaniu się na okręt jest jak najszybciej go opuścić. Ned nie ma rozterek - ryby to dla niego pożywienie (marnej jakości, bo woli wołowinkę), rzadkie gatunki zabija bez mrugnięcia okiem i cały czas planuje ucieczkę. Do której co prawda najpierw zabiera się bez wyrafinowania, planując powybijać załogę, ale potem jego plany robią się bardziej wysublimowane i objawiają się w przygotowywaniu rozmaitych pysznych zapasów na ucieczkę. Ned piecze, gotuje, wekuje i suszy - cóż, przynajmniej ma jakiś inny cel w życiu niż obserwowanie ryb. Pozostali bohaterowie mają to tymczasem w głębokim poważaniu - profesor nie może się zdecydować, czy bardziej chce zostać i oglądać ryby do końca życia, czy uciec i wydać książkę o tym, co już zobaczył, a Conseil... cóż, "myśli to samo, co pan profesor". Przy czym gdy nagle kapitan Nemo pokazuje swoje drugie oblicze (swoją drogą - kolejny bohater, który nienawidzi wszystkich Anglików ;)), obaj po cichutku uciekają przygotowaną przez Neda łodzią. Ech :)

Science bez fiction

Powieść, trzeba to powiedzieć, bywa znacznie bardziej nużąca niż "Dzieci kapitana Granta" i niekiedy miałam ochotę "przewinąć" te niekończące się stada ryb przepływające po kartach książki. Znacznie ciekawsze są zagadnienia "pozaichtiologiczne", zwłaszcza gdy spróbujemy spojrzeć na podróż bohaterów oczami dziewiętnastowiecznego czytelnika. Dla nas statek kapitana Nemo z magicznym elektrycznym to anachronizm, ale sto pięćdziesiąt lat temu? Gdy wciąż jeszcze istniały białe plamy na lądzie, a co dopiero świat pod wodą? Gdy elektryczność dopiero raczkowała i jeszcze nie było wiadomo, w którą stronę się to wszystko potoczy? Gdy świat pasjonował się coraz to nowymi wynalazkami popychającymi technikę w różnych nieoczekiwanych kierunkach? Scena, w której Aronnax po raz pierwszy widzi podwodny świat przez szklane ściany "Nautilusa" do tej pory chwyta za serce, a co dopiero musiał czuć pierwszy czytelnik, który dopiero co dowiedział się o tym, że w ogóle można pływać pod wodą!

Jest i sam biegun.
Znacznie ciekawsze były również momenty, gdy bohaterowie opuszczali okręt. Opisy podwodnego wulkanu czy Atlantydy wciąż pobudzają wyobraźnię. Swoją drogą, równie niedostępny jak podwodna Atlantyda dla czytelników był wówczas biegun południowy, na który również docierają bohaterowie. W XIX wieku nie wiedziano jeszcze, czy jest to teren lądowy, czy morze wewnątrz lodu, czy istnieje tam życie i czy w ogóle można tam dotrzeć - zdobyty został dopiero w 1909 roku.

Dlatego czytając, miałam mieszane uczucia - czasem podzielałam zachwyt bohaterów podwodnym światem, czasem zwyczajnie miałam ochotę na trochę więcej akcji, a trochę mniej recytowania encyklopedii. Verne podczas czytania kojarzył mi się z Tolkienem, który czasem tak skupiał się na budowaniu Śródziemia, że zapomniał o obdarzeniu bohaterów charakterem (uwielbiam Tolkiena, ale czasem mam wrażenie, ze więcej emocji, niż napisał autor, dopowiada sobie czytelnik, zwłaszcza jeśli ma za sobą filmy Jacksona). Zakończenie zaś jest zupełnie "na doczepkę", jakby autorowi skończył się papier (albo cierpliwość wydawcy). No, ale kapitan Nemo powrócił jeszcze w innej powieści Verne'a, którą dla odmiany czytałam tylko raz i też chętnie sobie odświeżę - czas przejść się do biblioteki po "Tajemniczą wyspę..."

Komentarze

Copyright © Bajkonurek