Wampiry śpiewają Queen, czyli "Rapsodia z demonem" w Rampie


Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony www.teatr-rampa.pl
Teatr Rampa wygląda z zewnątrz dość niepozornie - niewielki, stary budynek na obrzeżach parku Wiecha, zagubiony gdzieś pośród pokręconych ulic i kilkunastopiętrowych bloków dzielnicy Targówek. Scena nie jest duża, a na widowni mieści się kilka razy mniej osób niż w takiej świeżo wyremontowanej "Romie"*. A jednak twórcy z Rampy kolejny raz pokazują, że nie mają się czego wstydzić przed kolegami z Nowogrodzkiej, a mała scena nie oznacza, że nie można na niej wystawić monumentalnego widowiska. A do takich właśnie zalicza się "Rapsodia z demonem", spektakl osnuty wokół piosenek zespołu "Queen".



Oczywiście dość idiotyczne jest porównywanie Queen z Abbą, ale trudno w recenzji uciec od świeżych jeszcze wspomnień z "Mamma mia". W obu musicalach mamy bowiem podobny punkt wyjścia - piosenki znanego na całym świecie zespołu, wokół których rozwija się fabuła. To one są tym "hakiem", który przyciąga widzów do teatru. Na tym jednak podobieństwa się kończą. "Mamma mia" to grzeczny, zabawny, kolorowy musical na jeden wieczór, "Rapsodia z demonem" to drapieżne widowisko, które chętnie obejrzałabym kolejny raz. I niczego nie odmawiając Romie, bo bawiłam się świetnie - większe emocje wywołał we mnie spektakl na Targówku.

Wszystkie piosenki śpiewane są w oryginale - o ile w pierwszym akcie nie ma to większego znaczenia, bo są one głównie hitami wykonywanymi na scenie, o tyle w drugim mają już większe znaczenie dla fabuły i ludzie nie znający języka lub nie wiedzący o czym są teksty, mogą się pogubić. Ale dzięki temu recenzja nie zawiera mojego standardowego marudzenia na tłumaczenie libretta ;)
Sama nie wiem dlaczego. Nie wiem, czy bardziej z powodu miłości do Queen, czy bardziej z sympatii do odtwórców głównych ról - Kuby Molędy i Kuby Wociala, których pamiętam jeszcze z "Tańca wampirów", musicalu na którym spędziłam wiele wieczorów podczas studiów, chichocząc jak głupia słysząc kolejny raz te same żarty i drżąc z emocji na każdej z piosenek. Do tego dochodzą znani ze Studia Accantus Natalia Piotrowska i Kamil Dominiak. A może jeszcze ten urok Rampy, której spektakle są w pełni profesjonalnymi widowiskami, jednocześnie zachowując ten dziki, pełen pasji rys charakterystyczny dla teatrów amatorskich wystawiających swoje sztuki na deskach osiedlowych domów kultury.

Z kolei dla fana Queen istotna będzie informacja, że "Rapsodia z demonem", podobnie jak "We Will Rock You" (swoją drogą to ciekawe, że z tymi samymi piosenkami można zrobić tak różne spektakle) nie jest musicalem o Queen czy Freddiem Mercurym. Artyści nie starają się Mercury'ego kopiować, udawać - to raczej hołd dla artysty, za którym do dzisiaj tęskni cały świat. I co więcej, chociaż podchodzą do legendy bez zbytniego namaszczenia, to widać że szczerze Queen uwielbiają. Chyba to właśnie najbardziej odróżnia ten spektakl od "Mamma mia" (poza brakiem kwiatów we włosach aktorów, fabułą i całą resztą...) - Abbę dzisiaj darzy się sentymentem i podśpiewuje, ale Queen się fanatycznie kocha. Rzecz jasna, taki fanatyzm też może być męczący i bardzo współczuję aktorom, wystawionym na bezlitosny osąd fanów, których krwiożerczość można porównywać chyba tylko z krwiożerczością fanatyków Michaela Jacksona**.

Dziennikarzom i mediom dostaje się w spektaklu bardzo mocno.
Fabuła jest pretekstowa i taka bardzo "musicalowa", pasująca praktycznie do każdego musicalu o zespole muzycznym, od "Burleski" po "Rock of Ages" - mamy początkujących artystów, którzy bardzo chcą zdobyć sławę i wejść na sam szczyt, ale ciągle coś nie wychodzi, chociaż mają ku temu wszelkie predyspozycje. Trochę szkoda, że scenarzystka - Katarzyna Kraińska - nie postarała się o jeszcze większe odejście od tego schematu. Bo w odróżnieniu od tych musicali, w "Rapsodii z Demonem" z pomocą głodującym muzykom przychodzi sam diabeł. W osobie Kuby Wociala, któremu zdecydowanie taka stylistyka i stylizacja odpowiadają. To jest w ogóle niesamowite, jaką drogę przeszedł ten artysta od czasów, gdy występował w "Tańcu wampirów" i dawał minirecitale w śródmiejskim "Domu na Smolnej". Wocial ma głos o naprawdę nieziemskiej skali, daje sobie radę z każdą nutą, łącznie z charakterystycznym dla Queen falsetem. Z kolei Kuba Molęda wygląda jakby w wyżej wymienionym musicalu wampiry pokąsały go nieco zbyt mocno, bo od dziesięciu lat nie zestarzał się ani odrobinę, co uważam za podejrzane. Z kolei muzycznie i aktorsko rozwinął się bardzo i z trudnymi jak nie wiem co kawałkami Freddiego radzi sobie więcej niż dobrze. No i jest bardzo przekonujący w roli młodego idealisty, którego coraz bardziej kusi wielki show-biznes. Lepszy jest jednak w spokojniejszych kawałkach, w tych mocniejszych, bardziej rockowych, na pierwszy plan wybija się momentami Sebastian Machalski grający Kacpra, przyjaciela głównego bohatera, który razem Idą (Natalia Piotrowska) usiłują zawrócić go z drogi ku samozagładzie.
Jakub Wocial w demonicznym wcieleniu - trzeba przyznać, że w takich czuje się chyba najlepiej.
Szczęka opadła mi jednak, gdy usłyszałam na scenie Barbarę Gąsienicę-Giewont, wcielającą się w rolę Królowej, komercyjnej artystki w stylizacji wzorowanej na Lady Gagę, która wciąga naszych bohaterów w świat blichtru, luksusu, szalonych imprez i wielkich pieniędzy. Myślę, że gdyby Roger i Brian usłyszeli ją na scenie, z miejsca podziękowaliby panu Lambertowi i zaprosili ją na trasę koncertową. Przebojowa Królowa nie tylko raz na zawsze burzy mit, że "tylko faceci dobrze śpiewają Queen" (co potwierdziła również biorąc udział w widowisku "Freddie Mercury rock-operowo"), ale też ma niesamowitą wręcz charyzmę i osobowość sceniczną, i jeszcze coś więcej, to nieokreślone "coś", które spotyka się u największych artystów. Niestety trochę blado wypada przez to rewelacyjnie przecież śpiewająca Natalia Piotrowska, ale też i w ten sposób została napisana jej rola, a piosenki takie jak "Another One Bites the Dust" nie do końca pokazują skalę jej możliwości. Swoją drogą, Natalia Piotrowska w drugiej obsadzie gra właśnie Królową - ciekawe, jak wypada wtedy. Na korzyść Królowej działają też przecudnie kiczowate kostiumy stworzone przez Dorotę Sabak.
"Breakthru" w wykonaniu Basi Gąsienicy-Giewont robi wrażenie. Panie Lambert, pan wpadnie na kurs do Rampy.
Autorem choreografii do spektaklu jest Santiago Bello, który pracuje w Rampie od kilku lat, ze świetnej strony miał już okazję pokazać się przy "Rent". W "Rapsodii z demonem" ma okazję pokazać pazur - w pamięć zapadają chociażby stylizowane na Stomp "One Vision" oraz wszystkie popisy taneczne rozgrywające się w świecie wyobraźni głównego bohatera.

Taniec wampirów w wersji Santiago Bello.
Z kolei zasługą scenarzystki spektaklu, Katarzyny Kraińskiej (mimo pewnych zastrzeżeń co do fabuły, o czym wspomniałam już wcześniej), jest fakt, że praktycznie każda postać ma jakąś zapadającą w pamięć scenę, w której może zdobyć sympatię widza. Szkoda tylko, że spektakl nie był choćby o dwie piosenki dłuższy, bo wątek szaleństwa bohatera i walki o jego duszę zasługiwał na coś jeszcze, a zakończył się bardzo szybko. Z drugiej strony, gdybym miała wyliczyć piosenki, które równie chętnie zobaczyłabym w wykonaniu obsady "Rapsodii z Demonem" (a gdzie "Under Pressure", a co z "Radio Ga Ga", a może jeszcze udałoby się gdzieś, tak już naprawdę w drodze wyjątku, wcisnąć "Fat Bottomed Girls" albo "Crazy Little Thing Called Love, o "Seven Seas of Rye" nie wspominając), to spektakl musiałby się przerodzić w maraton. Niemniej wszyscy mniejsi i więksi fani Queen powinni być repertuarem niemal usatysfakcjonowani (bo chyba nic nie jest w stanie usatysfakcjonować fana Queen w pełni, może poza zmartwychwstaniem Freddiego ;), bo oprócz największych przebojów znalazło się też parę tych rzadziej puszczanych w radio utworów, jak "Love Kills" albo "Headlong" (ze świetną choreografią).

W każdym razie, może w tej chwili lewą stroną Warszawy rządzi Abba, ale po prawej stronie Królowa jest tylko jedna. A o Teatr Rampa naprawdę warto zahaczyć podczas wycieczki do Warszawy.


*Której nie wybaczę zlikwidowania tanich dostawek. Się takich rzeczy nie robi, no.
** Oczywiście żartuję, fani Queen są przesympatyczni, potwierdzam po kilku zlotach ;)

Komentarze

Copyright © Bajkonurek