Dobra zmiana, czyli "Koniec dzieciństwa"



Jeśli jest jakiś gatunek literacki i filmowy, na który mam szczególną alergię, to na pewno będzie to filozoficzne science-fiction. Ci wszyscy powracający z gwiazd astronauci, bliskie spotkania z wyższą inteligencją (bo przecież z kosmitą nie da się normalnie pogadać, tylko albo będzie chciał cię zamordować, albo wciągnie w dyskusję o tym, czym jest byt i istnienie), dyktatura maszyn i egzystencjalno-ontologiczne pytania dotyczące sensu życia i powstania wszechświata - ze wstydem przyznam, że wszystkie czytane przeze mnie dzieła z tego gatunku doprowadziły do tego, że ziewam już na sam widok ich okładek. Co prawda z filmami jest nieco lepiej (jestem nawet w stanie wskazać kilka ulubionych), ale i tak trudno jest mi wskazać powody, dla których tak bardzo spodobał mi się dość kameralny serial stacji SyFy - "Koniec dzieciństwa". Czyli filozoficzne science-fiction, które wciągnęło mnie po same uszy.



Efekty specjalne, chociaż nie zawierają zbyt wiele ognia i dymu, są naprawdę klimatyczne.
Postaram się nie zawrzeć w recenzji spoilerów, bo jeśli nie czytaliście (tak jak ja) powieści Arthura C. Clarke'a będącej bazą dla serialu, to możecie liczyć na parę interesujących zaskoczeń. Film opowiada bowiem o inwazji obcej cywilizacji na Ziemię w sposób znacznie odbiegający od tego, do czego przyzwyczaiło nas Hollywood. Nie będzie więc wybuchów (no dobrze, będą, ale nie w momentach, w których się ich spodziewacie), walk powietrznych, zniszczonych miast i krwiożerczych kosmitów. Zamiast tego obca cywilizacja funduje Ziemianom Utopię. Leczy choroby, likwiduje wojny i przestępczość, zapewnia mieszkańcom długie życie i długą młodość. Łącznikiem z ziemskim nadzorcą - tajemniczym Karellenem - jest jeden z nas, zwyczajny farmer z USA, który co jakiś czas zabierany jest do surrealistycznego pomieszczenia przypominającego ważny dla niego fragment życia, gdzie otrzymuje mocno enigmatyczne instrukcje. Z kim rozmawia? I jakie są prawdziwe zamiary teoretycznie pokojowo nastawionych Obcych?

Problemy Nowego Świata

Przed bohaterami serialu postawiono zatem kilka bardzo ciekawych problemów. Wspomniany farmer, Ricky Stormgren (Mike Vogel) zostaje wbrew sobie rzecznikiem kogoś, kogo intencji tak naprawdę nie zna i kogo plany wykraczają znacznie poza ludzkie rozumienie. Równocześnie obok tych, którzy posłusznie wypełniają rozkazy Karellena pojawia się grupa tych, którzy chcą żyć po staremu. "Życie po staremu" oznacza tu jednak zarówno pielęgnowanie dziedzictwa ludzkości, kultury i sztuki, jak i przestępczość, alkoholizm i choroby. Tu rodzi się kolejne pytanie stawiane wielokrotnie, a mianowicie, czy artysta potrafi tworzyć w czasach pokoju i powszechnej szczęśliwości, czy też do natchnienia potrzebuje negatywnych bodźców, inaczej bowiem nie jest w stanie stworzyć nic naprawdę ważnego? No i czy należy się buntować przeciw "dobrej zmianie", bronić starego porządku tylko dlatego że może i był to bałagan, ale był to bałagan na naszych warunkach?

Ricky w domu Wielkiego Brata.
Dużo poważniejsze dylematy mają natomiast Jake i Amy, młode małżeństwo, które jako jedni z pierwszych zaczynają obserwować, że zmiany, jakie zaczynają wprowadzać przybysze z kosmosu, dotyczą przede wszystkim dzieci, również tych nienarodzonych. Tu przede wszystkim dobrze będą się bawić miłośnicy "Dziecka Rosemary".

Jest jeszcze Milo (Osy Ikhile), z którego perspektywy obserwujemy wpływ nowych władców ludzkości na naukę. Dlaczego zamiast dzielić się swoją techniką i wiedzą, wolą ludzkość usypiać i traktować jak dzieci w przedszkolu? I czy lepiej jest żyć w niewiedzy, czy poznać przerażającą prawdę?

A religia? Jak mają postępować ludzie wierzący, gdy ich bogowie pozostają milczący, a tak odległy od wyobrażenia Boga jak tylko to możliwe Karellen spełnia niemal wszystkie pragnienia mieszkańców Ziemi. Tu z kolei głos ma dr Peretta Jones (Yael Stone), która poza byciem przedstawicielką wymierającego gatunku ludzi wiary  jest również psychologiem w świecie, gdzie czytanie w myślach jest na porządku dziennym.

Trochę irytuje w serialu fakt, że to postaci męskie działają, podczas gdy kobiety głównie się martwią. Dlatego brawa dla pani psycholog, która nie dość że nie straciła wiary w sytuacji gdy Mesjasza zastąpił Karellen, to jeszcze jako jedna z nielicznych próbuje działać.
Wszystkiego po trochu

Większość filmów science-fiction o inwazji Obcych skupia się tylko na jednym aspekcie, zazwyczaj tym najbardziej atrakcyjnym dla widza - militarnym lub naukowym, ewentualnie mamy rodzica usiłującego uratować dzieci przed strasznymi kosmitami. Dlatego ta wielość punktów widzenia jest ogromną siłą "Końca dzieciństwa". Tym bardziej, że twórcy nie opowiadają się wyraźnie po żadnej stronie i gdy już zaczynamy kibicować jednemu z bohaterów, okazuje się że rację może mieć ten zupełnie inny. I swoje pięć minut dostają nawet ci pozornie jednoznacznie negatywni.

Oczywiście serial nie jest pozbawiony wad - niektóre rozwiązania (domyślam się, że zaczerpnięte z powieści, ale co z tego) sprawiają, że miałam ochotę wrzeszczeć na bohaterów "ty idioto". Również wątek choroby jednego z bohaterów był dla mnie zupełnie niezrozumiały. Z kolei niespieszna, nawet jak na telewizyjną produkcję, narracja może odstraszyć osoby spodziewające się emocjonujących walk, płonących miast i wybuchających statków kosmicznych. Mnie na szczęście te prawie pięć godzin z Karellenem minęło jednak bardzo szybko.

A gdyby przylecieli do nas?
A teraz coraz bardziej mnie korci, żeby sięgnąć po powieściowy oryginał. I przeprosić się po wielu latach z filozoficznym science-fiction. W końcu nie jest ono wcale takie złe.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek