Umberto Eco 1932-2016...



Zmarł Umberto Eco.

Po studiach polonistycznych zapamiętałam jego eseje i prace naukowe jako iskierkę nadziei, że teoria literatury nie musi być dla studenta męczarnią, a wręcz może być prawdziwą przyjemnością. Zawsze wydawał mi się też najsympatyczniejszy ze wszystkich akademików, których przyszło mi czytać. Nie bał się tematów, których inni literaturoznawcy czy językoznawcy, roztrząsający ile signifie zmieści się w signifiant, nie tknęliby nawet kijem - pisał o komiksach, o Supermanie, o Jamesie Bondzie, a nawet sam, szacowny semiolog z brodą, w okularach i kapeluszu, popełnił jeden z najlepszych kryminałów świata. To między innymi dzięki niemu popkultura zaczęła trafiać na salony i stała się przedmiotem uniwersyteckich dyskusji. A jego monstrrualna erudycja zawstydzała i będzie zawstydzać bezskutecznie aspirujących do takiego statusu pisarzy pokroju Dana Browna.

Podczas gdy większość filozofów zajmujących się literaturą i sztuką okopywała się na swoich jedynych słusznych pozycjach, Umberto Eco w jednej ze swoich najgłośniejszych prac przyznał prawo do analizowania dzieła nie komu innemu tylko nam - odbiorcom. Wyobraźcie sobie. Na takich zasadach, jakie sobie wybierzemy. I to bardzo pocieszające - dzięki temu wiemy, że chociaż jego twórczość dobiegła końca, to jego dzieła, jak "Imię róży", "Wyspa dnia poprzedniego", czy "Wahadło Foucaulta" (które wciąż czeka na mojej półce na przeczytanie) pozostaną na zawsze otwarte.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek