Lepiej być nieszczęśliwym w Paryżu, czyli "Zanim się pojawiłeś"


Bajkonurek powraca po przerwie spowodowanej pracą na dwa etaty ;) I ma nadzieję, że teraz wpisy będą pojawiały się nieco częściej. Teraz musi wziąć się za czytanie zaległych książek, zaległych wpisów na ulubionych blogach (co tam, jakieś kilkaset) i oglądanie zaległych filmów. Nie będzie recenzji X-Menów, bo nie jestem w stanie bez nerwowego płaczu ze śmiechu pisać o Magneto w Pruszkowie, za to w ramach przełamania superbohaterskiej passy wybrałam się w końcu na film, w którym nikt nie nosi dziwnych kostiumów... a nie, wróć.



Będą spoilery. I to już w następnym akapicie ;)

"Zanim się pojawiłeś" porusza tematykę nawet jak na melodramat mocno ponurą. O ile istotą gatunku zawsze jest miłość dwojga bohaterów, na drodze których staje jakaś niepokonywalna przeszkoda - różnice społeczne, wojna, ciężka choroba - o tyle tutaj twórcy (w tym autorka literackiego pierwowzoru i zarazem scenarzystka) walą naprawdę z grubej rury. Mamy więc sparaliżowanego chłopaka (Sam Claflin) i roztrzepaną, oryginalnie ubraną dziewczynę (Emilia Clarke i jej brwi zasługujące chyba na własnego agenta), która się w nim zakochuje. Problem w tym, że on jest tak pogrążony w żałobie po utracie dawnego życia, że planuje eutanazję.

Trudno uniknąć skojarzeń z "Nietykalnymi" - czy to ze względu na status obojga bohaterów, czy to ze względu na niektóre sceny, sprawiające wrażenie kopiowania od Francuzów - przy scenie golenia miałam wrażenie, że Lou zaraz przerobi Willa na Adolfa Hitlera ;)
Bohaterka robi więc wszystko, żeby go od tego kroku odwieść, co przejawia się przede wszystkim wymyślaniem mu rozmaitych atrakcji, mających przypomnieć mu, jakie życie jest piękne. A przy okazji ona sama doświadczy po raz pierwszy rozrywek, o których sama, mieszkając w małym miasteczku, mogła jedynie pomarzyć. Bohaterka jest urocza, jej brwi hipnotycznie unoszą się i opadają, problem w tym że ja jako widz za nic nie mogę przełknąć tej historii i uronić łzy nad ciężkim losem Lou Clark i Willa Traynora.

Nie chodzi nawet o sam problem eutanazji, a zwłaszcza jego rozwiązanie, które sprawiło, że i mnie brwi uniosły się do góry. Nie chodzi też o po łebkach potraktowaną kwestię niepełnosprawności bohatera (która jest estetyczna i pozbawiona fizjologii, a informacje o wielkim cierpieniu Willa musimy przyjąć niejako na wiarę). Problem jest w tym, że im bardziej twórcy filmu starają się przekonać nas, jacy fajni są ich bohaterowie i że koniecznie musimy wzruszyć się ich losem, tym mniej chce mi się w to wierzyć.

Po filmie miałam mętlik w głowie i chyba muszę sięgnąć po książkę - czy twórcy celowo chcieli nam pokazać pewne toksyczne zachowania czy też bohaterowie mieli być sympatyczni i wszystko wyszło przypadkiem?
Główna bohaterka, poza tym że jest urocza, ma hiperruchliwe brwi i ubiera się kolorowo, ma też przykładowo chłopaka. Którego bez żadnych problemów zdradza ze swoim niepełnosprawnym podopiecznym. I bez względu na to, jak bardzo twórcy będą się starali mnie przekonać, że między nimi uczucia żadnego nie ma, a on jest zapatrzonym w siebie egoistą - miłośnikiem fitnessu, który na urodziny daje dziewczynie wisiorek ze swoim imieniem, jakoś trudno mi przez to polubić Lou. Co więcej, trudno się oprzeć wrażeniu, że gdyby Lou Clark spotkała Willa Traynora kilka lat temu, to spotkałaby dokładną kopię swojego obecnego chłopaka. Może trochę mniej przerysowaną... Niemniej fakt, że nikt poza rzeczonym chłopakiem nie widzi tu problemu (bo przecież on jest niepełnosprawny, więc nie ma mowy o zdradzie, to piękne czyste uczucie), jest jakiś niepokojący.

Rodzina bohaterki to kolejny dziwny aspekt tego filmu. Na tyle dziwny, że bez przeczytania książki trudno jest mi stwierdzić, czy celem twórców było stworzenie rzeczywiście takich postaci - z wierzchu sympatycznych, pod powłoką - toksycznych. Żerowanie na kasie Lou to jedno, ale przekonywanie jej, że koniecznie ach koniecznie powinna być przy eutanazji ukochanego - to drugie. Zresztą rodzice Willa, czyli pracodawcy Lou podobnie nie zwracają uwagi na psychikę dziewczyny.

Główny bohater rozkochuje w sobie dziewczynę i zmienia ją jak w "Pigmalionie" ze świadomością, że wkrótce i tak popełni samobójstwo. Jak dla mnie to etycznie wątpliwe.
W ogóle sposób, w jaki wszyscy traktują bohaterkę, budził mój bunt przez cały film. Z jednej strony mieliśmy bowiem ciekawą relację między bohaterami, trochę jak z "Nietykalnych" - czyli zarówno niepełnosprawny, jak i jego opiekun zmieniają się dzięki sobie nawzajem. Z drugiej - to fałszywe wrażenie, bo tak naprawdę zmienia się tylko Lou, a Will spokojnie manipuluje nią, z góry podjąwszy już decyzję. Całe to przekonywanie bohaterki, że z małego miasteczka trzeba się koniecznie wyrwać, że trzeba zobaczyć wielki świat, przy czym wielki świat nie jest triatlonem w Norwegii, do czego namawia Lou jej chłopak, tylko ekskluzywnym hotelem na Hawajach i drogą perfumerią w Paryżu. Wniosek, jaki płynie z filmu jest taki, że lepiej być nieszczęśliwym w Paryżu, niż szczęśliwym w małym miasteczku.

To nie tak, że film jest jakiś bardzo zły. Nie, wręcz przeciwnie - warto wybrać się na niego choćby dla aktorów, którzy grają naprawdę dobrze, dla pięknych zdjęć, dla wpadającej w ucho muzyki. No i paradoksalnie dla wszystkich tych negatywnych kwestii, które wypisałam powyżej. Bo jeśli nawet nie uronicie na filmie ani jednej łezki, to zawsze możecie wdać się w dyskusję o etycznych aspektach działań bohaterów. Dobre i to :)

Komentarze

Copyright © Bajkonurek