Gry, które zeżarły mi młodość, czyli retrowspomnienia


W weekend wpadł mi w ręce dodatek do CD Action o szeroko rozumianej tematyce "retro". Ze smutkiem zrozumiałam, że gry, w które grałam na studiach, też już są retro, co może oznaczać, że ja również ;) Ale pozwolił mi również na przypomnienie sobie paru innych tytułów, które skutecznie pożerały mój czas zamiast lalek (lalkami też się bawiłam, spoko. W ogóle nie mam pojęcia, jakim cudem kiedyś miałam czas i na granie, i na lalki, i na siatkówkę na podwórku i jeszcze na chodzenie do szkoły i odrabianie lekcji).


To nie jest zestawienie najważniejszych gier mojego życia, ani najważniejszych gier ostatnich trzydziestu lat. Moje granie w dzieciństwie było bardzo wybiórcze. Ominęły mnie takie tytuły jak Diablo czy Doom, a mój komputerowy świat wyznaczało przede wszystkim to, co znajdowałam na płytach dołączanych do Gamblera i CD Action. Nie miałam też zbyt wielu znajomych o podobnych zainteresowaniach, z którymi mogłabym się wymieniać. Poza tym znacznie bardziej niż strzelanki, które przechodziłam w kilka godzin uwielbiałam gry polegające na ciułaniu - fikcyjnych pieniędzy, doświadczenia, przedmiotów i tak dalej. Ale ogólnie grałam we wszystko, co wpadło mi w ręce. A w niektóre gry potrafiłam grać całymi miesiącami (aczkolwiek nigdy nie zarywałam nocy na granie). A oto moja lista największych czasopożeraczy z czasów przed rokiem 2000:

1) Prince of Persia (1989)

Nie śmiejcie się. Uratowałam dziewczynę tego gościa po wielokroć częściej, niż dziewczynę Mario. Gra w Księcia jednoczyła całą moją rodzinę, a mamie zdarzało się przypalić obiad, bo tyle razy próbowała przeskoczyć jakąś zapadnię. To, co było w tej grze najlepsze, to przede wszystkim presja czasu i piasek kapiący z klepsydry, odmierzający minuty do śmierci księżniczki. W pewnym momencie doszłam już do takiej wprawy, że pokonywałam wszystkie tunele w około 40 minut. Rekordzista pokonał je podobno w 13 minut. Jakim, ja się pytam, cudem?


2) The Legend of Kyrandia: Hand of Fate (1993)

Nie pamiętam już, o co chodziło w tej grze, która była środkową z całej serii gier, ale pamiętam, że była dla mnie tak wciągająca, że mimo braku polskiego tłumaczenia próbowałam desperacko rozwiązać wszystkie zagadki. Zagadki oczywiście nie były najtrudniejsze, to ja byłam za młoda i nie znałam na tyle angielskiego, ale pamiętam, jaką przyjemność sprawiało mi warzenie eliksirów w kociołku Zanthii, głównej bohaterki. I jej zmieniające się w zależności od scenerii sukienki (no co). Ta gra, jakby nie było zwykła przygodówka, oferowała coś więcej: zdecydowanie przygotowała w mym życiu grunt pod wszystkie inne gry z elementami tzw. craftingu. Łącznie z minecraftem ;)




3) Blake Stone (1993)

Ominął mnie Wolfenstein, ominął mnie Doom, za to jeśli chodzi o strzelanki, to zdecydowanie do czasopożeraczy mojego dzieciństwa zaliczam dwie: "Blake Stone: Aliens of Gold" i "Duke Nukem 3D". Miałam lat osiem i wszyscy dookoła powtarzali, że dzieci grające w krwawe gry wyrosną na bandytów, morderców i narkomanów. Jak widać, mogą również wyrosnąć na polonistów... Swoją drogą, przeżyłam szok, kiedy szukając zdjęć, odkryłam, że ta gra miała kolory, ja znałam ją wyłącznie na czarno-białym monitorze ;)


4) Albion (1995)

Moje pierwsze zetknięcie z RPG, a właściwie MMORPG i gra, na której nauczyłam się angielskiego. Powalająca jak na tamte czasy grafika, połączenie widoku izometrycznego z czymś a la 3D i gry w czasie rzeczywistym z systemem turowym - gra w Albion była urozmaicona, historia pilotów, którzy lądują na obcej planecie - wciągająca. Dziś mam wrażenie, że na humanoidach z Albionu wzorowali się twórcy "Avatara", a w grę pogrywał też Jarosław Grzędowicz, pisząc "Pana Lodowego Ogrodu". Ale mogę się mylić. W każdym razie to od tamtej gry wirtualne łażenie po lochach, lasach i jaskiniach, ciułanie doświadczenia i coraz to lepszej broni stało się dla mnie synonimem doskonałej rozrywki.


5) Theme Hospital (1996)

W wieku lat dwunastu zaczęłam się bawić w doktora... wróć, raczej w dyrektora. Dyrektora szpitala. Theme Hospital to z kolei jeden z moich pierwszych kontaktów z symulacjami, które na sporo czasu zawładnęły moim komputerem. Po nim był chociażby "Airline Tycoon", symulator lotniska, Railroad Tycoon, symulacja parku rozrywki, zoo i wiele innych. Ale Hospital był z nich wszystkich najbardziej grywalny, przynajmniej dla mnie, bo chętnie wracałam do tej gry nawet po latach. Ileż radości może sprawić człowiekowi postawienie rentgena i dużej ilości ławek w poczekalni! Doktor Cuddy byłaby ze mnie dumna... ;)




6) Settlers 3 (1998)

Wchodzimy w czasy, gdy dostęp do gier nieco mi się poprawił. Miałam już własne kieszonkowe, tata przywoził z Warszawy "CD Action" i "Gamblera" i zaczęłam co nieco orientować się w świecie gier. Miałam akurat fazę na strategie, dema "Age of Empires" i "Caesara" dołączone do wyżej wymienionych gazet zdążyłam przejść kilkukrotnie i zbliżały się święta, więc tata uznał, że Settlersi będą świetnym prezentem. No i rzeczywiście, spędziłam nad tą grą długie godziny, grając na zmianę Egipcjanami, Rzymianami i Azjatami. Wierzcie mi, sadzenie ryżu było znacznie ciekawszą rozrywką niż odrabianie lekcji... A ta satysfakcja, kiedy udawało się obronić wioskę przed atakiem dreptających powoli wrogów... mała rzecz, a cieszy :)



7) Jagged Alliance 2 (1999)

Pełna wersja gry była swego czasu dołączona do CD Action, a wymagania sprzętowe jakimś cudem zmieściły mi się na komputerze... no i jazda! O ile strzelanki szybko mi się nudziły, o tyle w tym przypadku gra oferowała coś znacznie więcej, bo oprócz nudnego walenia do wszystkiego, co się rusza, trzeba było też nieco pogłówkować. A wcześniej - wybrać odpowiedni zestaw najemników. No i bezmyślne strzelanie rzadko kiedy się sprawdzało. Dużo ważniejsze było umiejętne skradanie. Żeby nie było - umiejętne skradanie często zostawało wynagrodzone wysadzeniem w powietrze jakiejś cysterny albo magazynu broni. 


8) Baldur's Gate (1999)

"Przed wyruszeniem w drogę musimy zebrać drużynę" - komu nie kręci się łezka na dźwięk tych słów? Baldur's Gate to dla mnie, złaknionej od czasów "Albionu" jakiegoś porządnego erpega, było jakieś absolutne mistrzostwo świata. Ciekawa historia, którą można było rozgrywać w różnych wersjach, w zależności od tego, jakiego bohatera i drużynę się wybrało, zależności między postaciami (te jęki, które wydawał Khalid, gdy zabijało mu się Jaheirę ;)) i ścieżka dźwiękowa z głosem Piotra Fronczewskiego, która przeszła do historii popkultury. Do obu części Baldura powróciłam kilka lat później na studiach, kiedy w supermarkecie obok swojego studenckiego mieszkania znalazłam przecenione wydania "Złotej kolekcji". I nadal grało mi się w nie wyśmienicie.


9) Heroes of Might and Magic III (1999)

Grałam w różne części "Herosów", ale to właśnie trójka wciągnęła mnie (jak i chyba większość fanów serii) bez reszty. To też chyba jedna z niewielu strategii turowych, która nigdy się nie zestarzała i ciągle daje się w nią grać, mimo grafiki z przełomu tysiącleci. 


10) The Sims (2000)

Jeszcze jako mała dziewczynka zafascynowana grami komputerowymi powiedziałam kiedyś rodzicom, że najfajniejsza gra to byłaby "gra w życie", ale nie docenili wówczas mojego wizjonerstwa. Przypomniałam sobie o tym, kiedy po raz pierwszy, jeszcze u kuzynki, która miała lepszy komputer, zagrałam w Simsy. Gra ledwo chodziła na moim komputerze, miała tak obłędne wymagania sprzętowe, że musiałam usunąć większość innych programów, ale warto było. Zaczynałam właśnie liceum i przeżywałam charakterystyczne dla nastoletniości uniesienia związane z ulubionymi wykonawcami, sportowcami i aktorami, więc możliwość zrobienia sobie domku, w którym zamieszkają razem Eminem z Johnnym Deppem i Janne Ahonenem, to było coś absolutnie fascynującego i coś, czego nigdy wcześniej nie było. The Sims było też idealnym przedłużeniem zabawy lalkami, która poważnym uczennicom liceum nie przystoi. Inne domki zamieszkiwały m.in. obsada "Klanu", grono pedagogiczne z mojego liceum, Kayah i Goran Bregovic. Śmiechom, gdy Kayah na oczach Krystyny uwodziła w jacuzzi Pawła Lubicza, nie było końca. 



 Chociaż podczas grania nie wydawały mi się do siebie podobne, to teraz dostrzegam jednak pewne punkty wspólne - większość z tych gier opiera się na gromadzeniu, a to doświadczenia, a to wirtualnej kasiorki, a to szpitalnych sprzętów, a to nowych rodzajów broni, a to przedmiotów niezbędnych do craftingu... Nie mam pojęcia, co to właściwie o mnie świadczy, ale spytam przy najbliższej okazji jakiegoś znajomego psychologa ;)

A jakie gry pożerały Wasz czas w dzieciństwie, z jakimi wiążą Was najmilsze wspomnienia? Podzielcie się :)

Komentarze

Copyright © Bajkonurek