Pan taki wesoły, dom zwyczajny... - o "Ostatniej rodzinie"


"Ostatnia rodzina" to właściwie ten typ filmów, których nie cierpię. Film biograficzny, który pokazuje życie swojego bohatera na przestrzeni kilkudziesięciu lat, odhaczając kolejne scenki z życia bohatera. A jednak słusznie film Jana P. Matuszyńskiego został obsypany nagrodami, i nawet ja, biograficzna malkontentka, muszę to przyznać.

Bo akurat w przypadku "Ostatniej rodziny" taka, a nie inna forma ma swój wielki sens. To w ogóle film tak pięknie przemyślany, zaplanowany w każdej minucie, w każdym ujęciu, że nawet jeśli nie zainteresuje nas sama historia - czy to opowiadana na ekranie, czy ta prawdziwa, za filmem stojąca - trudno nie docenić wielkiej pracy reżysera i aktorów.



Charakteryzacja, kostiumy, zdjęcia i doskonałe aktorstwo - Seweryn po prostu JEST Beksińskim w tym filmie, a dopiero dzięki napisom zdałam sobie sprawę że ten pan obok Beksińskiego to Andrzej Chyra.
Tomasz i Zdzisław Beksińscy zapisali się głęboko w polskiej kulturze, a tragiczne śmierci obydwóch przysporzyły im dodatkowej legendy. Patrząc z zewnątrz na rodzinę Beksińskich, zwłaszcza przez pryzmat obrazów Zdzisława Beksińskiego, rzeczywiście można byłoby wyobrazić sobie, że sypiali w trumnach, w zamku otoczonym ostrokołem. Tymczasem Matuszyński pokazuje ich przez pryzmat zwykłego życia. Twórca "Pełzającej śmierci" zamiast krwi jada zupę pomidorową i nie umie korzystać z pralki, Tomasz ma problemy z kobietami i z samym sobą, a Zofia Beksińska, matka i żona, próbuje jakoś pozbierać tę rodzinę do kupy.

Każdy szczegół ma w tym filmie znaczenie, nawet odmierzające czas kamery i aparaty fotograficzne Beksińskiego.
Trzeba przyznać, że ta przerażająca zwyczajność robi na ekranie wrażenie, bo mamy świadomość, że gdzieś pod skórą tej codzienności czai się śmierć. Śmierć jest na obrazach, których coraz więcej pojawia się na ścianach mieszkań obu mężczyzn, śmierć jest w osobach dwóch matek i teściowych, które powoli, w pokoju obok, chorują, męczą się i odchodzą. Śmierć jest w Tomaszu Beksińskim, który nieustannie o niej wspomina, podejmuje kolejne próby samobójcze, ale gdy jest uczestnikiem katastrofy samolotu - zapina pasy. I im szybciej pędzi do przodu świat wokół nich - zmieniają się kamery Zdzisława Beksińskiego, plakaty na ścianach Tomasza, stroje, ustroje i rzeczywistość dookoła - tym mniej osób zostaje nam na ekranie. Śmierć jest w rozmowach - nawet tych pozornie o niczym, w wywiadach i w audycjach radiowych. Jest czymś zwyczajnym i niezwyczajnym.

Punkty kulminacyjne w filmie, niemal jak w filmie sensacyjnym, odmierzają kolejne śmierci. Klocek po klocku, rodzina się rozpada i znika.
O aktorstwie w tym filmie napisano już chyba całe elaboraty. Andrzej Seweryn w swojej kreacji uchwycił wszystkie maniery i charakterystyczny sposób mówienia Zdzisława Beksińskiego, ale zarazem udało mu się nie zrobić z niego karykatury. Z kolei Dawid Ogrodnik... tutaj zdania są podzielone, jedni uważają, że zagrał genialnie - inni, że zrobił z Tomasza Beksińskiego idiotę i wręcz obraził jego pamięć. Prawda jest gdzieś pośrodku. Ogrodnik, w odróżnieniu od Seweryna, stworzył postać bardzo rwaną. Z jednej strony jako Beksiński-radiowiec jest idealnie podobny do pierwowzoru swojego bohatera. Poza mikrofonem jednak momentami bywa przeszarżowany i karykaturalny, jak z kabaretu. Gra niekoniecznie samego Tomasza Beksińskiego, tylko znacznie szerszą postać - niedostosowanego, aspołecznego wrażliwca - artystę, z mnóstwem zaburzeń, nieprzepracowanych traum i na zmianę tłumionych i wyrzucanych z siebie emocji. Jego postać mocno kontrastuje ze stonowanym, spokojnym, kryjącym się za maską Sewerynem.

Można się spierać o rolę Ogrodnika, ale na pewno nie jest to rola nieprzemyślana.
Świetna jest też Aleksandra Konieczna, jako Zofia Beksińska, zapracowana, wręcz archetypiczna matka Polka, której cicha obecność jest jedynym spoiwem łączącym tę rozpadającą się w szwach rodzinę. Próbuje radzić sobie jak może z coraz bardziej zatracającym się w swoich fantazjach synem, apodyktycznym, egoistycznym mężem i powoli odchodzącymi matką i teściową. Jest zawsze gdzieś z boku, żona słynnego męża i matka słynnego syna, ale doskonale wiemy, że bez niej ten okręt nie będzie już płynął dalej.


Na pochwałę zasługują również przemyślane, intrygujące zdjęcia. Rodzinę Beksińskich obserwujemy dzięki nim jak intruzi - przez uchylone drzwi, zza rogu pokoju, czasem przez oko kamery, czasem w lustrze. Nie jesteśmy zaproszeni do ich wspólnego stołu, możemy patrzeć jedynie na okruchy ich życia, nie zawsze trafiając na te przełomowe momenty.

I tylko momentami "Ostatnia rodzina" zmienia się w szkolny film biograficzny, wrzucając na ekran scenki, które po prostu MUSZĄ się pojawić, ale które - chociaż istotne dla Beksińskich - niekoniecznie muszą być istotne dla widza. Katastrofa samolotowa, morderstwo dokonane nie do końca wiadomo dlaczego, postać Dmochowskiego - widz, który nie zna tych szczegółów, może się poczuć zdezorientowany. Nie zmienia to jednak faktu, że to doskonały reżysersko, aktorsko i wizualnie film, który spokojnie może stanąć w szranki z najlepszymi filmami z całego świata. Wielka szkoda, że nie dostał w tym roku nominacji do Oscara, bo - chociaż pokazuje postaci zasłużone dla polskiej kultury - jest w swojej wymowie bardzo uniwersalny. W rozmowach, kłopotach i wydarzeniach z życia Beksińskich bardzo łatwo odnaleźć okruchy naszego własnego życia.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek