Każdemu będzie dane to, w co wierzy, czyli "Bramy światłości" (tomy 1-3)


Naprawdę rzadko zdarza mi się taka sytuacja, że jakaś książka w niemal stu procentach trafia w mój gust i nastrój danej chwili. Książka, którą nawet po latach wspominam z sentymentem, bo chociaż nie jest klasykiem literatury, to dostarczyła mi tyle radochy, że zawsze będę ciepło o niej myśleć. Tak było z "Siewcą Wiatru" Mai Lidii Kossakowskiej, książką, która - przypadkiem znaleziona w bibliotece - przywróciła mi wiarę w polskie fantasy. Co prawda w recenzjach krytycy wytykali autorce nadmiar patosu, kiepskie postaci kobiece oraz powierzchowność w opisywaniu świata, ale ja z "Mnie Tam Się Podobało" na sztandarze byłam gotowa paść i własną piersią bronić Daimona, Gabriela, Lucyfera i reszty bohaterów przed recenzentami (chociaż akurat co do postaci kobiecych to bym się zgodziła, niestety).

Spoilerów prawie nie ma, no chyba że ktoś w ogóle nie chce znać fabuły.

Potem przyszedł "Zbieracz Burz", który byłby naprawdę niezłą powieścią, gdyby wydawca czy Autorka nie zdecydowali o podziale jej na dwa tomy. Bohaterowie, których polubiłam, stali się nagle użalającymi się nad sobą marudami, akcja, żeby jakoś wypełnić te dwa tomy, wlokła się jak flaki z olejem przez ciągłe wtręty opisujące bogate życie wewnętrzne każdego z osobna, a fajne momenty można było policzyć na palcach jednej ręki.

W "Bramach Światłości" wszystko zapowiada się wyśmienicie: do Gabriela zgłasza się naukowczyni Sereda, która gdzieś na skraju Stref Poza Czasem odnajduje emanację Światłości. Nie ma pojęcia, że Światłość dawno opuściła Królestwo, ale dla archaniołów jest to wiadomość na wagę złota. Gabriel finansuje więc wyprawę do niebezpiecznych i słabo zbadanych Stref Poza Czasem, a z ekspedycją wysyła jedynego anioła, który jest w stanie doświadczyć, czy mamy do czynienia z prawdziwą Światłością czy Antykreatorem. Tym aniołem jest - oczywiście - Daimon Frey. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że na wieść o Światłości do wyprawy dołącza również Lucyfer, chcąc osobiście skonfrontować się z Panem. Gdy w ślad za nim rusza Asmodeusz, chcąc go powstrzymać, tron w Głębi zostaje pusty. Co grozi zamieszkami i brutalną walką o władzę wśród upadłych aniołów.

Sam koncept brzmi naprawdę dobrze, a wizja Stref Poza Czasem pozwala autorce na popuszczenie wszelkich wodzy wyobraźni i światotworzenia. Pomysł, by Strefy uczynić ojczyznę wszelkich większych i mniejszych bóstw, w które kiedyś wierzyli ludzie, jest po prostu samograjem. A rozmach, z jakim Kossakowska buduje świat, jest naprawdę godny podziwu. I nawet gdy w pewnym momencie odhaczanie kolejnych cywilizacji na zasadzie miniquestów staje się nużące, to gdzieś tam - słabiej lub mocniej - cały czas kiełkuje w głowie ciekawość, co też Autorka jeszcze wymyśli.

Ciekawie zapowiada się też akcja w Głębi, gdzie Tron - aby uniknąć zamieszek - przejmuje podszywający się pod Lucyfera Razjel. Wątek jego przyjaźni z widmokotkiem Neferem jest chyba najfajniejszym z pobocznych wątków, wygląda też na to, że podobał się również samej Autorce - do tego stopnia, że dostaje srogich rozmiarów epilog. Trochę gorzej jest z pozostałymi Głębianami. Co prawda Lucyfer w drugim tomie dostaje w końcu jakieś zadania, ale już Asmodeusz niestety jest cieniem dawnego siebie, a jakiekolwiek działanie podejmuje dopiero pod koniec trzeciego tomu (zdecydowanie wolałam tę postać w "Zbieraczu Burz"). Wątek ambitnego szpiega Aspaniasza, który współpracuje z wywiadem Królestwa zaczyna się interesująco, by rozwlec się niemiłosiernie, za to kończy trzymającą w napięciu akcją rekompensującą nieskończoną nudę z drugiego tomu.

No więc właśnie, to chyba w ilości tomów leży pies pogrzebany. O ile tom pierwszy jest dość nierówną rozbiegówką, a tom trzeci gna z akcją na złamanie karku i łączy wątki w satysfakcjonujący sposób, o tyle tom drugi zmęczył mnie niemiłosiernie. Jest on od pewnego momentu właściwie jednym wielkim nudnym pobocznym questem, który nie ma żadnego większego wpływu na główną akcję, poza tym że zbliża Daimona z Lucyferem. Być może cały wątek Sinay ma na celu również pokazanie niesprawiedliwości panującej w świecie zapomnianych bóstw, ale jest raczej chybiony przez to, że kto jak kto, ale akurat Daimon i Lucyfer są tego najbardziej z bohaterów świadomi - przez to nie mają szansy na wiarygodną przemianę.

Kiepsko, jak to u Kossakowskiej wypadają też postaci kobiece, czy raczej postać kobieca. Między Seredą a Daimonem nie ma nawet jednej czwartej tej chemii, którą mamy między Razjelem a duszkiem egipskiego kotka. Brutalnie podsumowując, Sereda w książce głównie drze ryja na wszystkich dookoła, a jej relacja z Daimonem sprowadza się głównie do wewnętrznych przemyśleń i rzucania się na szyję. Wątek ten nie jest też praktycznie w żaden sposób rozwiązany, podobnie zresztą jak wątki innych postaci kobiecych opisywanych w serii (no chyba że nie czytałam jakichś opowiadań). Chyba lepiej, żeby w książce w ogóle zostały same bromanse, niż na siłę tworzyć relacje damsko-męskie.

Niestety, "Bramy Światłości" powielają wszystkie grzechy "Zbieracza Burz" - chociaż nie są pozbawione zalet. Wskutek podziału na trzy tomy, gdzie drugi jest praktycznie zupełnie niepotrzebny, całe napięcie szlag trafia i chociaż trzeci tom rekompensuje nieco tę irytację, to jednak znużenie zostaje. W pierwszych dwóch tomach dostajemy opowieść wlokącą się w ślimaczym tempie, przerywaną co chwila monologami wewnętrznymi, czy raczej inwokacjami, bo pisanymi w drugiej osobie - nieco zbyt długimi rozdziałami opisującymi, co aktualnie czują bohaterowie, w możliwie barokowy sposób. Jest to fajne za pierwszym razem i przy pierwszym kontakcie z serią, gdy widzimy wszystkie wnętrzności bohaterów jak na dłoni i te wszystkie nadludzkie emocje im towarzyszące. Ale za trzecim razem staje się to nużące, a za piętnastym, niestety komiczne.

Całe szczęście, że świat w którym poruszają się bohaterowie, z tomu na tom staje się coraz ciekawszy (mnie podobała się szczególnie Kraina Złotego Wieku) i to jest zdecydowanie wielka zaleta tej serii. Niemniej jednak to kolejna powieść, która pada ofiarą braku umiaru Autora - czasem mam wrażenie, że spora część pisarzy fantasy powinna sobie nad biurkiem powiesić zdanie, że czasem mniej znaczy więcej.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek