Droga to narkotyk, czyli "Samotność Portugalczyka" Izy Klementowskiej


Każdy kraj ma swoją turystyczną sztampę. Portugalię też da się sprowadzić do paru słów, które zna każdy turysta: porto, fado, saudade. Ale co, gdy pojawia się pragnienie zrozumienia tego, co do tej pory było niezrozumiałe? (...) Iza Klementowska napisała czuły przewodnik po portugalskiej duszy - głosi blurb na czwartej stronie okładki książki "Samotność Portugalczyka", wydanej przez Wydawnictwo Czarne.

Zawsze, gdy trafia w moje ręce książka albo artykuł próbujący w kilku rozdziałach podsumować "duszę" jakiegoś kraju, podchodzę do nich jak do jeża. Szukam wyjątków od zapisanych tam reguł, w myślach polemizuję, wyszukuję kwestie, z którymi się nie zgadzam. Ale chyba właśnie największym błędem w przypadku zbioru reportaży Izy Klementowskiej jest takie zamykanie ich w szufladce, uznawanie, że to podsumowanie "portugalskiej duszy" i próba dopisania do nich jakiejś klamry. Bo owszem, wszystkie mówią o Portugalii - ale bardziej sprawdzają się jako impresje z wędrówek i spotkań z ludźmi niż próba całościowego oglądu tego jakby nie było pełnego sprzeczności kraju, o którego imperialnej potędze Europa powoli zapomina.

Wymyśliliśmy kompas, żeglowanie, solonego dorsza, karty prepaid do telefonów komórkowych. Jako pierwsi na świecie znieśliśmy karę śmierci. (...) Jesteśmy krajem mającym najwięcej tytułów sportowych w hokeju na rolkach.

Mylący, chociaż bardzo ładny, jest też tytuł: "Samotność Portugalczyka". Bo kiedy zagłębimy się w książkę, to okaże się, że w dużej mierze opowiada ona o Lizbonie, a rozmówcami są głównie jej starsi mieszkańcy. Fakt, z różną przeszłością i przede wszystkim z różnym stosunkiem do Salazara, jednego z tych europejskich dyktatorów, który podzielił historię jakiegoś kraju na "przed i po". Fakt, bohaterowie książki mają też różne pochodzenie - aczkolwiek jeśli mowa o mieszkańcach dawnych kolonii, to przede wszystkim króluje Angola, zaraz potem Brazylia. Ale nadal są to mieszkańcy jednej z europejskich metropolii - tylko jeden z bohaterów większość życia spędził w Alentejo. Na chwilę skoczymy też do sanktuarium w Fatimie. Tymczasem jestem pewna, że gdyby podobne rozmowy Autorka przeprowadziła z mieszkańcami Madery, Azorów czy nawet Porto, historie i polityczne zaangażowanie byłoby zupełnie inne. Brakuje też punktu widzenia ludzi młodych, czy raczej są oni w mniejszości. Poszczególne rozdziały czyta się jak rozmowy ze starszymi panami, przesiadującymi na ławeczkach na Rossio i sączących ginję z kieliszków - "pani, kiedyś to były czasy. Teraz nie ma czasów". A już najbardziej brakuje zdjęć - bo podczas czytania niemal widzi się te czarno-białe twarze "Humans of Lisbon" oraz kręte uliczki Alfamy.

Nie jest to w żadnej mierze zarzut do Autorki - bardziej rozdźwięk między tym, co przeczytałam na czwartej stronie okładki, a tym, co znalazłam wewnątrz książki. Bo samą książkę czyta się naprawdę bardzo dobrze, zwłaszcza jeśli było się kiedyś w Lizbonie, chodziło tymi samymi uliczkami i jadło w tych samych restauracjach co opisywani bohaterowie. Gdybym dostała ją w swoje ręce w liceum, kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z Portugalią i językiem portugalskim, zdecydowanie inaczej patrzyłabym na ten kraj i znacznie więcej bym rozumiała. Przede wszystkim w interesujący, momentami rzeczowy, momentami pełen dygresji i ciekawostek sposób - Autorka przeprowadza nas przez dwa tematy, które zdominowały myślenie Portugalczyków o własnym kraju - czyli kolonialną przeszłość i dyktaturę Salazara. Trudno te tematy zrozumieć Polakom, którzy nigdy nie doświadczyli podobnych ambiwalencji i nie musieli się zastanawiać, jak pogodzić dumę z imperium ze wstydliwymi kwestiami niewolnictwa. Oraz jak w ogóle myśleć o Salazarze, który z jednej strony uniknął zniszczeń kraju podczas drugiej wojny światowej, umiejętnie lawirując między Hitlerem i aliantami, a z drugiej niewątpliwie był "tym złym", który pogrążył kraj w biedzie, krwawo tłumił powstania w koloniach, torturował więźniów politycznych i miał na sumieniu jeszcze więcej ludzkich istnień. Tutaj Autorka pokazuje prawdziwą sieć relacji, w których nie ma jednoznacznego podziału na "tych dobrych" i "tych złych". Poruszającą lekturą są sąsiadujące ze sobą rozdziały o Rewolucji Goździków widzianej z różnych perspektyw (przeciwników i popleczników władzy oraz tych zupełnie neutralnych) i ten o właścicielu ziemskim z Alentejo, który - nigdy nikomu nie wyrządziwszy krzywdy - po upadku Salazara został przez komunistów wypędzony z majątku, w którym spędził całe życie.

Portugalia jest jak azulejos (...) Płytki chronią dom przed wiatrem i deszczem. Ale też przyozdabiają go. Mogą opowiadać dowolną historię, a jeśli masz fantazję, możesz złożyć z nich własny obrazek.

Ale reportaże w książce to mozaika również innych tematów i historii. Wśród bohaterów poszczególnych rozdziałów znajdziemy i "Trzy Marie" - feminizujące autorki "Nowych listów portugalskich", które rzuciły wyzwanie wizji kobiety prezentowanej przez reżim Salazara, zgodnie z którą kobieta powinna siedzieć w domu i rodzić dzieci, a jej seksualność to wyłącznie podległość mężczyźnie. Poznamy historię jednego z trzech (*w momencie gdy ukazała się książka, dzisiaj zdaje się już czterech) portugalskich "Sprawiedliwych wśród narodów świata". Czyli Aristidesa de Sousy Mendesa, konsula w Bordeaux, który podczas drugiej wojny światowej, dzień i noc wydając wizy wbrew zakazowi Salazara, umożliwił wjazd do Portugalii kilkudziesięciu tysiącom imigrantów (głównie pochodzenia żydowskiego). Poznamy też jednego z portugalskich pisarzy, Goncalo M. Tavaresa, autora wydanych w Polsce "Panów z Dzielnicy". Inna sprawa, że Tavares idealnie pasuje pod tezę "klucza do portugalskiej duszy" i lizbońskiego saudade. Zapewne zupełnie inaczej wyglądałaby rozmowa z takim Jose Marią Peixoto, który namiętnie podróżuje po całym świecie, a w przerwach pisze piosenki dla zespołu black metalowego ;)

Myślę, że cechą wyróżniającą Portugalczyków jest to, że staramy się zrozumieć drugiego człowieka. Jesteśmy uważni w stosunku do bliźniego. Obserwujemy się. Dlatego często się przepraszamy (com licenca) i dziękujemy nawet za drobny gest skierowany w naszą stronę (Obrigado/Obrigada). Dlatego wszędzie tak dużo rozmawiamy. Jesteśmy ciekawi człowieka, który znalazł się w tym samym czasie i miejscu, co my.

Dlatego, chociaż rzeczywiście książka wydaje się bardzo spójna, to raczej odradzałabym traktowanie jej jako "klucza do portugalskiej duszy" czy kompendium wiedzy o Portugalii. Na to jest trochę zbyt skrótowa, momentami jedynie prześlizguje się po tematach i czasem, zamiast poszerzyć treść, bawi się formą. Obok wnikliwego reportażu o "Trzech Mariach" znajdziemy krótką impresję o "Kogucie z Barcelos". Za to jako zbiór opowieści o skomplikowanej portugalskiej historii XX wieku, widzianej oczami zarówno tych, którzy ją tworzyli, jak i tych, którzy niejako padli jej ofiarą - może się sprawdzić.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek