Nikt nie jest w pełni szczęśliwy, czyli 7 grzechów głównych ostatniego sezonu "Gry o Tron"



Przyznam się do czegoś - rzadko kiedy kończę seriale. Jestem bardzo kapryśnym widzem, który łatwo się rozczarowuje, nudzi oraz... po prostu nie ma zbyt wiele czasu, żeby oglądać wszystko, więc musi wybierać. Jest oczywiście parę wyjątków i właśnie dołączyła do nich "Gra o Tron". Nie jestem jedyna - mam wrażenie, że nie ma w tej chwili żadnego innego serialu, o którego finale ludzie dyskutowaliby w szkole, pracy, na wszelkich grupach dyskusyjnych i blogach. A nawet jeśli ktoś nie ogląda, to z dużym prawdopodobieństwem wie, o co chodzi w memach typu "Winter is coming".

This post is dark and full of spoilers.

Nie zgadzam się za to z twierdzeniami, że "Gra o Tron" to ostatni tego typu serial... a przynajmniej mam nadzieję, że tak nie jest. Że jeszcze będziemy się emocjonować czymś na takim poziomie, że ludzie, którzy nie oglądają, będą uważali za stosowne podkreślanie tego na każdym kroku, pytając "czy tylko mnie to ZUPEŁNIE nie interesuje"? Że po każdym odcinku internet będzie zalewała lawina memów. A na słowo "spoiler" nawet najspokojniejsi widzowie będą dostawać zabójczych odruchów.

Nie powiem, że byłam jakąś wielką fanką serialu, a wręcz zdarzało mi się go ostro krytykować. Ale pierwszy sezon zawsze będzie kojarzył mi się z dyskusjami na forum Fantastyka.pl i z konkursem wspaniałego DJ-a Jajko, w którym udało mi się wygrać całą sagę "Pieśni Lodu i Ognia" oraz furę gadżetów (piszę te słowa w koszulce z godłem Lannisterów, która wtedy, w 2011 roku, była jakby luźniejsza ;). W książkach nigdy się nie zakochałam, a przez długi czas wielką przyjemność sprawiało mi wyszukiwanie w nich idiotyzmów i chwalenie scenarzystów za to, jak brutalnie traktują materię stworzoną przez George'a R. R. Martina, robiąc z niej pasjonujący serial.

Oh sweet summer child, gdym wiedziała wtedy, jak to się wszystko skończy...

Wokół sezonu ósmego "Gry o Tron", na który musieliśmy czekać aż 2 lata, narosła cała masa legend, przecieków, spoilerów, teorii wyjaśniających decyzje fabularne z innych sezonów. Twórcy dawkowali nam emocje bardzo powoli, nie zdradzając niemal nic, a napięcie sięgnęło zenitu. Aż w końcu nastał kwiecień!



Pierwsze odcinki tłumaczyliśmy jeszcze koniecznością przypomnienia wydarzeń i bohaterów z ostatnich sezonów. Działo się niewiele, nie ginął nikt znaczący, nie pojawiali się nowi gracze, no ale wiadomo - wszystko zmierzało przecież do wielkiej potyczki z Nocnym Królem, do bitwy która zmieni wszystko. Do bitwy w końcu doszło i... Szczęśliwcy, którzy zobaczyli cokolwiek w tej nieprzeniknionej ciemności pytali, o co właściwie chodzi - gdzie są te wszystkie twisty fabularne, które obiecali nam twórcy, co się stało z tymi wszystkimi przepowiedniami z zeszłych sezonów. No więc cóż, scenarzyści najwyraźniej zapomnieli o nich, tak jak w kolejnym odcinku Daenerys zapomniała o Żelaznej Flocie. Zapomniała też o jakiejś sensownej motywacji do przemiany w Szaloną Królową i spaliła King's Landing w momencie, kiedy w sumie nikogo już to nie obchodziło... za to wywołało burzę w internetach. A potem nastał całkiem nieźle zrobiony finał, który jednak nikogo nie zadowolił.

Co się właściwie stało? Gdzie się podziała dawna "Gra o Tron"? Jakie grzechy popełnili twórcy i dlaczego muszą za nie płacić widzowie?

1) Brak George'a R. R. Martina

Poniekąd można było przewidzieć, że w momencie, gdy fabuła serialu przegoni fabułę książek (ktokolwiek jeszcze wierzy, że jakiś tom się ukaże?), serial straci impet. Przez jakiś czas gonił jeszcze siłą rozpędu, ale w pewnym momencie twórcy zatrzymali się w pół kroku. Zaczęli używać postaci z książek głównie po to, żeby masowo je uśmiercić (patrz - Tyrellowie albo Żmijowe Bękarcice). Nie wprowadzali też żadnych nowych graczy, przez co mniej więcej od 7. sezonu bohaterowie zaczęli kisić się we własnym sosie. Żal też trochę, że nie wykorzystali postaci, które jeszcze w książkach były - jak wątku Lady Stonehart, Quentyna Martella czy Młodego Gryfa, a które mogłyby solidnie w ostatnich sezonach zamieszać. Z drugiej strony... może i lepiej ;)

2) Fanserwis

"Gra o Tron" zawsze była serialem, który szedł pod prąd schematów fabularnych i zaskakiwał widza zwrotami akcji, których wcześniej nie widziano - nie wahał się uśmiercać głównych bohaterów (Ned Stark) i ulubieńców widzów (Oberyn Martell). Wróćmy jeszcze raz do punktu pierwszego - gdy książkowa materia skończyła się, bohaterowie zaczęli ginąć nie w sposób, który wynikał w jakiś sposób z ich działań, tylko wtedy, gdy nakazywał im imperatyw scenarzysty. Co jednak jeszcze gorsze, niektórzy bohaterowie uparcie trwali przy życiu, nawet jeśli wszelkie zasady prawdopodobieństwa wskazywały, że przynajmniej jedno z nich powinno w końcu zginąć. Żyli nie z powodu swoich umiejętności, ale dlatego, że lubili ich widzowie. W bitwie o Winterfell poległy tysiące, ale Brienne, Jaime, Davos, Tyrion, Sam przeżyli mimo, że logika krzyczała NIE. Co prawda zginął Theon - ale zginął w momencie, gdy jego wątek się zamknął, zginął z ręki Nocnego Króla i w bardzo "serialowy" sposób, którego stara Gra o Tron, nie wierząca w odkupienie win, nawet by nie rozważyła. Podczas oglądania bitwy o Winterfell cały czas gdzieś w głowie tliła mi się nadzieja, że może... zginie Daenerys. Że może Tyrion i Sansa popełnią rytualne samobójstwo, ratując się nawzajem przed armią nieumarłych. No ale... nie. Największym zaskoczeniem tej bitwy był brak jakichkolwiek zaskoczeń.



3) Obojętność widza

Znakiem firmowym "Gry o Tron" były zawsze spiski, intrygi i brutalna śmierć (i równie brutalny seks - nawiasem mówiąc, zauważyliście, jak bardzo serial przez lata "zgrzeczniał", a w tym sezonie w ogóle zafundował nam jedynie dwie ledwie zasygnalizowane sceny erotyczne, w dodatku odbywające się ZA ZGODĄ obojga zainteresowanych). Nie była to jednak nigdy śmierć, za pozwoleniem, "z dupy", wszystko zawsze wynikało z takich a nie innych działań bohaterów. Oglądanie "Gry o Tron" to zawsze była prawdziwa huśtawka emocjonalna - z jednej strony Jaime Lannister przechodził duchową przemianę, z drugiej tracił rękę; Lady Olenna ginęła od trucizny, ale wcześniej kazała przekazać Cersei, że "to była ona". Widz albo dostawał satysfakcję z powodu śmierci/klęski znienawidzonej postaci (Joffrey!) albo odczuwał jej dotkliwy brak, gdy uwielbiana postać traciła coś (w tym życie) tuż przed osiągnięciem celu (pojedynek Oberyna z Górą, Arya i Krwawe Gody). Tymczasem cały ósmy sezon pozbawił mnie tej satysfakcji i sprawił, że gdzieś w połowie przestałam drżeć o losy bohaterów. A przecież "Gra o Tron" doskonale umiała kiedyś odzierać widza z poczucia bezpieczeństwa. Owszem, odczuwałam ABSOLUTNY brak satysfakcji, gdy Cersei zamiast z ręki Aryi zginęła pod gruzami, ale... TO NIE O TO CHODZIŁO.

4) Wyrzucenie do kosza łuków przemiany bohaterów

Tutaj to w ogóle nie wiem, jak skomentować. Najpierw dostaliśmy BARDZO źle napisane zaloty Jaime'a i Tormunda do Brienne. Potem twórcy trochę się zrehabilitowali w jednej z nielicznych scen, które mi się podobały - pasowania Brienne na rycerza. Szkoda, że potem sprowadzili cel tej jednej z najciekawszych postaci serii do... utraty dziewictwa z Jaime'em, który następnie, widocznie stwierdziwszy "kurcze, to jednak nie to" zdecydował się wsadzić do kieszeni cały wątek i wrócić do Cersei. Wszelkie przepowiednie, jak ta o śmierci Cersei, też można było sobie o kand d*** potłuc. Podobnie jak wątek ciąży królowej - konia z rzędem temu, kto powie mi, w którym właściwie miesiącu była Cersei. A jeśli tylko kłamała co do ciąży, to... po co, skoro nie miało to w serialu ABSOLUTNIE żadnego znaczenia?



5) Wielkie bitwy, epickie rozpierduchy

Chyba największym błędem scenarzystów (czy raczej producentów) było jednak - po skróceniu sezonu do sześciu odcinków - uznanie, że jeśli zafunduje się widzom aż dwie epickie bitwy w sezonie, to ten w końcu będzie usatysfakcjonowany (nie będzie! -> patrz punkt 3). W obu przypadkach przestrzelili, aż żal. Cały wątek Nocnego Króla, po całym budowaniu grozy tej postaci został sprowadzony do najbardziej banalnego motywu z science-fiction, czyli Obcych jako roju z królową na czele. Zabij królową - masz całą bitwę z głowy. A co z tymi wszystkimi przepowiedniami? A co z "Winter is coming"? A gdzie odpowiedzi na te wszystkie pytania, które pojawiły się po tym, jak Bran dostał się za mur? A, ok. Twórcy zapomnieli.

Z kolei "bitwa" czy raczej rzeź King's Landing wywołała we mnie mieszane uczucia. Tutaj akurat, odwrotnie niż większość internetu, nie upieram się, że Daenerys postąpiła wbrew swojej postaci. Jakby nie było, szaleństwo i chęć naprawiania świata poprzez zabijanie tych, których uzna za złych, przewijało się przez tę postać od samego początku serialu. Niemniej - zostało to podprowadzone w tak żenujący sposób, że rzeczywiście stało się trudne do obrony. Co innego jeden wybuch wściekłości, który byłby uzasadniony - co innego metodyczna rzeź każdej uliczki Królewskiej Przystani.

6) Świat bez magii

Przez cały sezon miałam wrażenie, że twórcy zupełnie stracili kontakt z prozą Martina, jakby nie przeczytali książek przed pisaniem finału. Fakt, że już tytuł serialu "Gra o Tron" zamiast "Pieśni Lodu i Ognia" sugeruje, że ważniejsza będzie tu polityka niż starcie dwóch odwiecznych światów i porządków, ale... Magia w "Pieśni Lodu i Ognia" nie była nigdy siłą, którą można okiełznać. Magia była wysiłkiem, była ofiarą, co rozumieli jeszcze (dość opacznie) we wcześniejszych sezonach, gdy spalona została córka Stannisa. Ale w sezonie 8 magia służyła już tylko do rozpalania ognisk niemal na zawołanie (po majestatycznym spacerku), a smoki pełniły funkcję bomby atomowej. Magiczny Nocny Król i jego Biali Wędrowcy zostali zredukowani do armii zombie, którą, budowaną przez lata, może pokonać jeden cios. Charakterystyczny symbol Wędrowców, który przewijał się przez kilka sezonów, nie został wyjaśniony, bo i po co. Bran jako trójoka wrona... cóż, głównie mówił, że jest trójoką wroną i nic z tego nie wynikło.

Zachodzę też w głowę, po co była budowana przez jeden z wcześniejszych sezonów służba Aryi w Braavos. Fani snuli setki teorii spiskowych - zabije Jaime'ego i z jego twarzą wejdzie do komnat Cersei, zabije Czarnego Robaka, by "pożyczyć" jego twarz i zabić Daenerys... No nie, jedyne co Aryi się przydało, to umiejętności asasyna. "Gra o Tron" zawsze była nietypowym fantasy, gdzie magia funkcjonuje jedynie na obrzeżach świata, ale była ona w ten świat wpisana. Benioff i Weiss odarli ten świat z magii - dosłownie i w przenośni, czego niestety nie mogę im wybaczyć.


7) Pośpiech

Właściwie wszystkie te grzechy można byłoby streścić tym jednym słowem. Bohaterowie rysowani zbyt grubą kreską. Brak magii. Brak oddechu po wielkiej bitwie. Bezsensowne zamykanie wątków.  Niemal zupełne pominięcie bogactwa świata i skupienie się wyłącznie na Winterfell i Królewskiej Przystani. Idiotyczna śmierć Nocnego Króla (chociaż fakt, widowiskowa i bardzo się cieszę, że załatwiła to Arya). Cersei, której rola sprowadziła się do gapienia w okno i picia wina. Jon, który nie pogłaskał Ducha. I tak dalej, i tak dalej. Co prawda trochę trudno oskarżać twórców o pośpiech, zważywszy na to, jak dużo czasu minęło od siódmego sezonu, ale niestety - scenariusz, wart pewnie miliony dolarów, sprawia wrażenie pisanego na kolanie i stwierdzają to nie tylko zwykli widzowie, ale i uznani scenarzyści. Trochę strach pomyśleć, że w ręce obu panów trafią teraz nowe "Gwiezdne Wojny"...

Ale nie jest też tak, że mam same pretensje i ruszam w miasto wylewać żale. Sam fakt, że "Gra o Tron" wywołuje takie emocje i dyskusje, świadczy o jednym: serial trafił do panteonu kultury popularnej. Co więcej - był jedną z tych produkcji, które otworzyły fantasy ścieżkę do mainstreamu. O "Grze o Tron" dyskutują nie tylko nerdy na facebookowych grupach, ale i krytycy filmowi, socjologowie, psychologowie i historycy. Pisze o serialu nie tylko "Nowa Fantastyka" i garstka zapaleńców, ale i "Newsweek", "Polityka" i "The Times". Czy można było zrobić ten ostatni sezon lepiej? Dowiemy się, kiedy... jeśli kiedykolwiek przeczytamy nowe powieści George'a R. R. Martina.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek