Po drugiej stronie ściany, czyli "Pokój"


Muszę przyznać, ze większość filmów nominowanych w tym roku do Oscara pozostawiła mnie z mieszanymi uczuciami. W porównaniu z zeszłym rokiem, gdzie rywalizowały filmy genialne lub przynajmniej rewelacyjne ("Whiplash", "Birdman", "Grand Budapest Hotel", "Boyhood"), w tym roku ani "Zjawa", ani "Spotlight" ani "Mad Max" nie powaliły mnie na kolana tak jak wyżej wymienione cztery. Wśród nominowanych trafiła się jednak prawdziwa perełka, która właściwie przeszła przez nasze ekrany niemal niezauważona. "Pokój"w reżyserii Lenny'ego Abrahamsona.



Trudno porównywać ten film z rozbuchanym wizualnie dziełem Inarritu, chłodnym i matematycznym scenariuszem "Spotlight", jazdą bez trzymanki, jaką jest film Millera, że już o "Marsjaninie" nie wspominając. Z drugiej strony wszystkie te filmy mają ze sobą coś wspólnego - w ich centrum (nawet w przypadku "Spotlight") jest jednostka, która musi zmierzyć się z wykraczającą poza szeroko pojętą "normalność" rzeczywistością. Jeśli jednak miarą jakości filmu byłaby ilość emocji, jakie wywołuje w widzu, to "Pokój" wygrał u mnie w cuglach ze wszystkimi pozostałymi. To jeden z tych filmów, w których na ekranie nie dzieje się wiele, ale w naszych głowach dzieje się wszystko.


Historia, jaką opowiadają nam twórcy może sprawiać wrażenie wyjętej z cyklu "Okruchy życia", telewizyjnych zapchajdziur emitowanych kiedyś wieczorami na jedynce. Zawsze musiały być tam nieszczęśliwe dzieci, ich nieszczęśliwe matki, traumy z przeszłości, nieuleczalne choroby, gwałt lub porzucenie, śmierć bliskich i tak dalej. Zazwyczaj występował więcej niż jeden z tych elementów. Bohaterką filmu jest więc Joy, porwana przed siedmioma laty przez psychopatę i gwałciciela, który od tamtej pory więzi ją w zamkniętym pokoju - owocem gwałtu jest ich pięcioletni syn, Jack, dla którego nie istnieje inny świat niż cztery ściany "pokoju".

Bohaterów poznajemy dopiero w momencie piątych urodzin Jacka, który od początku przyjmuje rolę zarówno naszego narratora, jak i swego rodzaju filtru, przez który obserwujemy świat na ekranie. I to ten zabieg sprawia, że film nie jest jednym z wielu telewizyjnych "okruchów życia", gdzie już od pierwszych scen dystansujemy się od historii. Dzięki przyjęciu takiego, a nie innego punktu widzenia, autentycznie porusza. Chociaż reżyser, jak jego bohaterka syna, chroni widzów przed najgorszym, odwraca naszą uwagę, skupiając się na detalach, to jednak wiemy więcej niż nasz pięcioletni protagonista i boimy się o jego los. 

Cała ta sztuka nie udałaby się, gdyby nie grający główną rolę Jacob Tremblay. Czapki z głów. To jedna z najlepszych dziecięcych ról, jakie w ostatnich latach widziałam na ekranie. Gdyby nie fakt, że wcześniej rzuciło mi się w oczy, jaki wygadany potrafi być w telewizyjnych show, podejrzewałabym, że reżyser przez ostatnie lata trzymał go w szafie dla zwiększenia wiarygodności. Chłopak pięknie oddał huśtawkę emocjonalną swojego bohatera, jego niezwykłe widzenie świata, jego wrażliwość, strach i całą gamę emocji. Mam wrażenie, że nie dostał nominacji do Oscara tylko dlatego, że mógłby przez przypadek wygrać z DiCaprio. 

Oscara najzupełniej słusznie dostała za to Brie Larsson. Jej bohaterka z kolei tłumi w sobie wszelkie emocje, walcząc o szczęście i "normalność" swojego synka. Taka rola - kogoś, kto doświadczył niewyobrażalnego, a mimo to stara się żyć - łatwo mogła utonąć w kiczu. Jednak młoda aktorka świetnie z nią sobie poradziła, a między nią i jej ekranowym synkiem widać na ekranie chemię, jakby naprawdę byli spokrewnieni.


Wspomniałam o sposobie, w jaki reżyser pokazuje nam świat. To prawdziwy paradoks - bo chociaż świat obserwujemy wyłącznie oczami Jacka, chociaż nie widzimy ani okrucieństw "Starego Nicka", nie mówi nam się wprost o depresji bohaterki, o tym, dlaczego jej ojciec nie chce nawet spojrzeć na jej małego synka, wcale nie sprawia to, że czujemy czy widzimy mniej. Taki zabieg mógł prowadzić albo do uzyskania dystansu, albo zaowocować łzawą, naiwną historyjką - tymczasem żadna z tych dwóch rzeczy nie ma miejsca, a emocje jakie odczuwałam podczas ucieczki Jacka z "pokoju" trudno porównać z jakimikolwiek innymi. Samo widzenie świata przez Jacka to również interesujący wątek, prowokujący liczne pytania (jak wyobrazić sobie, że coś jest "za ścianą" skoro zawsze patrzyliśmy tylko na jedną stronę tej ściany? Jak stworzyć świat pojęć u kogoś, kto nigdy nie widział świata?).

Interesująca jest również konstrukcja scenariusza - tam, gdzie tradycyjnie taka historia powinna się kończyć - w momencie ucieczki - tu mamy dopiero połowę filmu. Prawdziwym wyzwaniem dla obojga bohaterów okazuje się powrót do rzeczywistości, która okazuje się zupełnie inna, niż spodziewała się Joy. Reżyser jednak, chociaż nie znamy całej prawdy, wydaje się dawać bohaterom - i nam, widzom - nadzieję. Chociaż po seansie zostaniemy z całym mnóstwem niełatwych pytań.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek