Jak to jest być scenarzystą, dobrze?


Tak naprawdę to swój pierwszy scenariusz napisałam w wieku lat sześciu, kiedy nie znałam jeszcze pisanych liter, ale uznałam, że jeden z moich ulubionych komiksów (Dawid i Sandy) zasługuje na spin-off. Potem były scenariusze szkolnych akademii, a nawet - w liceum - filmu krótkometrażowego o Adamie Mickiewiczu, w którym wcieliłam się w główną rolę męską (no dobrze, mówienie że ten film miał scenariusz jest nieco na wyrost, no ale...). Potem na długi czas porzuciłam pisanie filmów, do czasu aż wewnętrzna pustka po zakończeniu studiów nie sprawiła, że wróciłam do dawnych marzeń... Po szybkim przeszukaniu internetu zapisałam się na warsztaty scenariuszowe. Był rok 2012. I oto, niepostrzeżenie, mijają właśnie trzy lata, odkąd porzuciłam pracę w wydawnictwie i oznajmiłam rodzinie, że od tej pory będę zarabiać na życie pisaniem. Jak na razie idzie nieźle. No to jak to jest być scenarzystą, dobrze?

Moim zdaniem nie ma tak, że dobrze albo niedobrze*

Bycie scenarzystką to przyjemność jedyna w swoim rodzaju. Gdy po godzinach, dniach, tygodniach układania historii w końcu zaczynasz zamieniać rozpiskę scen na dialogi. Gdy znajdujesz rozwiązanie fabularne, nad którym myślałeś przez ostatni tydzień. Gdy wysyłasz ukończony scenariusz do producenta czy reżysera. I w końcu - gdy dochodzi do jego realizacji. Bez względu na to, czy to "Ukryta Prawda" czy telenowela, czy etiuda, czy serial premium - satysfakcja z tego, że widzi się swój tekst na ekranie, jest przeogromna. Zwłaszcza przy tym pierwszym, czyli docu, trzeba mieć do siebie sporo dystansu - autorom, z którymi pracuję jako headautorka, radzę przy pierwszej kolaudacji zaopatrzyć się w duże ilości alkoholu lub przynajmniej czekolady ;) Ale stawiam, że w przypadku filmów pełnometrażowych bywa podobnie. Scenariusz zawsze najlepszy jest w naszej głowie, gdy dorwie się do niego reżyser, bywa że niewiele zostaje. Czasem jednak rodzi się zupełnie nowa jakość. Scenariusz bez reżysera wciąż jest tylko tekstem na papierze, nie filmem.

Oczywiście mamy też drugą stronę medalu. Jest takie powiedzenie "Wybierz pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia". Cóż, inną wersją tego powiedzenia jest "Wybierz pracę, którą kochasz, a będziesz pracować od rana do wieczora". Z jednej strony, niestety - jak we wszystkich zawodach o nienormowanych czasach pracy, czasem siedzi się do późna, pracuje w wakacje i w różnych dziwnych godzinach. Do tego moim hobby nadal jest pisanie, więc jeśli chcę pisać coś dla przyjemności (choćby bloga), to oznacza kolejne godziny siedzenia przed komputerem. Efekt - dla osoby postronnej nie wychodzę z pracy, a czasem i sama przestaję odróżniać przyjemność od pracy, a pracę od przyjemności. Kiedyś odpoczywałam, pisząc opowiadania, dzisiaj jednak idę na rower.



Gdybym miała powiedzieć, co cenię w życiu najbardziej, powiedziałabym, że ludzi...

Powiem szczerze - kiedy rzucałam pracę w biurze, wyobrażałam sobie, że odtąd będę pracować tak, jak to widziałam w moich introwertycznych marzeniach - we własnym mieszkaniu, ze słuchawkami na uszach, porozumiewając się z innymi głównie mailowo. Aha, a guzik. Już pierwszego dnia musiałam pojechać na plan paradokumentu, gdzie wszyscy gapili się na mnie i zadawali pytania. Zaraz potem zostałam zaproszona na spotkanie w sprawie serialu. A odkąd zostałam headautorką, praktycznie nie rozstaję się z telefonem...

O ile jeszcze w przypadku filmów praca przypomina trochę pracę nad książką - czyli większość roboty odwala się indywidualnie, w zaciszu mieszkania - o tyle przy serialach jest już nieco inaczej. Telewizja to praca zespołowa, a seriale rzadko kiedy pisze jedna osoba. Spotkania, spotkania i jeszcze raz spotkania są na porządku dziennym. Ma to oczywiście swoje dobre strony - kiedy rzucałam pracę, rodzina ostrzegała mnie, że wkrótce przestanę się myć, czesać i mówić, tymczasem spotykam się z ludźmi znacznie częściej niż w wydawnictwie.



I co ciekawe, to właśnie przypadkowe spotkania wpływają na nasze życie

No dobrze, ale jak to się w ogóle zaczęło? U mnie od warsztatów Bahama Films "Scenariopisarstwo dla początkujących", na które poszłam, szukając sensu życia po zakończeniu studiów, kiedy to wydawało się, że już nic ciekawego mnie w życiu nie czeka. Szczerze - to był strzał w dziesiątkę. Nie tylko nauczyłam się pisać, ale jeszcze doładowałam się pozytywną energią. Od czasu warsztatów zupełnie inaczej oglądam filmy i seriale, dostrzegam szwy, którymi są połączone historie. A gdy ich nie dostrzegam, to znaczy, że film mnie zachwycił ;)

Potem zaliczyłam jeszcze kolejne Bahamowe kursy, poświęcone serialowi i pełnemu metrażowi, a do tego bardzo fajne warsztaty tematyczne. Nie dość, że nauczyłam się tego, co wydawało mi się, że już o pisaniu wiem (nie wiedziałam), nie dość, że zaraz po kursie wygrałam konkurs, sprzedałam swój pierwszy scenariusz (co prawda do tej pory nie został zrealizowany, ale pssst), dostałam jakże intratną propozycję pracy przy... "Ukrytej prawdzie" (do tej pory wspominam z pewnym sentymentem odcinek o niepokornym chłopcu z Irlandii, który zakochuje się w swoim sąsiedzie)... To jeszcze poznałam masę ciekawych ludzi, z którymi łączą mnie te same zainteresowania. Ba, wśród tych ciekawych ludzi znalazł się mój obecny narzeczony ;)

Do tego w zeszłym roku udało mi się dostać do finału Script Pro, co było moim skrytym marzeniem. Kiedy kilka lat temu zazdrościłam finalistom "Hartley-Merrill", o których czytałam w "Filmie", nawet nie myślałam, że kiedyś i ja będę odbierać nagrodę na scenie. Zabawne, że w szkole kręciłam etiudę o Mickiewiczu, a lata później nagrodę odebrałam za scenariusz o... Juliuszu Słowackim.

Ja miałam szczęście by tak rzec, ponieważ je znalazłam

Obecnie pracuję właśnie z Bahama Films, co jednoznacznie dowodzi, że wypisane na plakacie hasła o możliwości nawiązania współpracy nie są jedynie pustymi sloganami ;) Jeśli miałabym coś doradzić początkującym scenarzystom i scenarzystkom, to właśnie taką metodę małych kroczków. Rzadko kiedy uda się od razu sprzedać film pełnometrażowy wielkiemu producentowi (aczkolwiek zdarza się!). Ja zaczęłam właśnie od trzydziestek, czyli filmów 30-minutowych oraz paradokumentów, które ogólnie rzecz biorąc, jakością nie powalają, ale pozwalają na finansową stabilizację. A do tego uczą dotrzymywania deadlinów... i cierpliwości przy wprowadzaniu uwag do uwag do uwag. Oczywiście budzi to wątpliwości - niska jakość tego typu produkcji, ogłupianie społeczeństwa... No cóż, ale sporo tu zależy od scenariuszy właśnie. Miałam sporą satysfakcję, gdy po emisji mojego odcinka usłyszałam od znajomej osoby opinię "ja to nigdy nie lubiłem tych, no, feministek. Ale w tym twoim serialu to one nawet mówią z sensem".

Jak się do takiego cholerstwa załapać? #Reklama - Bahama Films oferuje również warsztaty paradokumentalne, na których co jakiś czas pojawiam się jako headhunter ;) W tej chwili przy serialu, przy którym pracuję, debiutowało już ponad 40 osób po bahamowych warsztatach. Można również próbować na własną rękę kontaktować się z producentami (główny błąd popełniany przez początkujących scenarzystów to pisanie bezpośrednio do telewizji, zamiast do firm produkujących konkretne seriale), ale na to szanse są nieco mniejsze.

Gdzie jeszcze szukać pieniążków z pisania? Dopóki nie zaczęłam pracować jako scenarzystka, nie zdawałam sobie sprawy, że istnieje coś takiego jak development. Mówiąc w skrócie - seriale, które oglądamy w telewizji i filmy, które oglądamy w kinie, to jedynie ułamek tego, co się w tym momencie pisze. Równocześnie scenarzyści pracują nad kilkunastoma serialami dla TVN-u, Polsatu, TVP i mniejszych producentów, a większość tych projektów... nigdy nie powstanie. Kiedy sprzedawałam swój pierwszy scenariusz, wydawało mi się że to prosta droga do realizacji, tymczasem to dopiero początek i w gruncie rzeczy dalsza droga często nie zależy już od scenarzysty. Niemniej, załapanie się do teamu rozwijającego jakiś projekt również pozwala na zastrzyk gotówki, a nadzieja na realizację dodaje sił. Oczywiście pod warunkiem, że zawrze się korzystną umowę... nie powielajcie moich błędów ;)



Chodzi o to, że kiedy wyznaje się pewne wartości, nawet pozornie uniwersalne, bywa, że nie znajduje się zrozumienia, które by tak rzec, które pomaga się nam rozwijać

Kiedy zaczynałam pisać scenariusze, największym problemem branży wydawała się kradzież pomysłów. Wszem i wobec słyszałam, że pomysł nie jest chroniony, że duzi producenci podbierają małym niewinnym scenarzystom co atrakcyjniejsze... Dzisiaj jednak wydaje mi się, że głównym problemem jest brak szacunku producentów do scenarzystów. Tak jak w USA pozycja scenarzysty, zwłaszcza w serialu, jest dość wysoka, tak u nas rządzi producent. Pełne bluzgów uwagi? Zaliczyłam. Brak zapłaty po wykonanej pracy? A jakże. Przepisywanie scenariusza, bo producent "zapomniał" przekazać wcześniejszych uwag albo stwierdza, że jednak mu się nie podoba (ale ma być gotowy na jutro)? Czemu nie. Zabieranie tantiem, istotnego źródła utrzymania scenarzysty? Check. Być może sprawę rozwiąże nowo utworzona Gildia Scenarzystów Polskich - na razie jednak za wcześnie jest, by powiedzieć o tym coś konkretnego. Na całe szczęście - od paradokumentów po filmy pełnometrażowe - zdarzają się i tacy, którym zależy na dobrej współpracy ze scenarzystą.

Druga rzecz, o której mówią wszyscy, to te mityczne znajomości. Nie da się ukryć, że mają znaczenie. Z drugiej strony - gdy wysyłałam scenariusz na Script Pro, nie byłam ani studentką Szkoły Wajdy, ani nie znałam żadnego z jurorów (lub choćby znajomego jurora), ani nie miałam żadnego zrealizowanego projektu. Podobnie inne dwie znajome osoby z Bahamowych warsztatów, które tak jak ja dotarły do finału. Zdecydowanie łatwiej jednak bez znajomości znaleźć pracę w telewizji niż w filmie, do którego droga dla osoby "spoza branży" może wieść właśnie przez warsztaty, konkursy, festiwale i pitchingi, czyli prezentacje projektów przed producentami. Zdecydowanie to zła wiadomość dla introwertyków - trzeba bywać. Ja bywam raczej mało, zawsze mogę sobie tłumaczyć, że tylko dlatego nie dostałam jeszcze Oscara ;)


Życie to śpiew, życie to miłość, życie to taniec

No... powiedzmy. W tej chwili moje życie jest tak wypełnione pisaniem, że nie chce mi się pisać niczego innego. Pierwsze ofiarą scenariopisarstwa padły opowiadania, a długie chwile milczenia na blogu to zazwyczaj te momenty, kiedy rusza jakiś projekt albo kolejny sezon paradokumentu. Samo pisanie to jedno i wciąż nie przestało mi się to podobać, ale z perspektywy czasu widzę, że najwięcej czasu zajmuje jednak... poprawianie. Niemniej to uczucie, kiedy w końcu wysyła się do producenta finalną wersję i oczywiście kasa wpływająca na konto, podczas gdy rodzina pytała "dziecko, a jak ty się z tego utrzymasz"... może nie rekompensuje tych dupogodzin, ale przynajmniej trochę je umila.

Do pisania trzeba też mieć twardą d*** w znaczeniu, że tak powiem, metaforycznym. Nigdy nie jest tak, że jakiś tekst spodoba się w stu procentach. Bywa, że wycyzelowany scenariusz producent uznaje za "pisany na kolanie", każe wyrzucić mojego ulubionego bohatera albo nie rozumie żartów w dialogu. Osoby, które nie znoszą krytyki, mają w tym zawodzie naprawdę ciężko.

A ja odpowiadam, że to proste, to umiłowanie życia, to właśnie ono sprawia, że dzisiaj na przykład piszę scenariusze, a jutro… kto wie, dlaczego by nie, oddam się pracy społecznej i będę ot, choćby sadzić… znaczy… marchew

Czy bycie scenarzystką mi się podoba? Bardzo. Czy będę nią do końca życia? Nie mam pojęcia. Sporo jeszcze przede mną - chciałabym kiedyś zobaczyć w kinie film na podstawie mojego scenariusza albo napisać serial dla Netlfiksa. Ale przyszłość bywa bezlitosna. Być może kolejne sezony paradokumentów tak mnie wykończą, że za rok (lub za miesiąc) rzucę wszystko i zacznę hodować alpaki. A może wręcz przeciwnie, w końcu wypali któryś z projektów i kolejny wpis będę pisać z Hollywood, lub przynajmniej z Londynu.

P.S. Ten wpis zawiera lokowanie produktu :) Bo jeśli chcecie mnie przypadkiem spotkać na korytarzu, to zapraszam do Bahama Films, gdzie właśnie rusza kurs "Scenariopisarstwo w praktyce". Kurs w Warszawie prowadzi jedyny w swoim rodzaju Wiktor Piątkowski, twórca m.in. "Watahy" HBO, który jak nikt inny potrafi zarazić pozytywną energią i nauczyć jak pisać scenariusze tak, że czytający zamiast słów zobaczy film na papierze. Może za pewien czas spotkamy się przy jakimś projekcie?

*Dla osób, które poczują się zdziwione nagłówkami - źródło ;)

Komentarze

Copyright © Bajkonurek