#TeamDanuśka vs. #TeamJagienka, czyli "Krzyżacy" czytani po latach




Jako nastolatka lubiłam Sienkiewicza. „Ogniem i mieczem” przeczytałam kilka razy, oczywiście swoje zrobił film i całe pokolenie moich rówieśniczek kochało się na zmianę w Bohunie i Skrzetuskim. Dopóki Jerzy Kawalerowicz swoim filmem nie zepsuł mi dobrego wrażenia, lubiłam też "Quo Vadis". Wkrótce potem niestety poszłam na polonistykę, gdzie w dobrym tonie było krytykowanie tej szmiry, jaką są powieści noblisty, wytykanie schematyczności i naiwności. Odstawiłam więc wszystkie tomy na półkę i nigdy do nich nie wróciłam. Aż do teraz, gdy w sumie z kwarantannowych nudów sięgnęłam po „Krzyżaków”. Nigdy za tą powieścią jakoś szczególnie nie przepadałam i w zasadzie pamiętałam z niej trzy kwestie: brutalne potraktowanie Juranda ze Spychowa, bitwę pod Grunwaldem i, last but not least, dylemat Zbyszka: Jagienka czy Danuśka?

Trochę inaczej niż w „Trylogii” i „Quo Vadis”, w „Krzyżakach” nie mamy standardowego konfliktu dwóch facetów o serce, rękę i ciało jednej kobiety. Tutaj to kobiety są dwie, rywalizacji między nimi nie ma żadnej, ba - nawet ani razu nie spotykają się osobiście. Przypomnijmy - Danuśka to córka groźnego Juranda ze Spychowa, która jednak nie wdała się w swojego ojca, bardziej w matkę, która podczas napadu Krzyżaków umarła ze strachu. Dwórka księżnej, zestrachana dwunastolatka, cały czas opisywana na zmianę jak święta, albo jak anioł. Zbyszko zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia, najpierw trochę dlatego, bo rycerzowi zakochać się wypada, ale potem okazuje się, że to uczucie znacznie silniejsze. Druga - to Jagienka ze Zgorzelic, kawał baby, której odwagi starczy za dziesięciu rycerzy, bogini płodności o obfitym biuście i twardych pośladkach. Miłość dworska, platoniczna kontra miłość ziemska, zmysłowa. I to wszystko w szóstej klasie podstawówki!




Żeby już w ogóle dokonać samozaorania, powiem, że gdy omawialiśmy tę lekturę w podstawówce, ja byłam totalnie #teamDanuśka, czego nie rozumiała nauczycielka. Bo przecież Jagienka to i na polowanie pojedzie, i niedźwiedzia oszczepem podeprze, bobra zadusi i pośladami orzechy łupie, no Wonder Woman. A ja tu bronię jakiejś mimozowatej dwunastolatki rzępolącej na luteńce jedną piosenkę w kółko. To jak po przeczytaniu GoT być fanką Sansy, ignorując Aryę! Zapewne polonistka uznała, że feministki to ze mnie nie zrobi :) Tyle że teraz, po ponownym przeczytaniu książki, nie dziwię się sobie trzynastoletniej. To, w jaki sposób Sienkiewicz opisuje stosunek swoich bohaterów do obu panienek, automatycznie sprawia, że ustawiam się w pozycji „na przekór”. 

 

Danuśka praktycznie od samego początku jest na przegranej pozycji. Sienkiewicz opisuje ją jak świętą z witraża, eteryczną postać, w której zakochuje się osiemnastoletni Zbyszko - nie wiadomo dlaczego, ot tak po prostu, bo jest kochliwy a ona była w pobliżu - i niemal od razu wikła się przez nią w kłopoty. Gdyby przenieść to na współczesne czasy, to jest to taki związek, gdzie niby ona w białej sukni a on wpatrzony w nią jak w obrazek, orkiestra gra "Złoty krążek" ale wszyscy na weselu po kątach powtarzają sobie, że nic z tego nie będzie. Zupełnie jak Maćko z Bogdańca u Sienkiewicza. Maćko, wuj głównego bohatera, cały czas liczy, że jego bratanek Zbyszko, który ślubował Danuśce zdobyć trzy krzyżackie czuby, zrobił to jedynie pod wpływem impulsu. Stary chytrus ma nadzieję, że Zbyszko opamięta się i albo znajdzie księdza, który te śluby z niego zdejmie, albo po prostu zapomni o swojej „damie serca”.

 


Priorytetem Maćka jest przedłużenie rodu i rozbudowa rodzinnej wsi (co, swoją drogą, wyjątkowo nudziło mnie w podstawówce, za to teraz czytałam o tym ze znacznie większym zainteresowaniem - moją uwagę zwrócił choćby fakt, że Maćko na swoje włości potrzebuje de facto… niewolników, o czym mówi z dumą, licząc kolejnych jeńców) Niestety aniołek z orszaku księżnej jego oczekiwań nie spełnia - słabe to to takie, chorowite, głosik cichutki. Nadzieje odżywają, gdy po powrocie do rodzinnego Bogdańca pojawia się Jagienka - „dziewczyna z sąsiedztwa”. Jagienka to w ogóle ciekawa w opisie postać - z jednej strony zaprzeczenie wszystkich średniowiecznych kobiecych cnót - biega w spodniach i z kuszą, poluje, jeździ na koniu na oklep, i jedynie przy Zbyszku czerwieni się jak podlotek i traci mowę. Z drugiej strony - to niemal bogini płodności, a autor rozczula się nad jej biustem, pupą i talią, idealną do rodzenia synów. Chociaż Sienkiewicz w swoich powieściach wzorował się na romantyku Walterze Scotcie, mam wrażenie że w postaci Jagienki widać pewne pozytywistyczne zacięcie - przeznaczeniem kobiet jest przede wszystkim płodzenie nowych Polaków i ich wychowanie na rycerzy ;) Przy Danuśce Zbyszko czuje się jak w kościele, przy Jagience - no cóż, "biorą go ciągoty", zwłaszcza gdy "wiatr zanadto z jej sukienką poswawoli". Ale komentarz odautorski jedno, odbiór czytelników i czytelniczek drugie. Jagienka nie trafiła do powszechnej świadomości z powodu swojego biustu, szerokich bioder i bycia matką bliźniąt, tylko dlatego że jest ogólnie cool. To taka typowa „dziewczyna, która nie jest jak inne dziewczyny”, która ignoruje pewne typowe dla kobiet ograniczenia, zarazem pozostając stuprocentową kobietą. Nie ogląda się na facetów i radzi sobie w życiu sama - to tylko kilka z powodów, dla których jest tak atrakcyjna dla czytelniczek. A skoro lubią ją i doceniają współczesne dziewczynki, to co powiedzieć o tych z czasów współczesnych Sienkiewiczowi, gdy alternatywnym wzorcem była Stasia Bozowska. Jagienka to po prostu Lara Croft tamtych czasów. 

 

I wszystko byłoby okej, gdyby nie narracja odautorska. Praktycznie odkąd pojawia się Jagienka, wszyscy bohaterowie poza Zbyszkiem dostają kuku na muniu na jej punkcie, chwaląc każdy jej krok, gest, biodra oraz cycki. W zamian, gdy Danuśka zostaje porwana, głównym tematem rozważań Maćka i Hlawy staje się „hmmmm no w sumie szkoda by było gdyby się Danusi zmarło, ale wtedy Zbyszko Jagienkę mógłby brać i dziedziców robić”. Gdy bohaterowie dowiadują się, że Danusia żyje, Maćko i Hlawa rozważają głównie, jak zareaguje Jagienka. W momencie, gdy córka Juranda zostaje odnaleziona, chora i z pomieszaniem zmysłów, na czoło wysuwa się inny problem - „ojojoj trzeba jak najszybciej powiadomić Jagienkę, bo będzie jej przykro, jak Zbyszko przyjedzie z Danuśką do Spychowa”.

 


Tutaj muszę zdecydowanie docenić konstrukcję postaci Zbyszka, który - zupełnie inaczej niż wcześniej zapamiętałam - nie rzuca się od razu po śmierci damy serca w objęcia kumpeli z dzieciństwa, tylko przeżywa wszystkie stadia żałoby po kolei, dopóki autorski imperatyw i sprawiedliwość dziejowa nie da mu Jagienki za żonę. Co więcej, chociaż oczywiście Sienkiewicz nie miał jeszcze wówczas niezbędnej wiedzy, bo psychologia dopiero raczkowała, to w bardzo realistyczny i delikatny sposób opisuje depresję po utracie bliskiej osoby i sposób przepracowywania żałoby. Swoją drogą, szkoła niesamowicie niszczy odbiór postaci - Zbyszko w podręcznikach malowany był jako szlachetny rycerz, ba, superbohater. Tymczasem to ciągle dzieciak, który ma skłonności do ładowania się w kłopoty, jak się zakochuje to do końca życia i w niewłaściwych osobach, ma swoje wady i przyznaje się do słabości.

 

Podobnie zupełnie inaczej zapamiętałam Jagienkę - co tu dużo mówić, w mojej głowie został obraz dość irytującej chłopczycy ładującej się Zbyszkowi do łóżka świeżo po żałobie. Tymczasem nic z tych rzeczy - Jagienka doskonale rozumie jego sytuację, i chociaż niewątpliwie liczyła z jego strony na coś więcej, nie staje między nim a Danuśką. Co więcej, to ona opiekuje się Jurandem po tym, jak ten wraca z krzyżackiem niewoli, chociaż to ojciec jej największej rywalki. Fakt, że wszyscy rozczulają się nad nią sto razy bardziej i gdy Danuśka znika na kilkadziesiąt stron to ona przejmuje rolę anioła i ideału, ale gdy oczyścić tę postać ze wszystkich odautorskich komentarzy, wydaje się naprawdę sympatyczna.




Ale wróćmy do tego dylematu Danuśka vs. Jagienka i mojej sympatii do Jurandówny. Nie chodzi tu nawet o to, że feminizm nie oznacza łupania dupą orzechów, a „fajna” bohaterka musi być koniecznie podobna do chłopca, przebierać się za chłopca czy zachowywać jak chłopiec. To casus podobny trochę do przypadku Sansy i Aryi z "Pieśni Lodu i Ognia" George'a R. R. Martina. Sansa to postać znienawidzona przez czytelniczki, które zazwyczaj identyfikują się z Aryą, bo ta przebiera się za chłopaka, morduje ludzi i mści się za śmierć bliskich, słowem - działa, podczas gdy jej siostra głównie biernie poddaje się wydarzeniom. Tymczasem moim zdaniem obie są bardzo ciekawe. Bez jednych bohaterek nie byłoby drugich, i podobnie jest w życiu. Kobiety bywają Danusiami i Jagienkami, Aryą i Sansą.


To jedno. Druga kwestia, dla której całym sercem kibicowałam związkowi Zbyszka i Danuśki to fakt, że strasznie mnie wkurza to lekceważenie pierwszej, młodzieńczej miłości. Miłość od pierwszego wejrzenia ma prawo być niedojrzała (zwłaszcza gdy jej obraz wywodzimy z miłości dworskiej, albo z filmów Disneya ;)), ale to nie znaczy, że nie jest prawdziwa. Nawet jeśli nie ma ona żadnych szans z perspektywy nas, dorosłych, niekoniecznie musimy ją bagatelizować, wyśmiewać i uznawać za gorszą. Tym bardziej, że Danuśka tak naprawdę nie dostała szansy dorosnąć, bo kto wie, co by się wydarzyło, gdyby nie porwanie? 

 

Oczywiście "Krzyżacy" to znacznie więcej ciekawych kwestii, jak choćby sam obraz Zakonu Krzyżackiego, jaki wyłania się z powieści, która w swoich czasach służyła jako przestroga przed poddaniem się germanizacji. Wiecie - wyobraźcie sobie Thanosa z Uniwersum Marvela podniesionego do kwadratu i otrzymacie obraz głównych powieściowych złoli. Trzeba przyznać, że Sienkiewiczowi się udało - powiem szczerze, że ciężko jest mi sobie wyobrazić jakikolwiek film czy książkę, w której Krzyżacy byliby przedstawieni jako postaci pozytywne.  Tak czy inaczej bardzo polecam takie konfrontacje po latach z nudnymi lekturami szkolnymi - po pierwsze, może okazać się, że czyta się je znacznie szybciej niż gdy miało się naście lat, po drugie - można tam znaleźć znacznie więcej treści, niż przekazały nam szkolne podręczniki i ściągi.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek