Alkoholowa alchemia, czyli "Bartender" Piotra Budzowskiego

Jeśli chodzi o literaturę fantastyczną, Polacy naprawdę mają się czym pochwalić, a ta część rynku wydawniczego ma się wyjątkowo dobrze. Trochę gorzej sprawa wygląda natomiast, jeśli chodzi o film. W przypadku fantasy niechlubny przykład "Wiedźmina" odstraszył chyba wszystkich reżyserów od mierzenia się z tym gatunkiem, z kolei "polski horror" to synonim czegoś naprawdę, ale to naprawdę złego. Odrobinę lepiej jest z science-fiction - "Seksmisję" czy dzieła Piotra Szulkina można oglądać z prawdziwą przyjemnością, chociaż od ich powstania minęło ładnych trzydzieści lat.

Oczywiście zapaść w polskim kinie fantastycznym można tłumaczyć brakiem budżetu, ale mnie takie tłumaczenie nie przekonuje. Naprawdę dobre science-fiction może powstać nawet bez efektów specjalnych lub z ich minimalnym udziałem, wszystko tak naprawdę zaczyna się od pomysłu. Poza tym nieprawdą jest, że nic się w polskim kinie s-f nie dzieje. Coraz odważniej poczynają sobie twórcy młodzi, offowi, kręcąc filmy bez wielkiego budżetu, za to z pomysłem.

Na premierowy pokaz "Bartendera" udało mi się dostać dzięki wygranej w konkursie na wejściówkę (a jednak w takich konkursach da się wygrać ;-)) i było to bardzo ciekawe doświadczenie, jeszcze zanim film się zaczął. Przede wszystkim widać było ogromną radość całej ekipy z tego, że film powstał - podziękowaniom nie było końca. A ekipa była naprawdę spora - co przeczy ogólnemu przekonaniu, że filmy krótkometrażowe to dzieło jednego studenta-pasjonata i kolegi z akademika. Widać pełen profesjonalizm w warstwie muzycznej, dźwiękowej, przemyślane zdjęcia i wysmakowane ujęcia. Wizualnie film jest bez zarzutu, nie pasuje też do niego standardowe "jak na polski film, jest nieźle", bo jest nieźle bez żadnej taryfy ulgowej. Zresztą, trudno stosować jakąkolwiek taryfę ulgową przy takich osobach jak Piotr Budzowski czy operator Bartosz Nalazek, który szlify zdobywał na planach filmów Spielberga.

 
Trailer "Bartendera"



Pewne zastrzeżenia można mieć natomiast do warstwy fabularnej. Reżyser zapowiada film jako część czegoś większego, może filmu pełnometrażowego, może miniserialu. I rzeczywiście udało mu się sprawić, że film wygląda jak scena wyjęta z "czegoś większego" - co niestety nie jest komplementem, bo przez to wygląda też na wyrwaną z jakiegoś szerszego kontekstu. Niektóre ujęcia sugerują jakieś wcześniejsze wydarzenia, ale na tyle enigmatycznie że trudno mówić o zawiązaniu akcji czy o punktach kulminacyjnych - tak jakby one już nastąpiły, a scena była ich rezultatem. No właśnie - trudno mi mówić o tym filmie jak o filmie, bo jest raczej sceną. Wskutek takiego a nie innego prowadzenia fabuły niedopowiedzenia zamiast intrygować, zaciemniają obraz. Tym bardziej że koniec również nie przyniesie wytłumaczenia - film urywa się w najciekawszym momencie. Z drugiej strony jednak takie było zamierzenie reżysera - Nawiązania do wielu wątków, które nie są do końca wytłumaczone w samej etiudzie, umożliwiają ich rozbudowanie i kontynuację w dłuższej formie fabularnej, serialu lub filmie krótkometrażowym. - czytamy na stronie internetowej projektu.

Wizja świata, jaką prezentują twórcy jest naprawdę ciekawa i intrygująca, zarówno w warstwie wizualnej, jak i kreacji postaci. Zwłaszcza pomysł na tytułowego bartendera - alchemika przyszłości - jest świeży i przyciąga uwagę. Jest zarazem postacią na tyle enigmatyczną, niedookreśloną, zbudowaną z niedopowiedzeń, że trudno o nim cokolwiek powiedzieć. Tomasz Tyndyk gra go na jedną nutę, co nie do końca mi się spodobało - rozumiem że miało to podkreślić "androidowatość" czy "cyborgowatość" bohatera, ale czegoś mi jednak w tej kreacji zabrakło. Jego irytujący spokój tworzy za to doskonały kontrast dla emocjonalnego Wieczorkowskiego, który przechodzi gładko od wściekłości do bezradności, ale udaje mu się przy tym nie przeszarżować. W ogóle po obejrzeniu "Czasu honoru" stwierdziłam, że Wieczorkowski jest naprawdę dobrym aktorem - czemu w takim razie nikt nie zaproponuje mu jakiejś naprawdę dobrej roli, tylko wszystkie trafiają do Dorocińskiego? ;-)

W wielu miejscach w internecie krytykowany był pomysł nakręcenia filmu po angielsku, zwłaszcza że akcent bohaterów jest naprawdę bardzo silny i sama po obejrzeniu trailera stwierdziłam, że czarno to widzę. Z drugiej strony, czym byłby "Dystrykt 9" czy "Elizjum" bez fenomenalnego Sharlto Copleya, którego południowoamerykański akcent musi mieć chyba własnego agenta, bo mimo tego brzydal z RPA gra obecnie w hollywoodzkich blockbusterach - czego i aktorom z "Bartendera" życzę.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek