Taka ładna rodzina, czyli "Next to Normal"


Ostatnio żartowałam z twórców musicalu "Doktor Żywago", którym przyszło do głowy dopisać piosenki do klasyki literatury rosyjskiej. W takim razie co powiedzieć o twórcach "Next to Normal", którzy pewnego dnia obudzili się z myślą "Hej, zróbmy musical o... chorobie afektywnej dwubiegunowej! To będzie hit!".

I, o dziwo, tak się stało. "Next to Normal" nie tylko zdobył 11 nominacji do nagród Tony (aczkolwiek większość nagród sprzątnął mu sprzed nosa "Billy Elliott"). Zapisał się również w historii jako jeden z dziewięciu musicali, którym udało się otrzymać nagrodę Pulitzera w dziedzinie dramatu (w ciągu ostatnich trzydziestu lat udało się to jeszcze tylko "Rent" i "Hamiltonowi"). Mimo tych zasług, z wymienionych jest też zdecydowanie najmniej znany w Polsce - podczas gdy "Rent" był już czterokrotnie wystawiany w naszym kraju, a "Hamiltona" zna chyba każdy, kto interesuje się musicalem choćby z doskoku. Co wcale nie znaczy, że nagrodę dostał przypadkiem, o nie. "Next to Normal" to musical, który zaskakuje nie tylko dobrą ścieżką dźwiękową, lecz także tym, jak głęboko dotyka bardzo trudnego tematu - życia w rodzinie, w której jedna osoba cierpi na chorobę psychiczną. Tego, jak dotyka ona nie tylko chorego, lecz także jego bliskich.


Aż chce się powiedzieć "jak nie musical". Jakby nie było, musicale w naszym kraju ciągle kojarzą się z wielkimi widowiskami, kostiumami, zbiorowymi epickimi numerami wokalnymi i scenami tanecznymi. Tymczasem "Next to Normal" znacznie mocniej niż z klasyków Andrew Lloyda Webbera i Sondheima czerpie z klasyki dramatu. Niewielką ilością postaci, ascetycznymi dekoracjami, emocjami przypomina taką klasyczną amerykańską sztukę teatralną opartą na relacjach między bohaterami i ich stopniowej ewolucji - z tym, że dialogi i monologi zamiast mówione, są śpiewane. Oczywiście, można spytać "po co". Z jednej strony oczywiście "bo dlaczego nie", ale z drugiej... musical to zdecydowanie większa możliwość oddziaływania na widzów. A jeśli któryś z nich wyjdzie z teatru nie tylko z dobrą muzyką w głowie, ale też z refleksją na temat chorób psychicznych - to mamy podwójne zwycięstwo.

O fabule nie będę się rozpisywać - o ile w teatrze czy operze zjawisko spoilera raczej nie przeszkadza (jakby nie było, przed każdym spektaklem można kupić program, w którym często są streszczane wszystkie wydarzenia ze sztuki), o tyle przy "Next to Normal" im mniej wiecie o fabule, tym lepiej. Jest moment, w którym wszyscy niedomyślni widzowie zrobią jedno wielkie "wow", jest parę zaskakujących zwrotów fabularnych - pokazujących, że życie z taką chorobą to jeden wielki rollercoaster. Tak jak bohaterka przechodzi od manii do depresji, tak i musical przeskakuje z jednej tonacji w drugą - od scen rodem z amerykańskiej komedii dla nastolatków do ponurego dramatu.


Cała obsada daje z siebie wszystko - a to na ich barkach spoczywa cały ciężar spektaklu. Największy zaś - na barkach odtwórczyni głównej roli, czyli Katarzyny Walczak. Aktorka, którą znałam wcześniej z "Tańca Wampirów" gra naprawdę całą sobą, oddając niesamowicie złożoną osobowość swojej bohaterki, zmagającą się nie tylko z chorobą, lecz także z oczekiwaniami rodziny i własną tragiczną przeszłością. Dzielnie sekunduje jej Damian Aleksander, którego baaaaaardzo dawno nie widziałam w teatrze, a który niepostrzeżenie przeskoczył od ról Chrisa w "Miss Saigon" i Danny'ego Zuko do roli pogubionego w życiu, ale dzielnie walczącego o rodzinę ojca nastolatki. To samo zresztą tyczy się Marcina Wortmanna, który z ról młodych naiwnych amantów awansował na poważnego (no... powiedzmy :)) psychologa. Nie da się ukryć - w teatrze musicalowym nastąpiła zmiana warty. Ciary po plecach przechodziły, gdy śpiewał Piotr Janusz jako Gabe. Ale chyba najbardziej podobała mi się musicalowa debiutantka (jeśli się nie mylę) Karolina Gwóźdź w roli Natalie - dziewczyny, która od osoby mającej wszystko pod kontrolą przeskakuje do całkowitego braku hamulców.

Soundtrack z musicalu to jedna z tych ścieżek dźwiękowych, którą trzeba przesłuchać więcej niż raz, żeby w pełni ją docenić. Może nie ma tam jakichś megahitów, ale piosenki w końcu wpadają w ucho. Również libretto autorstwa Jacka Mikołajczyka jest naprawdę niezłe - ciekawe, czy doczekamy się płyty, bo chciałabym posłuchać tych tekstów dokładniej (akustyka sali czasami niestety je zagłuszała). Co prawda trochę niuansów się w nich gubi jak "Superboy and the Invisible Girl" przetłumaczone na "Superbrat jego siostra duch", ale to raczej nieuniknione i niestety wynika z ich nieprzetłumaczalności. Ale jako że nie jestem miłośniczką tego, co w librettach robi Daniel Wyszogrodzki, miło było posłuchać, że są musicale, które dają radę bez rymów częstochowskich.



Cieszę się, że powoli Polska otwiera się na te "mniejsze" musicale: w Romie od paru lat z sukcesem działa Nova Scena, swoje robi też Rampa ("Kobiety na skraju załamania nerwowego"). Miejmy nadzieję, że sukces "Next to Normal" (a jak patrzyłam, to recenzje są zdecydowanie entuzjastyczne) otworzy drogę takim spektaklom jak choćby "Dear Evan Hansen" (bo o "Come From Away", mierzący się z baaaardzo nie-musicalowym tematem, czyli atakiem na WTC, to raczej nie marzę ;)). To świetny przykład dla niedowiarków, że musical to naprawdę szeroki gatunek i nie oznacza tylko roztańczonej rewii, że jest w nim miejsce na mrok i poważne tematy. A piosenki, które nadają im jednak lekkiego odrealnienia, sprawiają, że te tematy są znacznie lepiej przyswajalne.


Komentarze

Copyright © Bajkonurek