Feminatywy w pociągu, czyli czemu boimy się żeńskich końcówek


Nieco ucichły już lamenty z różnych stron przecinającej Polskę barykady, dotyczące użytej przez jedną z posłanek słowa "gościni". Gdy wszyscy już napisali, co o tym sądzą i dlaczego powinno się żeńskich form używać albo nie, na pole bitwy wchodzę ja, cała na biało. Wszystko dlatego, że a) wczoraj był dzień feminizmu, b) przypomniał mi się wykład z Kultury Języka Polskiego, który wiele lat temu, gdy studiowałam polonistykę, prowadził profesor Andrzej Markowski. Opowiadał on o tak zwanych "zdaniach potencjalnych", czyli zdaniach, które potencjalnie są możliwe do utworzenia w polszczyźnie, ale praktycznie nikt ich nie używa. Jednym z takich zdań było do niedawna zdanie "jestem w pociągu".

Co jest nie tak ze zdaniem informującym kogoś, że jedziemy właśnie "Matejką" z Warszawy do Krakowa? Czy aby na pewno uważałam na tamtym wykładzie? No dobrze, w takim razie spójrzmy na to zdanie bliżej. W jakiej sytuacji możemy je wypowiedzieć, żeby miało sens? Na przykład w momencie, gdy ktoś dzwoni do nas na komórkę i pyta, gdzie jesteśmy. I właściwie... tylko wtedy. Można oczywiście wstać w przedziale i jako Kapitan Oczywisty oznajmić współpasażerom, że jest się w pociągu, ale obawiam się, że mogliby to odebrać jako początek problemów psychicznych. Kiedy nie było komórek, nikt nie musiał nikogo informować, że jest w pociągu, ani też nie miał takiej możliwości. Zdanie, gramatycznie poprawne, pozostawało w sferze potencjalnej i narodziło się w momencie, gdy zaczęliśmy nosić ze sobą telefony. Dzisiaj "jestem w pociągu" nikogo nie dziwi.

Podobnie jest z tak zwanymi feminatywami, czyli tymi strasznymi żeńskimi końcówkami, które co jakiś czas rozpalają opinię publiczną w sposób zupełnie niewspółmierny do ich rzeczywistego znaczenia. Uznawane raz za niszczące język dziwolągi, raz za wroga polskości i lewackie wymysły mające na celu sprawić, że za chwilę wszyscy chłopcy zaczną nosić spódnice (mowa oczywiście o tych chłopcach, którzy jakimś cudem uchowali się przed edukatorami seksualnymi). Ale nawet pomijając politykę i ideologiczne zapędy rycerzy języka polskiego, sporo jest osób, w tym wiele kobiet, które uważają, że słowa takie jak chirurżka, psycholożka czy architektka brzmią śmiesznie i deprecjonują osoby płci żeńskiej.

Tymczasem one, te straszne feminatywy, chcemy czy nie chcemy, są w naszym języku obecne. Nasz język rozróżnia rodzaj męski od żeńskiego, w odróżnieniu od takiego angielskiego, gdzie możliwe są opcje neutralne. Niektóre żeńskie formy są uznawane za oczywiste - nauczycielka, profesorka, lekarka, scenarzystka. Inne budzą kontrowersje, ale są coraz częściej stosowane - jak psycholożka, filolożka czy żołnierka. Jeszcze inne są tępione, bo brzmią obco i dziwnie - jak wspomniana gościni albo ministra. "Wcześniej takich form nie było i nikomu to nie przeszkadzało" - grzmią przeciwnicy żeńskich końcówek. Tylko że one były - istniały w polszczyźnie jako formy potencjalne, poprawne gramatycznie, czekające na utworzenie, gdy będzie to uzasadnione. Nie były potrzebne, bo niewiele było kobiet ministrów, premierów czy pilotów. Inna rzecz, że czasami tylko nam się wydaje, że te formy nigdy nie istniały. Ba, większość z tych wyśmiewanych form jest już w słowniku albo była tam jeszcze przed wojną, dowodząc, że obrońcy opacznie pojmowanej polskości nie mają racji. Bo niby jak mają zaśmiecać język poprawne formy wyrazów? Co więcej, wspomniani obrońcy często sami pracują, albo mają znajomych pracujących w korporacjach, gdzie na co dzień używa się słów typu zbriefować czy sfokusować się ASAP na targecie. Te słowa dla osób spoza korpo brzmią dziwnie, śmiesznie i sztucznie, ale powtarzane codziennie przestają dziwić. 

Język to żywy twór - zmieniają się w nim słowa, ich odmiana, tworzone są nowe formy, czasem zapożyczane z innych języków. Musi nadążać za rzeczywistością, chociaż czasem robi to powoli. W końcu nie zakazujemy tworzenia neologizmów, bo potrzebne są do nazywania przedmiotów i zjawisk, które wcześniej nie istniały. Ewolucji ulegają też normy językowe. Słowo "zajebiście" za czasów mojego dzieciństwa było wypowiadane jedynie w ukryciu, bo kojarzyło się z patologią, dzisiaj nawet nie jest wypikiwane w serialach i programach emitowanych przez dwudziestą. 

Oczywiście naiwne jest też sądzenie, że powszechne używanie żeńskich końcówek rozwiąże jakiekolwiek problemy kobiet. Psycholożkom nie wzrosną pensje tylko od nazwania ich psycholożkami, adiunktki nie przestaną mieć problemów z szefem, a chirurżki nie dostaną bardziej odpowiedzialnych operacji. Scenarzystki nie zaczną pisać lepszych i bardziej feministycznych scenariuszy*. To, co się zmieni, będzie początkowo niezauważalne. Poszerzy się rzeczywistość, zarezerwowana dotychczas dla męskich form i uznająca je za podstawowe.

Mam wrażenie, że jeszcze wiele wody w Wiśle upłynie, zanim formy żeńskie staną się powszechne, a język znajdzie równościowe sposoby nazywania grup społecznych. Ale przyznam, że tak na zdrowy - żeby nie powiedzieć "chłopski" rozum - mimo napisania tego wpisu nadal nie rozumiem tej bitwy w obronie języka. I strachu przed formami, które w żaden sposób nikomu nie zagrażają. Jeszcze rozumiem, gdyby ktoś je komuś narzucał, ale jak na razie najgłośniej krzyczą ci, którzy wszystkim chcą narzucić formy męskie, popadając przy tym w coraz większe absurdy. Ale spokojnie. Za chwilę ich uwaga przeniesie się gdzie indziej, a język jak to język - będzie ewoluował w tym kierunku, który będzie dla niego najwygodniejszy.

*A może jednak. Zainspirowana awanturą o gościnie i ministry, w opisie serialu, który ostatnio tworzyłam, napisałam przy głównej bohaterce, że sama mówi o sobie "chirurżka". Teraz mam bardzo wielką nadzieję, że serial powstanie i zasieje ziarno lęku wśród przeciwników żeńskich końcówek ;)

Komentarze

Copyright © Bajkonurek