Rodzina ponad wszystko, czyli "Zagubieni w kosmosie"


Gdy się jest "bezdzietną lambadziarą", to raczej szerokim łukiem omija się tak zwane kino familijne. Oczywiście są wyjątki, typu filmy Disneya, ale raczej potwierdzają one regułę. Czasami jednak zupełnie przypadkiem Netlix (i Narzeczony) proponuje człowiekowi do obejrzenia coś, co nieco odbiega od jego gustu. Bo ani nie jestem jakąś wielką miłośniczką seriali "dla całej rodziny", ani fanką science-fiction. Tymczasem "Zagubieni w kosmosie" okazali się bardzo sympatyczną rozrywką.

Serial to kolejny już remake stareńkiej produkcji z 1965 roku. W oryginale wskutek przeludnienia Ziemi rodzina Robinsonów wyrusza, aby zasiedlić nową planetę. Oczywiście wskutek licznych perturbacji coś idzie nie tak i doktor John Robinson z żoną Maureen i trójką dzieci lądują na zupełnie innej, obcej planecie, gdzie zmuszeni są walczyć o przetrwanie. Zabawne jest przeczytać, że akcja tamtego serialu toczyła się w... 1997 roku ;) Z kolei w 1998 roku powstał film pod tym samym tytułem. Chociaż do obsady udało się pozyskać rozpoznawalnych aktorów (m.in. William Hurt, Gary Oldman, Matt Le Blanc), film zrobił klapę, zdobył też Złotą Malinę dla najgorszego remake'u lub sequela.


Czy zatem kolejny remake remake'u produkcji, w dodatku inspirowanej wielokrotnie ekranizowaną książką jeszcze z XIX wieku ("Robinsonowie Szwajcarscy", inspirowanej oczywiście "Robinsonem Cruzoe", Daniela Defoego) ma jeszcze jakąkolwiek rację bytu? Czy tak przemielona historia (pamiętam jej wariacje nawet z komiksów o Kaczorze Donaldzie) nadaje się w ogóle do oglądania? Cóż, najwyraźniej tak, skoro serial dostał drugi sezon. A i mnie, nie powiem, oglądało się to całkiem dobrze, mimo kosmicznego przeciągu wiejącego z licznych dziur fabularnych.

W serialu z 2018 roku rodzina Robinsonów to tylko jedna z wielu rodzin wybranych po wyjątkowo restrykcyjnej selekcji jako koloniści do zasiedlenia nowej planety. W drodze do nowego domu dochodzi jednak do tajemniczego zdarzenia, które zmusza załogę i pasażerów do ewakuacji ze statku-matki. Uciekinierzy lądują na obcej planecie, daleko od domu, bez kontaktu z pozostałymi towarzyszami podróży. Wkrótce wskutek różnych splotów okoliczności los połączy ich z innymi rozbitkami - mechanikiem Donem Westem i tajemniczą Doktor Smith. Rzecz jasna, w trakcie sezonu okaże się też, że w pozornie kochającej się, zgodnej rodzinie nie brakuje konfliktów, żalów i wzajemnych pretensji. Paradoksalnie więc, rodzina, która najprawdopodobniej po bezpiecznym lądowaniu na stacji docelowej rozpadłaby się na atomy, w obcym środowisku będzie musiała się zjednoczyć i zwalczyć swoje demony. W czym zdecydowanie będzie im przeszkadzać wspomniana pani doktor, która wcale nie jest doktorem.




Każdy z bohaterów jest zarysowany grubą kreską, ale w trakcie serialu w poszczególnych postaciach będzie można odnaleźć wiele niuansów. Ułatwiają to pojawiające się w niektórych odcinkach retrospekcje, przywodzące na myśl inny serial o podobnym tytule. Każda z postaci będzie musiała zmierzyć się w trakcie serialu z jakimś kryzysem. Doktor John Robinson (Toby Stephens) będzie musiał walczyć o odzyskanie zaufania rodziny po tym, jak ją zostawił. Genialna naukowczyni Maureen Robinson (Molly Parker) ma na głowie oszustwo, które umożliwiło całej rodzinie wyruszenie w kosmos. Córki - wyszkolona medycznie Judy (Taylor Russell) i zakompleksiona humanistka Penny (Mina Sundwall) będą rywalizować o uwagę rodziców a najmłodszy z dzieci, Will (Max Jenkins), cały czas będzie miał poczucie, że na misji znalazł się przypadkiem. Nieoczekiwanie jego powiernikiem i przyjacielem stanie się... robot, pilotujący statek Obcych, który przypadkiem (ale czy na pewno?) znalazł się na tej samej planecie.

Chociaż serial ma bardzo silną historię całosezonową - starania Robinsonów i pozostałych rozbitków o powrót na "Śmiałka" - to jednak budowa każdego z odcinków jest dość schematyczna i niemal proceduralna. W każdym z nich mamy więc z jednej strony jakieś nowe tarapaty zewnętrzne - Judy uwięzioną pod zamarzniętym lodem, gwałtowną burzę, atak lokalnej fauny na obóz, próbę nawiązania kontaktu ze statkiem-matką itd. Z drugiej strony natomiast napięta atmosfera i ciągłe niebezpieczeństwa są powodem coraz to nowych konfliktów, które będą nadwyrężać i tak już wątłe więzi rodzinne. Oczywiście w każdym odcinku przynajmniej jeden problem zostanie rozwiązany, ale tylko po to, by pojawiły się następne.



Co prawda twórcy robią wszystko, żeby nie był to familijniak pokroju znienawidzonego przeze mnie "Siódmego nieba". Niezliczone zalety i geniusz każdego z bohaterów (serio - McGyver mógłby Robinsonom buty czyścić, bo oni nie tylko zmajstrują silnik z pudełka od zapałek i dętki rowerowej - oni zrobią to W KOSMOSIE) równoważą ich wady: przerost ambicji, zbytnia skłonność do ryzyka, indywidualizm. Ponieważ jak widać są to typowe wady wymieniane na rozmowie kwalifikacyjnej, to obok krystalicznej rodziny-która-jest-w-stanie-się-zjednoczyć-mimo-różnic mamy również dwie osoby o moralności nieco bardziej odchylonej od normy: sympatycznego Dona Westa (Ignacio Serricchio) i antypatyczną doktor Smith (Parker Posey). Ten pierwszy to typowy comic relief - wprowadza do momentami zahaczającego o patos świata serialu powiew humoru i absurdu - wystarczy wspomnieć, że z katastrofy statku ratuje kurę, którą nazywa Debbie i która następnie towarzyszy mu w licznych przygodach. Ta druga z kolei to przykład na to, jak napisać bohatera, którego znienawidzą wszyscy widzowie. W moim prywatnym rankingu mieści się tuż za księciem Joffreyem z "Gry o Tron", a konkurencja jest spora. O ile jednak Don to typowy szlachetny cwaniak, o tyle doktor Smith nie zawaha się przed niczym, by osiągnąć swój cel.

Muszę tu jednak przyznać, że sporym utrudnieniem w oglądaniu pierwszej połowy pierwszego sezonu był fakt, że druga z postaci przez większość czasu snuła się po ekranie bez ściśle określonego celu poza "zepsuję wszystko". W pewnym momencie można było grać w "drinking game" polegającą na piciu za każdym razem, gdy doktor Smith snuje się przez ekran jak smród po gaciach, a podwójną kolejkę - gdy rzuci jakimś psychologicznym bon-motem albo spróbuje kogoś zmanipulować. Gdy jej cel został w końcu określony, akcja ruszyła z kopyta, a moje zaangażowanie w historię znacznie się zwiększyło.



Jest też robot o niejasnym statusie ontologicznym, który zdecydowanie jest najciekawszą postacią z tego całego galimatiasu. Jeśli czytacie tego bloga, to znacie moją słabość do motywu robota w popkulturze, a Robot (bo zdaje się nie zostaje mu nadane imię), to przykład łączący w sobie różne ujęcia tego motywu - od groźnego mecha, poprzez zwierzątko, które można wytresować, aż po istotę o własnej, innej od ludzkiej, świadomości. Dodatkowo nie jest to robot stworzony przez człowieka, a jego pochodzenie po drugim sezonie wciąż jest okryte tajemnicą. Myśli innymi kategoriami niż ludzkie - czy w ogóle myśli? czy coś czuje? - a przez swoje kosmiczne pochodzenie jest również swego rodzaju "Piętaszkiem" oswajanym przez rodzinę Robinsonów. "Dobrym dzikusem", który jednak w każdej chwili może zachować się nieobliczalnie.

Nie radzę oglądać "Zagubionych w kosmosie" w ramach binge-watchingu. To jednak typowy serial familijny, przeznaczony do oglądania po jednym odcinku, najlepiej w weekendowe przedpołudnia. Gdy na Netfliksie oglądamy kilka odcinków pod rząd, znacznie bardziej rzucają się w oczy pewne irytujące schematy i powtarzalność sytuacji. Oraz fakt, że mimo intryg szytych wyjątkowo grubymi nićmi, Doktor Smith wciąż unosi się na powierzchni.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek