Wszystkie moje końce świata, czyli o przepowiedniach i jasnowidzach



Oglądaliście "Grę o Tron"? Jeśli tak, to pewnie pamiętacie te wszystkie przepowiednie, którymi twórcy serialu (najpierw na bazie książki, potem z głowy, czyli z niczego) raczyli widzów? A ci spekulowali, jak to się ma do poszczególnych postaci, kto się okaże Azorem Ahai i co oznaczała wizja Daenerys w Domu Nieśmiertelnych? Rzecz jasna, w ostatnim sezonie, w którym powinniśmy dostać satysfakcjonujące odpowiedzi na pytania i wypełnienie się tych przepowiedni, okazało się, że... twórcy zupełnie o nich zapomnieli, a jeśli jakaś się wypełniła, to raczej przypadkiem. Czyli zupełnie jak w życiu.

*

Początek nowego roku we wszystkich plotkarskich mediach oznacza wysyp przepowiedni na nadchodzące dwanaście miesięcy. Utajeni przez rok samozwańczy wróżbici w rodzaju Krzysztofa Jackowskiego wychodzą na żer, snując przerażające wizje: wojny, katastrofy, zwycięstwo PiS/PO w kolejnych wyborach. Skoro tak samo jest odkąd pamiętam, to możnaby pomyśleć, że zawód jasnowidza jest poniekąd prestiżowy, a wszyscy tak czekają na proroctwa, ponieważ się one spełniają. Dlatego zwierzę się Wam z mojego małego guilty pleasure - na początku każdego roku czytam przepowiednie na rok wcześniejszy i mówię "sprawdzam!"

*

Czy ktoś z naszych jasnowidzów przepowiedział pożary w Brazylii, Australii czy na Syberii albo chociaż zająknął się o kwestiach klimatycznych, które zdecydowanie zdominowały debatę publiczną w roku 2019? A gdzie tam. Zamiast tego Krzysztof Jackowski snuł mroczne wizje: "Skojarzyło mi się, ze ludzie stoją w kolejkach za czymś w buteleczkach. I to nie jest alkohol. To coś, co muszą wypić. Mam wrażenie, że może dojść w 2019 roku, nie wiem, czy w naszym kraju, do sytuacji, którą będzie się nazywało beznadziejną". Cóż, wiele razy w tym roku, czytając albo oglądając wiadomości, miałam poczucie, że coś muszę wypić, ale jednak zazwyczaj chodziło mi o alkohol. Lekko niedoszacował też pan Jackowski z wynikami wyborów parlamentarnych, dając PiS 36 procent poparcia, a zaraz potem zmieniając na 29. Największym wygranym wyborów zaś miał się okazać... Grzegorz Schetyna. Inny jasnowidz (i uczestnik Big Brothera) był bardziej konkretny. Zapowiedział śmierć znanego polityka PiS w wypadku samochodowym, porównywalną do katastrofy smoleńskiej. Całe szczęście nic takiego się nie wydarzyło, za to żaden z wróżbitów nie zająknął się nawet na temat zamachu na Pawła Adamowicza. 


*

Ponieważ kolejny już rok mija bez trzeciej wojny światowej zapowiadanej od lat, jasnowidze muszą uciekać się też do bezpieczniejszych przepowiedni. "Mateusz Morawiecki rażąco złamie konstytucję", "Reprezentacja Polski wyjdzie z grupy", "Odniesiemy sukces w skokach narciarskich", "Zima będzie łagodna/ostra/zimy w ogóle nie będzie", "Donald Trump napisze coś głupiego na Twitterze". Dzięki temu każdego roku wszyscy przynajmniej w jednym strzale mają rację. Przykładowo, jeden ze wspomnianych jasnowidzów szczyci się, że przepowiedział wybuch wulkanu we Włoszech, co dla czytelników pewnej gazety świadczy o jego wiarygodności, bo przecież w lipcu nastąpiła erupcja wulkanu Stromboli. Brawo, Nostradamusie, większe lub mniejsze erupcje wulkanów we Włoszech zdarzają się niemal co roku.

*

A jeśli o Nostradamusie mowa, to kolejną grupą przepowiedni są te sprzed lat i stuleci. Nostradamus i Baba Vanga to na naszym terenie najgorętsze nazwiska. Ich proroctwa są zazwyczaj na tyle zawiłe, by można było z nich wywnioskować zarówno trzecią wojnę światową, jak i wybór nowego papieża czy zwycięstwo Roberta Biedronia w wyborach prezydenckich. Nostradamus zrobił furorę pod koniec lat 90., ze swoją przepowiednią końca świata zapowiadanego na rok 1999. Mam wrażenie, że wtedy co drugi Polak trzymał na nocnym stoliku książeczkę z przepowiedniami wydaną przez Świat Książki (ciekawa jestem, w jakim nakładzie sprzedawały się tamte publikacje, ale musiały iść w dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy). Pozostali zaś musieli się spotkać z proroctwami Nostradamusa w inny sposób, choćby w gazecie - bo były one wszędzie, od "Victora Ósmoklasisty", poprzez "Panią Domu" aż po "CKM". 

*

Generalnie nie czaję jak ktoś, kto - zdaniem interpretatorów - przepowiedział kilka końców świata, może wciąż uchodzić za wiarygodnego, no ale może się nie znam. Popularność Nostradamusa, lekko nadwyrężona po tym, jak w 1999 roku ani nie spadła na nas wielka gwiazda, ani nie wybuchła trzecia wojna światowa, odżyła w roku 2001, gdzie w jednej z centurii ktoś dopatrzył się zapowiedzi ataku na World Trade Center. I tak jest przy każdym ważnym wydarzeniu, bo proroctwa Nostradamusa (w oryginale wcale nie opatrzone dokładnymi datami) najlepiej interpretuje się wstecz i zawsze się coś znajdzie. Nawiasem mówiąc, zastanawiam się jak właściwie w obrazku wyglądały jego wizje, bo musiało to być dla faceta urodzonego w 1503 bardzo uciążliwe, żeby opisać, powiedzmy wybuch bomby atomowej albo Twitterowe kłótnie Donalda Trumpa. Od tej strony proroctwa Nostradamusa czy Baby Vangi zawsze wydawały mi się fascynujące.

*

Jako dziecko miałam taki czas, że panicznie bałam się końca świata. Akurat wtedy było ich całe mrowie, a ja nie mogłam spać całymi nocami, zastanawiając się, czy bardziej spłoniemy żywcem lub utopi nas tsunami, a może raczej zaatakują nas kosmici, którzy przylecieli na komecie. Dopiero przy trzecim końcu świata zorientowałam się, że chyba ktoś mnie tu, za pozwoleniem, robi w balona. 



*

Najbardziej pamiętam wspomniany "koniec świata" z roku 1999. Wtedy byłam już na tyle dorosła, by nie panikować i parę mniejszych końców świata miałam już za sobą, ale nie powiem - czułam pewien dreszczyk emocji, gdy w wyznaczony na apokalipsę dzień rozpętała się straszliwa burza z piorunami. Pamiętam, że siedziałam w domu z rodzicami, gdy zadzwoniła do nas ciocia ze słowami "W sumie to nie wierzymy w żaden koniec świata, ale na wszelki wypadek dzwonię, żeby się pożegnać". 

*

Kolejny znamienny koniec świata miał się wydarzyć na przełomie tysiącleci - w roku 2000 komputery miały zwariować, bomby atomowe wystrzelić, a świat pogrążyć się w chaosie. Znowu się nie udało, okazało się, że nawet Rosjanie potrafią przeprogramować swoje Amigi. Ale podejrzewam, że cała masa osób, które nigdy w życiu się do tego nie przyznają, miała w tego sylwestra mokro w gaciach. I niekoniecznie mówię tu o imprezowiczach, raczej o informatykach zajmujących się przeprogramowywaniem wspomnianych głowic atomowych ;)



*

Koniec świata według Majów, ten najsłynniejszy, najgłośniejszy, i rozgrywający się już w czasach Facebooka i Twittera, a nie na marginesach "Poradnika Domowego", szczerze mówiąc, zwyczajnie przegapiłam. Poprzedniego dnia trąbiły o nim wszystkie media, ale we właściwy dzień, zamiast zamknąć się w schronie, ja poszłam na randkę. Cóż, szczęśliwi czasu i końców świata nie liczą. Koniec świata 2012 to też jedna z rzeczy, których "Nie ma" w książce, za którą Mariusz Szczygieł otrzymał literacką nagrodę Nike. To właśnie reportaż o mężczyźnie, który w oczekiwaniu na apokalipsę porzucił całe swoje dotychczasowe życie, zainspirował mnie do tego wpisu. Zastanawiam się, co ja bym zrobiła, mając stuprocentową pewność, że świat się skończy. Obawiam się, że nic spektakularnego.

*

Co prawda w końce świata i przepowiednie już od dawna nie wierzę, ale bardzo lubię apokaliptyczne wizje w popkulturze - od przecudownego opowiadania o Filifionce oczekującej na katastrofę w jednej z książek Tove Jansson o Muminkach, przez "Melancholię" Larsa von Triera i "Armageddon" Michaela Baya, po "Ostatniego policjanta", kryminał rozgrywający się tuż przed zderzeniem ziemi z asteroidą. Problem w tym, że w książkach i filmach końce świata zawsze są prawdziwe (czasami tylko można im zapobiec, jeśli ma się pod ręką Bruce'a Willisa), a przepowiednie się spełniają. Czyli zupełnie odwrotnie niż w życiu. 

*

Być może my, ludzie, tak już mamy - nawet jeśli nie wierzymy w proroctwa Nostradamusa, to i tak zerkniemy na nie w Super Expresie, a gdy już wydarzy się coś strasznego, to sięgamy pamięcią wstecz i we wszystkim dopatrujemy się znaków, które to wydarzenie zapowiadały. Jak dla mnie, wiedza o przyszłości byłaby najgorszą karą z możliwych. Nie chodzę do wróżki, nie czytam horoskopów (tym bardziej, że pisanie horoskopów było swego czasu dochodowym zajęciem studentów polonistyki), nie wierzę w przepowiednie. Lubię jednak zerkać na te z zeszłego roku i sprawdzać, jak bardzo się nie sprawdziły. Z drugiej strony, może gdyby w końcu ktoś z "prestiżowych" wróżbitów zapowiedział, że świat się skończy, bo ludzie sami do tego doprowadzą - nie żadne komety, ogień z nieba czy kosmici - przynajmniej część ludzkości jakoś by się ogarnęła.

*

Dlaczego gazety (i spora część ich czytelników) tak poważnie traktują Krzysztofa Jackowskiego, a nie potrafią poważnie potraktować Grety Thurnberg? Cóż, znacznie łatwiej jest uwierzyć fałszywym prorokom w to, że i tak na nic nie mamy wpływu, bo wszystko jest zapisane w gwiazdach. W takim razie - po co się starać? Segregować odpady, wspierać fundacje charytatywne, chodzić na wybory czy po prostu być dla siebie miłym? Wiara w to, że mamy wpływ na przyszłość, jest niewygodna. Prościej jest powiedzieć "tak miało być" i nie robić zupełnie nic. Trudniej jest przyjąć, że to my sami mamy wpływ na to, jaki będzie nadchodzący rok.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek