Moje największe crushe z dzieciństwa, czyli animowany łobuz kocha najbardziej


W jednym z programów Grahama Nortona sprzed paru lat Eddie Redmayne przyznaje się do tego, że w dzieciństwie podkochiwał się w animowanej Nali z "Króla Lwa". Dołącza do niego Anna Kendrick, która uważa, że Disneyowski Robin Hood, chociaż był lisem, był całkiem sexy, a Liam Neeson przyznaje, że jemu podobała się Wilma z "Flinstonów". 



Gdziekolwiek nie przywołać tej dyskusji, owocuje ona setkami komentarzy - jak się okazuje, niemal każdy z nas ma swoje animowane "crushe"* i przez jakiś czas uważał za seksowne Disneyowskie zwierzątka. A oto moje największe bajkowe zauroczenia z czasów dzieciństwa i wczesnej nastoletniości.

1. Myszoskoczek Jake - Bernard i Bianka w Krainie Kangurów

Miałam sześć lat, po raz pierwszy byłam w kinie na filmie pełnometrażowym, stresowałam się bardzo, że ten straszny rozkładany fotel złoży się pode mną, wciągając mnie w czeluść bez dna, ale szybko mi przeszło, bo na ekranie pojawił się ON. Moja pierwsza miłość z dzieciństwa. Zanim jeszcze poznałam Hana Solo i Indianę Jonesa - był on, myszoskoczek z łobuzerskim uśmiechem. Po seansie z przyjaciółką bardzo długo bawiłyśmy się w "Bernarda i Biankę" - z całkowitym pominięciem Bernarda.


2. Asteriks

Może nie do końca crush, bo miał wąsy, ale niewątpliwie kultowa postać z dzieciństwa. Wiecie - nie dość, że silny, to jeszcze sprytny i inteligentny. Zamiłowanie do dopalaczy, skłonność do przemocy i niski wzrost zupełnie mi nie przeszkadzały. Kompulsywne uczenie się na pamięć komiksów o Asteriksie - o których zresztą popełniłam kiedyś cały wpis - niesamowicie przydało mi się w szkole, zwłaszcza w liceum na lekcji łaciny, przez którą prześlizgnęłam się wyłącznie na znajomości pojedynczych słówek i cytatów zaczerpniętych z przygód dzielnych Galów.


3. Timon - "Król Lew"

Zauważacie jakąś prawidłowość? Kolejny cwaniaczek na liście, wygadany, zawsze z ciętą ripostą na końcu języka, trochę nieokrzesany. Je robaki, gardzi kobietami, razem z partnerem wychowuje osieroconego dzieciaka i żyje w komunie pod hasłem "Hakuna Matata". Jak cudownie to brzmi. 


4. Aladyn

Okej, to robi się trochę nudne, ale najwyraźniej moje animowane crushe można podsumować hasłem "łobuz kocha najbardziej". Przynajmniej tym razem bohater nie jest gryzoniem - doceńcie to. Po "Aladynie" jako dziewięciolatka dostałam niemal gorączki z zachwytu, a główny bohater stał się dla mnie ideałem bohatera. Pal sześć, że złodziej i oszust, że robi wszystko, żeby, ekhm, przelecieć księżniczkę (na latającym dywanie, oczywiście, a co myśleliście). Poza tym chodzi z gołą klatą i pięknie śpiewa. 



5. Mendoza - "Tajemnicze złote miasta"

Nagła odmiana po niedojrzałych łobuzach i złodziejaszkach - oto w końcu prawdziwy dojrzały mężczyzna, owładnięty gorączką złota kapitan z czasów Pizarra. Mniej więcej w wieku lat dziewięciu zaczęłam czytać Verne'a i Sienkiewicza, a moimi największymi crushami byli królowie i żeglarze - Jagiełło z ekranizacji "Krzyżaków", Robinson Crusoe, Kolumb z serialu animowanego, bohaterowie "Dzieci Kapitana Granta", aż w końcu kapitan Mendoza z francuskiego serialu o konkwistadorach, Majach, Aztekach i Inkach. Doskonały nawigator, bardzo męski i w zbroi. Niby chciwy, ale z moralnymi skrupułami. Ale co najważniejsze, miał taki fajny powiewający płaszcz, który niesamowicie mi wtedy imponował. 



6. Włóczykij - "Muminki"

Nie wiem, czy tu coś w ogóle trzeba tłumaczyć - połowa moich rówieśniczek dorastających w latach dziewięćdziesiątych chciałaby mieć takiego chłopaka jak Włóczykij. Tajemniczy, niezależny, niezwiązany z żadnym miejscem, nawet takim jak Dolina Muminków. 



7. Mamoru - "Czarodziejka z Księżyca"

Wygląda na to, że oprócz gryzoni miałam skłonność do wysokich brunetów. Oto Mamoru z "Czarodziejki z Księżyca". Przystojny, zamaskowany, z grzywką, zawsze dobrze ubrany - no wiecie, czego chcieć więcej. "Czarodziejka z Księżyca" to był absolutnie serial mojej nastoletniości - każda z koleżanek musiała mieć ulubioną czarodziejkę (moją była czarodziejka z Jowisza/Jupitera), znać wszystkie zaklęcia i zbierać karteczki z notesików i wkłady do segregatora z bohaterami. Oraz, oczywiście, kochać się w Mamoru vel Tuxedo. Chociaż tak po czasie postrzegam go głównie jako egoistę, to wiecie - był przystojny, zamaskowany, z grzywką, zawsze dobrze ubrany...



Mniej więcej po epoce Mamoru przestałam zakochiwać się w bohaterach filmów animowanych i zaczęłam tworzyć sobie poczet nieco bardziej ludzkich "crushy". Ale powiedzmy sobie szczerze,  chłopaki z Backstreet Boys w ogóle kiedykolwiek byli w stanie dorównać Włóczykijowi w byciu cool?

Oczywiście zapraszam wszystkich do dzielenia się Waszymi "crushami" z dzieciństwa. Tym bardziej, że tego bloga czytają osoby w bardzo różnym wieku, a co rocznik to inne crushe ;)

*Zanim ktoś mnie ochrzani, że jako polonistka używam anglojęzycznego słowa "crush" zamiast polskiego "zauroczenia" czy czegoś w tym rodzaju, muszę wyjaśnić, że akurat mnie to słowo (a spotykam też już polską wersję "krasz") bardzo się podoba. Nie oznacza wielkiej miłości ani w ogóle żadnego romantyczno-erotycznego związku i bardzo pasuje w tej sytuacji - dzięki temu nie muszę się tłumaczyć, że jako siedmiolatka NAPRAWDĘ kochałam się w surykatce.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek