Szachownica z emocjami, czyli "Gambit królowej"


Najbardziej emocjonującym serialem tej jesieni okazał się serial o... szachach. "Gambit królowej", opowiadający o genialnej szachistce, która między kolejnymi partiami walczy z własnymi demonami i uzależnieniami, już po pierwszym odcinku trafił do czołówki najlepszych produkcji obejrzanych przeze mnie w tym roku.

Przyznam się szczerze - przez pierwszy odcinek, dopóki nie zajrzałam w Google, byłam święcie przekonana, że oglądam serial biograficzny, taki trochę "Piękny umysł" o geniuszu (tu akurat - geniuszce) wyrastającym poza swoje czasy i swoje środowisko. Tymczasem historia Elizabeth Harmon została od początku do końca zmyślona przez autora książki, na podstawie której został nakręcony serial (chociaż pewne jej elementy oparł na prawdziwych postaciach i wydarzeniach). To trochę paradoks - bo chociaż serial operuje wieloma środkami mającymi na celu pewne odrealnienie całej opowieści, to przez cały czas wierzymy twórcom. A zarazem kibicujemy niezwykłej bohaterce.

No właśnie, bo Elizabeth Harmon to taka bohaterka, z którą pewnie utożsamiałabym się jako mała dziewczynka. Trochę jest w jej historii baśni o Kopciuszku, trochę "Małej księżniczki", trochę opowieści o superbohaterach. Dziewczynka, której i tak nie było już w życiu lekko, traci grunt pod nogami po śmierci matki. Trafia do sierocińca, gdzie z jednej strony uzależnia się od leków, którymi przełożeni bezmyślnie faszerują dzieci, z drugiej - odkrywa swoje powołanie, zamknięte na 64 polach szachownicy. Ale jeśli wydaje Wam się, że będziecie mieli do czynienia z ponurym dramatem i powolnym staczaniem się bohaterki w otchłań nałogu, to całe szczęście się mylicie, a po drodze czeka Was wiele zaskoczeń. I wiele niesamowicie angażujących emocje partii szachów.


No właśnie, partie szachów. W najdziwniejszych snach nie przypuszczałam, że będę aż tak się emocjonować, oglądając obronę sycylijską, gambity królewskie czy ruch koniem z e4 na f6. A już na pewno nie podejrzewałabym, że uda się twórcom znaleźć aż tyle sposobów atrakcyjnego sfilmowania szachowych pojedynków. Ile tu zabawy montażem, nawiązań do charakterystycznych kadrów z filmów, operowania światłem i muzyką, w rytm której Wiedźmin mógłby iść zabijać potwory. Trzeba przyznać, że po każdym odcinku aż ma się ochotę rozłożyć szachownicę i rozegrać partyjkę. Bo w szachach jest to, czego nie ma w życiu - logika, możliwość przewidzenia kilku ruchów naprzód, fair play. 

Film jest także znakomity aktorsko. Anna Taylor-Joy, którą gdzieś tam kojarzyłam z "Morgan" i "Logana" operuje co prawda dokładnie takimi samymi środkami aktorskimi jak w tych filmach (małomówna, wycofana, o czujnym spojrzeniu, grająca głównie twarzą), ale dopiero w serialu może w pełni zabłysnąć. Jednym ruchem oczu jest w stanie wyrazić to, co dzieje się w głowie jej bohaterki. Niezwykle interesujący są również jej przeciwnicy, których będzie musiała pokonać w drodze na szczyt, z każdym nawiązując inną relację. Wzruszająca "przyjaźń" z panem Shaibalem (Bill Camp), mieszanina rywalizacji i wzajemnej fascynacji z Bennym Wattsem (Thomas Brodie-Sangster), czy iskry między Beth a Townesem (Jacob Fortune-Lloyd) - wszystkie te elementy wypadają równie wiarygodnie.  Jak to w filmie sportowym (i w grze) bywa, na końcu czeka też "główny boss". Tutaj jest nim znakomity Marcin Dorociński, wcielający się w rolę Wasilija Borgowa, rosyjskiego arcymistrza. 

Interesująca jest też relacja głównej bohaterki z przybraną matką. Obie tworzą świetnie napisany duet - unikający schematów, oparty na swego rodzaju dziwacznej symbiozie, będącej pomieszaniem egoizmu z czułością. Zarówno matka (Marielle Heller), jak i jej przybrana córka nie są specjalistkami w wyrażaniu emocji - co nie znaczy, że tych emocji w ich relacji nie ma. 

"Gambitu królowej" nie byłoby też bez już wspomnianych doskonałych zdjęć. Poza wspomnianymi pojedynkami szachowymi, kamera portretuje też pewną epokę - lata 50. i 60. dawno nie wyglądały tak pięknie, a zarazem twórcom udaje się nie popaść w kicz. Kostiumy i scenografia sprawiają, że niemal każde ujęcie chciałoby się oprawić w ramki i powiesić na ścianie. 



Chociaż serial w głównej mierze był stworzony przez mężczyzn, na pierwszy plan wybija się jego feministyczny aspekt - wszak Beth Harmon to kolejny przykład "kobiety, która zdobywa świat dotychczas zastrzeżony dla mężczyzn". Nie jest to jednak ani walenie feministyczną łopatą przez łeb, ani robienie z bohaterki żeńskiej wersji aspołecznego nerda-geniusza. Owszem, nie zabraknie scen wykpiwających skostniałe (męskie) reguły środowiska, ale Beth to postać, która wymyka się stereotypom płci. 

Nie czytałam (jeszcze) książki, dlatego też nie wiem, jak wiele pomysłów zaczerpnęli z niej scenarzyści, a jak wiele dodali od siebie, ale sporo scenariuszowych rozwiązań mnie zaskoczyło. Jak już się zorientowałam, serial bywa krytykowany za dziwne wybory dramaturgiczne czy prześlizgnięcie się po kwestii uzależnienia bohaterki. W paru momentach byłam skłonna się z tym zgodzić, ale po obejrzeniu całości zmieniłam zdanie - mam wrażenie, że twórcy doskonale wiedzą, z jakiej sceny "zabrać" emocje, by następnie dołożyć je w innej. 

Pod względem wszystkich elementów - scenariusza, reżyserii, gry aktorskiej, scenografii, zdjęć, montażu, kostiumów - to serial niezwykle "świadomy" i kompletny. Każdy z tych elementów jest przemyślany tak, by współgrać z innymi i być częścią historii, co - mam wrażeniem - bywa jednak rzadkością w netfliksowych produkcjach. A wszystko razem wzięte sprzyja temu, czemu służy sztuka filmowa, czyli wykrzesaniu z widza emocji - współczucia, wzruszenia, rozbawienia, napięcia. Co nie byłoby niczym zaskakującym, gdyby nie tematyka "Gambitu królowej". Pogardliwe stwierdzenie "emocjonujące jak partia szachów" nigdy nie było tak prawdziwe.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek