Spoilerofobia - zmora popkultury



Kiedyś sprawa była prosta: dżentelmeńska umowa zakazywała zdradzania zakończeń kryminałów i ujawniania, z kim ostatecznie wyląduje w łóżku bohaterka romansu. Dzisiaj... zabrania nam się zdradzać cokolwiek, a unikanie spoilerów, czyli - mówiąc w skrócie - informacji, których znajomość zepsuje (ang. spoil) nam film czy książkę, stało się już właściwie częścią netykiety. Jak doszło do tego, że popkulturą zaczęły rządzić spoilery i dlaczego mnie to denerwuje?

Uwaga! Wpis nie zawiera żadnych spoilerów :)

Chociaż wydaje się, że zawsze tak było, to mam wrażenie, że jednak nie. Jeszcze pamiętam czasy, gdy dotarcie do przecieku z "Lost" przed innymi oznaczało lepsze miejsce na imprezie. Dostęp do filmów był utrudniony, trafiały do kin kilka miesięcy lub wręcz lat po amerykańskiej/europejskiej premierze, podobnie z serialami, które często w ogóle nie pojawiały się w telewizji. Osoba, której udało się obejrzeć wcześniej, po prostu streszczała historię znajomym. W pewnym momencie szanse się wyrównały, pojawiły się najpierw torrenty, potem serwisy VOD i streamingowe, a obecnie pod względem najważniejszych produkcji jesteśmy niemal na bieżąco z tzw. Zachodem - obecnie baaaardzo rzadko zdarza mi się obejrzeć cokolwiek z nielegalnego źródła. Do tego w pewnym momencie pojawiły się te wielkie popkulturowe franczyzy, które z ukrywania fabuły do dnia premiery uczyniły swój znak rozpoznawczy. Gdy Maciej Orłoś zdradził w Teleexpressie zakończenie jednej z części Harry'ego Pottera, oburzeni widzowie pisali listy do redakcji. Podobnie jest z filmami Marvela, nowymi "Gwiezdnymi Wojnami", a nawet "Hobbitem", który teoretycznie jest historią dość powszechnie znaną. Wszystkie zabiegi bledną jednak przy marketingu "Gry o Tron", która z tajemnicy fabuły uczyniła prawdziwą sztukę. W pewnym momencie specjaliści z HBO tak wytresowali widzów, że ci, którzy niegdyś daliby się posiekać za najdrobniejszy przeciek odnośnie fabuły, obecnie raczej siekaliby tych, którzy im te przecieki zdradzą. (I scenarzystów, ale to inna historia).

Trudno winić wyłącznie serial HBO za powszechną spoilerofobię, ale przyznam, że od pewnego czasu zaczyna mnie ona irytować. Żeby nie było, nie odlajkowujcie od razu mojego fanpage'a na facebooku i nie zgłaszajcie bloga na policję - w recenzjach zawsze lojalnie ostrzegam, że spoilery mogą się trafić, nie zdradzam zakończenia pod bezspoilerowymi recenzjami na innych blogach czy facebooku. Podczas dyskusji zachowuję "okres karencji", powstrzymując się od komentowania na świeżo po filmie czy serialu. Sama też staram się unikać spoilerów do filmów, na które wyjątkowo czekam albo unikam recenzji filmów i książek, które zamierzam zrecenzować na blogu. Ale, na Zeusa, są sytuacje, gdy ręce mi opadają, bo mam wrażenie, że ostrożność względem spoilerów, sama w sobie zacna i umożliwiająca ludziom czerpanie przyjemności z fabuły, zaczyna trochę utrudniać nam życie.

Mam dziwne poczucie, że w ostatnich latach rozciągnęliśmy pojęcie "spoilera" na całą kulturę - od komiksu po operę. Spoiler nie tyczy się już tylko kluczowego momentu fabuły filmu/książki, którego znajomość psuje oglądanie, dzisiaj jest dowolnym szczegółem fabularnym książki, filmu, sztuki teatralnej, a nawet koncertu (czytałam dyskusję, gdy ktoś nie chciał udostępnić setlisty z koncertu Studia Accantus, zasłaniając się spoilerami). Czasami spoiler to nie tylko odkrycie szczegółów fabuły, ale także... własnych odczuć względem dzieła, bo przecież oglądający może się zasugerować. Czyli nie jest to już problem z recenzjami streszczającymi fabułę, ale problem z tym, jak w ogóle mówić o dziele kultury, żeby z jednej strony je ocenić, a z drugiej nie ujawnić ani grama czegoś, co mogłoby w jakiś sposób zmniejszyć przyjemność z oglądania czy narzucić jego odbiór. Ostatnio głośno było o reżyserze, który poprosił krytyków o unikanie spoilerów do jego filmu - jedni pochwalali, podczas gdy inni oburzyli się na ten rodzaj cenzury. No a jeśli już spoilerować, to po jakim czasie od premiery? Tydzień? Rok? Dziesięć lat? Niektórzy próbują to usystematyzować, podczas gdy inni uważają, że żaden czas nie jest odpowiednio długi i nawet nauczyciel na lekcji nie powinien zdradzać zakończenia "Zbrodni i kary", bo ktoś z uczniów mógł jeszcze nie przeczytać.



Problem w tym, że na dłuższą metę tak się nie da. Czy raczej: nie da się w każdym przypadku. Czasem to zakończenie jest główną wadą filmu/książki/sztuki. Czasem w środku pojawia się twist fabularny, który wydaje się pozbawiony sensu. Czasem nie sposób opisać gry aktorskiej bez odwołania się do konkretnej sceny, której przywołanie dla kogoś może być spoilerem. Czasem coś - np. wydarzenie historyczne albo śmierć powszechnie znanej postaci nie wydaje nam się spoilerem, podczas gdy ktoś inny może to odbierać inaczej. A czasem po prostu serce błaga, by podzielić się z innymi naszymi odczuciami. Z drugiej strony, jeśli chcielibyśmy uniknąć tych najszerzej rozumianych spoilerów, to jedynym ratunkiem jest wyłączenie internetu.

Są też dziedziny kultury, gdzie dzielenie się fabułą i analizowanie jest wręcz wskazane. Zwłaszcza teatr, gdzie fabuła jest zaledwie częścią składową dzieła, na które składają się nie tylko gra aktorska, dekoracje czy reżyseria, ale także - przede wszystkim, własna interpretacja widza/krytyka. Zresztą... czy inaczej jest z niektórymi przynajmniej filmami, książkami, albo muzyką? Przez spoilerofobię trochę boimy się sięgnąć głębiej i przeskakujemy jedynie po tym, co zewnętrzne. Interpretacja sprawia nam trudność.



Pisząc to, mam wątpliwości. Bo równocześnie głos w głowie podszeptuje, że owszem - da się i przesadzam. Wszystkie te pułapki i pokusy można spokojnie ominąć, napisać krócej, ogólniej i bardziej gładko. Ba, wyżej wspomnianej interpretacji również możemy dokonać tak, żeby nie zdradzić treści dzieła. Problem pojawia się jednak gdzie indziej - bo internet to również komentowanie. A jak podjąć jakąkolwiek dyskusję, gdy autor recenzji prosi o uważanie na spoilery w komentarzach? Jak polemizować z czymś, co jest nieokreślone? No chyba że komuś zależy wyłącznie na ilości odsłon, a nie na dyskusji.

Chyba jedynym ratunkiem jest spotkanie w pół kroku - spoilery to jedynie informacje, a chociaż to one podobno rządzą obecnie światem, nie warto za nie umierać. Nikomu nie zaszkodzi dopisek "uwaga spoiler", gdy zamierza zdradzić istotne informacje, ale też nie ma sensu reagować na nie, jak na najgorsze zło i obrażać tych, którzy - zazwyczaj niechcący - je nam ujawnili. Naprawdę, na spoilerach świat kultury się nie kończy. A może jednak?

A jak Wy podchodzicie do spoilerów? Co właściwie uważacie za spoiler? Unikacie bez względu na wszystko, czy wręcz przeciwnie, wolicie poznać jak najwięcej szczegółów przed obejrzeniem filmu albo przeczytaniem książki?

Komentarze

Copyright © Bajkonurek