Zabawka zabawce zabawką, czyli "Toy Story 4"



Czy jest jakaś scena z animacji dla dzieci, która wzruszyła mnie bardziej niż śmierć Mufasy? Ano jest, zakończenie Toy Story 3. To jedna z tych serii, w której każdy kolejny sequel był lepszy od poprzedniego, ale mimo to, gdy dowiedziałam się, że powstaje kolejna część, jęknęłam głucho - bo po co kontynuować coś, co zamknęło się w tak piękny, wzruszający, zapadający w pamięć sposób?

Spoilery! ;)

Początkowo historia wydaje się biec standardowymi torami - bo w gruncie rzeczy wszystkie filmy serii mają podobną fabułę. Po pierwsze, jedne zabawki trafiają w jakieś pełne niebezpieczeństw miejsce, pozostałe próbują je stamtąd wyciągnąć. Po drugie, "stare" zabawki stykają się z nowymi, które początkowo będą dla nich zagrożeniem, ale w końcu nauczą się współpracować. Po trzecie, kowboj Chudy będzie musiał podjąć jakąś bardzo trudną decyzję, a wybór - w odróżnieniu od jakichś 99% innych filmów dla dzieci - wcale nie będzie taki oczywisty.

W "Toy Story 4" najpierw pojawia się "Nowy". Nowy to Sztuciek i wcale nie wygląda, nie czuje się i nie chce być zabawką. To ludzik z widelca i kolorowych nitek, zrobiony przez małą samotną Bonnie w zerówce. Sztuciek ma nie tylko rozchwianą osobowość, ale też mocno niepokojącą tendencję do samozagłady. Perypetie Chudego, który za wszelką cenę usiłuje odwieść go od prób ucieczki, są z jednej strony zabawne, ale z drugiej... no wiecie, kiedy ktoś w filmie dla dzieci rzuca się w przepaść krzycząc "Jestem śmieciem", to robi się conajmniej niepokojąco. Sztuciek jest swego rodzaju zwierciadłem, w którym odbijają się egzystencjalne rozterki Chudego. I to egzystencjalne na miarę jakiegoś zabawkowego Schopenhauera. Nasz kowboj zastanawia się, co właściwie czyni zabawkę zabawką? I czy warto być zabawką ponad wszystko? I jaki jest sens jego życia, czy jest to wyłącznie służba jednemu dziecku, czy też powinien chociaż raz pomyśleć o sobie i o tym, czego chce on sam? Ale jak to zrobić, skoro całe życie podporządkowało się tej służbie?


Sztućkowi w końcu oczywiście udaje się wyfrunąć z campera, którym zabawki jadą z Bonnie i rodzicami na wakacje, a Chudy oczywiście rusza za nim. Gdy zaś Chudy znajdzie się w niebezpieczeństwie, jego śladem ruszą również pozostali. Do tego momentu akcja przebiega dość standardowo i chociaż film ogląda się sympatycznie, to jakoś nie czułam ani wielkiego rozbawienia, ani większych emocji.

Gdy jednak Chudy ze Sztućkiem lądują w sklepie z antykami, gdzie Chudy trafia na ślad swojej dawnej ukochanej Bo, historia nabiera rumieńców i z jednej strony rusza do przodu w szaleńczym tempie, z drugiej - angażuje zabawki w coraz to trudniejsze wybory. Na kilka chwil zapominamy, że o tylko animowane zabawki i zaczynamy im kibicować. Z jednej strony mamy wspomnianą Bo, po której widać, jaką drogę przeszła zarówno seria Pixara, jak i postaci kobiece w filmie od czasu premiery pierwszej części w 1995 roku. Dawna pastereczka, której funkcją było głównie stanie w oknie i wypatrywanie Chudego, nagle stała się niezależną i pewną siebie postacią, która zamiast przywiązywać się do jednego dziecka idzie własną drogą i dodatkowo miesza w głowie naszemu kowbojowi, zadając mu masę niewygodnych pytań i pokazując, że czasem zmiana własnych zasad wychodzi na dobre.


Równie ciekawą postacią jest antagonistka, kilkudziesięcioletnia lalka Gabby Gabby. Tak jak Chudy, w głowie ma pragnienie znalezienia dziecka, które je pokocha, ale w odróżnieniu od kowboja, przez pięćdziesiąt lat nie było jej to dane. Im dalej w las, tym bardziej niejednoznaczna robi się ta postać. Jestem pełna podziwu, jak - zachowując cały czas lekki ton filmu dla dzieci - twórcom udało się wyposażyć ją w tyle niuansów, że widz najpierw jej nienawidzi, potem zaczyna rozumieć, a kończy, kibicując w jej poczynaniach. 

Na ekranie pojawia się jeszcze parę nowych postaci, przez co jednak robi się trochę mało miejsca na już nam znanych bohaterów - szkoda zwłaszcza Buzza, który odgrywa w filmie bardzo marginalną rolę i jest jedynie cieniem dawnej postaci, podobnie zresztą jak Jessie. Na tym jednak moje zarzuty właściwie się kończą - "Toy Story 4" to bardzo dobry sequel, który pokazuje, że w serii jest jeszcze całkiem spory potencjał i pewnie na tej odsłonie się nie skończy. Zakończenie, chociaż podprowadzone, może nie poruszyło mnie tak jak trzecia cześć, ale jego nieoczywistość mocno mnie zaskoczyła, a to naprawdę rzadko mi się zdarza na filmach dla dzieci. To nie tylko jeden z tych filmów, na których świetnie będą się bawić nie tylko dzieci, ale też ich rodzice, ale też coś dla osób, które w zwykłych "bajkach" lubią doszukiwać się czegoś więcej niż przygodowej fabuły. Jeśli wychowałeś się na przygodach Chudego i spółki, śmiało możesz iść do kina - nie rozczarujesz się.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek