Wszystkie filmy kłamią, czyli dlaczego wierzymy w "oparte na faktach"
Jeszcze nie widziałam "Smoleńska", ale chocholi taniec wokół tego filmu zdążył mnie zmęczyć na długo przed premierą. To, co w dyskusji na ten temat najbardziej mnie uderza, to fakt, że całkiem spora ilość ludzi, z ważnymi politykami na czele, traktuje fantazję stworzoną przez scenarzystę i reżysera jako prawdę absolutną. I równocześnie całkiem spora ilość oburza się, bo film pokazuje zafałszowaną wizję rzeczywistości. I oczywiście "Smoleńsk" jest tu dość specyficznym przykładem, ale, jeśli sięgniemy pamięcią wstecz, zauważymy, że ta dyskusja toczyła się już u nas przy okazji wielu innych filmów. Czasem przybierała kształt lęku przed kreowaniem "fałszywego obrazu" Polaków za granicą, innym razem - w oburzeniu, że to przecież my, a nie Benedict Cumberbatch czy inna Kate Winslet, rozszyfrowaliśmy Enigmę. Czasem wyrażała się jedynie w artykułach w gazetach przypominających, że "tak nie było", a czasem - w protestach przed kinami. I tu pojawiają się dwa pytania. Po pierwsze, czy filmy oparte na faktach mogą dowolnie dostosowywać rzeczywistość wedle życzenia twórcy. Po drugie - dlaczego ludzie w takie filmy bezkrytycznie wierzą.
Oczywiście takie podejście nie jest tylko i wyłącznie domeną Polaków, ale czasem mam wrażenie, że w naszym kraju nie tylko "Smoleńsk", ale każdy film opowiadający o prawdziwych wydarzeniach, czy to historycznych czy współczesnych, jest traktowany jak film dokumentalny. Co więcej, od każdego właśnie tego się oczekuje. Często ten mesjanistyczny ton zdarza się podchwycić samym reżyserom, którzy na "opowiadaniu prawdy" budują swoją wizję filmu i stają się jej niewolnikami. I naprawdę trudno pogodzić się z tym, że każdy film oparty na faktach jest tak naprawdę jedną wielką manipulacją.
Czasem fakt, że średniowiecze będzie bardziej brudne niż w innych filmach, nie sprawi, że film będzie lepszy. |
Żaden z pozytywnych bohaterów "Histerii" nie splami się ówczesnymi poglądami. Tylko "ci źli" nie myją rąk i chcą wycinać sufrażystkom macice. Ci dobrzy uczą dzieci higieny i jeszcze wynajdą wibrator. |
Will Szekspir i Viola są na wskroś współcześni, ale nikt się tym nie przejmuje. |
Przy filmach takich jak "Spotlight" mamy pełne złudzenie rzeczywistości. Ale jeśli nigdy w życiu nie słyszeliśmy tej historii, to jaką mamy właściwie pewność, że film pokazuje prawdę? |
Nawet tak uniwersalny film jak "Ida" był krytykowany za to, że nie daj Boże ktoś na jego podstawie wyrobi sobie zdanie o wszystkich Polakach. |
"Hiszpanka" to film, który miał oczywiście masę wad, ale krytykowany był głównie za to, że miał być o Powstaniu Wielkopolskim, a był o jakichś okultystach. |
Z podobnym nabożeństwem podchodzimy również do naszych bohaterów. Wyobrażacie sobie polski film "Józef Piłsudski łowca wampirów" albo choćby "Zakochany Mickiewicz". Może to jeszcze nie jest ten moment. Inną sprawą jest lęk, że gdy film na jakiś kontrowersyjny temat stanie się głośny, tłumnie ruszą na niego widzowie i wyrobią sobie na jego podstawie obraz całego narodu. To z kolei przypadek "Pokłosia" albo "Idy", które co prawda wyłącznie nawiązują do prawdziwych wydarzeń i postaci, ale były szeroko krytykowane za kreowanie "fałszywego obrazu" Polaków. Obawa jest w pewien sposób uzasadniona - jesteśmy niewielkim krajem, a nasze filmy rzadko przebijają się do powszechnej świadomości, więc niewykluczone, że na podstawie jednego głośnego obrazu tłumy widzów wyrobią sobie zdanie o całym kraju. Ciekawe tylko, że tym krzyczącym nigdy nie chce się poczytać recenzji i komentarzy w internecie i sprawdzić, czy tak jest w istocie.
Jak to z tym "fałszywym obrazem" jest? Łatwo jest wyśmiać te tezy i obrócić je w absurd, bo w końcu trudno pomyśleć, żebym miała wyrabiać sobie obraz Peru na podstawie jedynego peruwiańskego filmu, który widziałam, czyli "Madeinusa". Z drugiej strony muszę uderzyć się w piersi. Bo weźmy taki Meksyk. Może i w Meksyku są project managerowie pijący kawę w hipsterskich knajpach, ale ja w pierwszym wrażeniu widzę głównie slumsy, narkotyki, dzieci z pistoletami i z drugiej strony - ubogie służące z telenowel, uwodzące gospodarzy w bogatych hacjendach. Bo taki własnie obraz Meksyku dociera do nas w kinach i w telewizji. Z tą różnicą, że rozsądek podpowiada mi, że nie możemy postrzegać danego kraju wyłącznie przez pryzmat jego nierozwiązanych problemów - i druga sprawa, że to właśnie o tych problemach robi się filmy.
Targów Książki Historycznej, ale faktem jest, że w chwili obecnej mamy do czynienia z zawłaszczaniem historii przez różne frakcje, które mają "swoich" bohaterów i "swoje" wydarzenia. Oczywiście takim wydarzeniem jest już "Smoleńsk" ale głośno było ostatnio choćby o "Historii Roja" i oburzeniu reżysera z powodu jej niezakwalifikowania na festiwal z powodów - oczywiście - politycznych. Nagle okazuje się, że nie liczy się tak naprawdę warstwa artystyczna filmu - aktorstwo, scenariusz, reżyseria, muzyka - tylko "Prawda" którą przekazuje. A to już się robi niebezpieczne.
Komentarze
Prześlij komentarz