Człowiek i mysz, czyli "Kwiaty dla Algernona"


Jeśli jest jakiś zakątek literatury (i filmu), co do którego mam największe zaległości, to z pewnością będzie to klasyka science-fiction. O ile w filmie udało mi się ostatnimi laty wypełnić parę luk w wykształceniu i obejrzeć "Obcego", "Blade Runnera" i parę innych kultowych dzieł, o tyle w literaturze idzie opornie, a i lista rzeczy do nadrobienia znacznie szybciej się zwiększa. Postanowiłam zmienić ten stan rzeczy, kiedy na Warszawskich Targach Książki skusiłam się na piękne wydania Wydawnictwa Rebis z serii "Wehikuł czasu". Na pierwszy ogień poszły "Kwiaty dla Algernona" Daniela Keyesa.


Po przeczytaniu książki miałam żal do samej siebie, że nie przeczytałam jej znacznie wcześniej, bo z całą pewnością trafiłaby w moją wrażliwość z czasów studenckich, kiedy zachwycałam się właśnie takim książkami eksperymentującymi z narracją czy językiem, by oddać czyjś szczególny sposób myślenia ("Forrest Gump", "Wściekłość i wrzask", "Mechaniczna pomarańcza"). Powieść Daniela Keyesa wciągnęła mnie jednak znacznie bardziej niż wszystkie powyższe, a zaznaczę jeszcze raz, że nie jestem fanką science-fiction i kompletnie nie przyswajam książek w formie pamiętników.

Fabuła jest bardzo prosta - trzydziestodwuletni Charlie Gordon, pracownik piekarni, duże dziecko o ilorazie inteligencji sześćdziesiąt osiem, zostaje poddany eksperymentowi, mającemu zwiększyć jego zdolności umysłowe. Wcześniej takiej samej operacji została z sukcesem poddana laboratoryjna mysz - Algernon. Po zabiegu naukowcy triumfalnie ogłaszają sukces. Czy jednak na pewno eksperyment się powiódł? Możemy się domyślić, że jednak nie wszystko pójdzie zgodnie z planem...

Powieść jest krótka, co być może dziwnie brzmi jako zaleta w ustach kogoś, kto czytać lubi, ale...  Czyta się ją właściwie jednym tchem, co jest, nie powiem, oddechem po dzisiejszych trendach wydawniczych, które nakazują ubranie swojej historii w minimum sześćset stron i najlepiej wielotomową sagę. Dzięki temu sprawia wrażenie, że wszystko jest w niej przemyślane, nie ma żadnego zbędnego rozdziału.

To, co zachwyca, to precyzyjna warstwa językowa powieści, o co dodatkowo zadbał tłumacz, Krzysztof Sokołowski. Dosłownie na naszych oczach następuje ewolucja Charliego z kogoś, kto ledwo jest w stanie połączyć litery, w geniusza o możliwościach niedostępnych dla przeciętnego człowieka. Najpierw ze zdania na zdanie poprawia się ortografia, gramatyka i interpunkcja. Potem na naszych oczach poprawiają się jego zdolności poznawcze, zaczyna łączyć fakty, precyzować własne myśli, rozumieć symbole. Słownictwo staje się coraz bardziej skomplikowane, pojawia się próba autoanalizy, myślenie abstrakcyjne, metafory. Śledzimy też jego rywalizację z Algernonem - laboratoryjną myszą, która początkowo wygrywa z nim we wszystkich zadaniach logicznych i dzięki której obserwujemy jego rosnące możliwości.

Równocześnie Charlie - zbliżając się do geniuszu - oddala się od zwykłych ludzi i staje coraz bardziej samotny. Ale czy kiedyś było inaczej, czy po prostu nie umiał tego dostrzec? I czy to rzeczywiście wina inteligencji i wiedzy, która odstrasza jego dawnych "przyjaciół", czy raczej samego Charliego, który nie umie nawiązywać relacji, wyłączając więź z Algernonem? W końcu jego rosnący współczynnik inteligencji nie idzie wcale w parze z umiejętnościami społecznymi czy tzw. inteligencją emocjonalną. A na domiar złego z podświadomości Charliego wypływają obrazy z dzieciństwa - trudne relacje rodzinne z ojcem, matką i siostrą. Co się z nimi stało?

Można odbierać powieść czysto technicznie, zachwycając się wyżej wspomnianym oddaniem rozwoju języka w miarę rozwoju intelektualnego postaci. Można filozoficznie, rozważając czy wiedza lub niewiedza są naszym przekleństwem czy błogosławieństwem. Można emocjonalnie, bo historia porusza też na takim bardzo osobistym, ludzkim poziomie - najpierw cieszymy się, gdy Charlie coraz więcej wie, widzi i rozumie, następnie martwimy się, bo coraz więcej wie, widzi i rozumie. Nie ma nic gorszego niż uczucie, gdy widzimy, jak ktoś zmierza ku katastrofie i nie jesteśmy w stanie mu pomóc. Znajdzie się tu również miejsce na pytanie o to, jak postrzegamy osoby niepełnosprawne umysłowo i jakie jest ich miejsce w społeczeństwie. Temat wciąż aktualny, a opowiadanie Daniela Keyesa po raz pierwszy ukazało się w 1959 roku. To jedna z tych książek, które wchodzą w umysł jak drzazga i nie chcą z niego wyjść, ciągle podpowiadając nowe sposoby odczytania. Absolutna perełka i świetna propozycja dla kogoś, kto, tak jak ja, science-fiction (niesłusznie) dotąd omijał z daleka.



Komentarze

Copyright © Bajkonurek