Wszyscy zasłużyliśmy na wakacje, czyli "Spider-Man: Daleko od domu"


Kiedy dwa lata temu szłam do kina na "Spider-Man: Homecoming", moja sympatia do filmów Marvela chwiała się bardzo mocno, a na blogu głosiłam, że mam po dziurki w nosie słowa "uniwersum". W kinie zasiadłam, nie nastawiając się na nic szczególnego, bo przecież nie ma lepszego Spider-Mana niż Tobey Maguire, którego plakat wisiał nad moim łóżkiem w mrocznych czasach licealnych. A tu niespodzianka. Nie dość, że "Homecoming" przywrócił mi wiarę w uniwersum Marvela, to jeszcze wypełnił w moim popkulturowym sercu lukę, która powstała po "Harrym Potterze", zaspokajając potrzebę obejrzenia szkolnej nastoletniej dramy ubranej w fantastyczny kostium.

Tak, spoilery ;)

Kolejna odsłona przygód Petera Parkera miała jednak znacznie trudniejsze zadanie - nie dość, że powinna dorównać częśni poprzedniej, która poprzeczkę ustawiła naprawdę wysoko, to jeszcze była pierwszym filmem Marvela po zamknięciu epoki, którym było "Avengers: Endgame". Czy film, którego główną osią fabularną jest... wycieczka szkolna, miał szansę w jakikolwiek sposób udźwignąć ciężar oczekiwań?



Powiem tak: gdyby film zawierał tylko jedno ujęcie, w którym Tom Holland czyta książkę telefoniczną, pewnie nadal by mi się podobało (gdyby dodatkowo towarzyszyły mu małe szczeniaczki, obejrzałabym jeszcze raz). Odtwórca roli Pająka mimo swoich dwudziestu trzech lat gra szesnastolatka z takim wdziękiem i urokiem, że starczyłoby jeszcze na całą obsadę "Stranger Things". Zaraz obok niego na pierwszy plan wysuwa się Zendaya w roli MJ, niesamowicie bezpretensjonalna w roli pretensjonalnej outsiderki. Reszta młodzieńczej obsady również daje radę. Nieoczekiwanie na ważnego bohatera wyrasta również Happy, który przez inne filmy plątał się gdzieś w cieniu.

No właśnie: twórcy, jakby wychodząc z założenia, że po "Końcu gry" wszyscy zasłużyliśmy na wakacje, niewiele czasu poświęcają na tłumaczenie światowych zawirowań po tym, jak wskutek zabaw z rękawicą nieskończoności najpierw połowa populacji zniknęła, a potem wróciła. Na całą sytuację patrzymy z perspektywy nastolatków, dla których po "blipie" najważniejsze jest to, że część ich znajomych jest pięć lat starsza, a oni sami muszą powtarzać klasę. I w gruncie rzeczy... bardzo szybko te wszystkie sprawy przestają być ważne, chociaż przewijają się gdzieś w tle - na pierwszy plan wybijają się nastoletnie układy, przyjaźnie, zazdrości, kłótnie i podchody. A, jest jeszcze czarny charakter, który chce przejąć władzę nad światem.

Trzeba przyznać, że w portretowaniu nastoletniej burzy hormonów u superbohatera twórcy nie mają sobie równych. Tak jak w "Harrym Potterze i Czarze Ognia" równie ważne jak pokonanie Voldemorta było zaproszenie dziewczyny na szkolny bal, tak tutaj Spider-Man nie odbiera telefonów od Nicka Fury'ego, bo nie chce, by ktoś przeszkadzał mu w umówieniu się z MJ. A potem okazuje się jednak, że walka z żywiołakami jest znacznie łatwiejsza niż wyznanie uczuć szkolnej koleżance...



Oczywiście zachwycam się "szkolną" warstwą historii, ale poza tym mamy jeszcze tę właściwą, superbohaterską. Jak to zazwyczaj w filmach Marvela bywa, czarny charakter jest nieoczywisty, a jego motywacje jesteśmy w stanie zrozumieć. Jak to też niestety w filmach Marvela bywa, uwaga scenarzysty skupia się na fajnym protagoniście do tego stopnia, że czarnego charakteru mogłoby nie być. Na uwagę zasługują co prawda metody działania Mysterio, który swoje akcje opiera na manipulowaniu ludzkim postrzeganiem rzeczywistości, stosuje chwyty czysto PR-owe, czy w końcu posługuje się... fake newsami, ale obawiam się, że mimo naprawdę dobrej roli Jake'a Gyllenhala o tym czarnym charakterze szybko zapomnimy. Nie jest to też film, z którego zapamiętamy doskonałą reżyserię, wyjątkowe efekty specjalne, muzykę itd. Tylko i aż letni blockbuster, ale w gruncie rzeczy nie oczekiwałam niczego na miarę "Końca gry". A jak już wspomniałam, po tym wysokim C, wszyscy potrzebujemy trochę wytchnienia.

Pomaga i nie pomaga filmowi przeniesienie akcji daleko od Nowego Jorku. Z jednej strony mamy okazję do zobaczenia superbohaterskich pojedynków na naszym europejskim poletku (tylko dlaczego, dlaczego znowu ominęli Warszawę?), z drugiej - po tym, jak skończyłam grać w grę na PS4, troszeczkę brakowało mi nowojorskich krajobrazów - jakby nie było, Pająk jest mocno z tym miastem związany.



Mimo to jednak jest to film, w którym - mimo kosmicznej fabuły, absurdalnych sytuacji i niezliczonych gagów - jak w żadnym innym identyfikowałam się z bohaterami. To chyba wychodzi twórcom najlepiej - Spider-Man jest niby superbohaterem, ale z problemami każdego z nas, nie tylko nastolatków: jak dobrze wypaść przed publicznością, jak zaprosić dziewczynę na randkę, jak pogodzić pracę z życiem prywatnym, jak przełamać lęk przed "ja się do tego nie nadaję, weźcie kogoś innego" czy jak poradzić sobie z żalem po śmierci kogoś bliskiego. W momencie gdy Peter zastanawiał się, brać czy nie brać swój superbohaterski kostium na wakacje, westchnęłam "mam to samo z komputerem".

Lubię Spider-Mana - ze względu na sentyment z dzieciństwa do jedynego superbohatera Marvela, którego kojarzyłam, i wielką sympatię do Toma Hollanda (sorry, Tobey) pewnie patrzę na ten film przez różowe okulary. Paradoksalnie, chociaż sporo wątków nawiązuje do wcześniejszych wydarzeń, ma szansę spodobać się również tym, którzy dopiero wchodzą w uniwersum Marvela. A przyda się, bo teraz czeka nas kolejna faza tegoż uniwersum, którego jak mniemam Spider-Man staje się filarem... i ciekawa jestem, co nowego twórcy dla nas szykują.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek