Mała Syrenka niezgody, czyli kolor skóry a scenariusz


Podobno "Fucking Amal" w swojej pierwszej wersji było zwykłym szkolnym melodramatem o pierwszej miłości między chłopakiem i dziewczyną. Podobno dopiero ktoś, kto zapoznał się z pomysłem Lukasa Moodysona, zaproponował mu "A gdyby bohaterowie byli tej samej płci"? Moodyson zaakceptował propozycję i stworzył film, który nieoczekiwanie zdobył popularność na całym świecie, nie tylko na festiwalach. Nie wiem, jak było naprawdę, ale nie oszukujmy się - gdyby Moodyson nie posłuchał tej rady, pewnie nikt w Polsce i na świecie by o filmie nie usłyszał.

"Poprawność polityczna" - mogą krzyknąć co poniektórzy czytelnicy, uwielbiający tropić jej przejawy na każdym kroku. Tylko że nie. Pomijając kwestię, że termin ten używany jest mylnie w jakichś 90 procentach internetowych dyskusji, to ja nie o tym. A może trochę jednak o tym. Historię "Fucking Amal" usłyszałam po raz pierwszy na warsztatach scenariuszowych, na zajęciach poświęconych szukaniu pomysłów i ciekawych bohaterów. Prowadzący powiedział wtedy, że jeśli to, co wymyśliłeś, wydaje ci się sztampowe, spróbuj zmienić jeden element i zobaczyć, do czego to cię doprowadzi.

Ciągle opowiadamy te same historie

Tym elementem może być płeć bohatera, jego orientacja seksualna, wiek, ale też gatunek filmowy czy epoka, w której dzieje się akcja. "Avatar" to odpowiedź na pytanie, co by było, gdyby "Pocahontas" była kosmitką. "Sherlock" od BBC pokazuje, jak wyglądałby Sherlock Holmes, gdyby żył sto lat później niż swój literacki pierwowzór, płeć bohatera/bohaterów tego samego dzieła zmieniają "Miss Sherlock" i "Elementary". A co by było, gdyby dwaj kowboje, ikony męskości, zakochali się w sobie? A gdyby z mrocznej historii o kosmitach zrobić kino familijne? Albo głównym bohaterem kina zemsty uczynić kobietę? Z dramatu medycznego zrobić heist movie, a tradycyjny kryminał osadzić w starożytności, przyszłości czy w kosmosie? Element można też dodać, w "E.T." przykładowo, w pierwszej wersji scenariusza nie było żadnego kosmity... Tak właśnie tworzy się kultura - przez ciągłe przetwarzanie znanych motywów i opowiadanie na nowo tych samych historii. To, że nie zawsze się to sprawdza (patrz ostatnie dyskusje o filmach live-action Disneya czy wiele nieudanych remaków i sequeli), to zupełnie inna sprawa. Zazwyczaj jednak problem w złym odbiorze filmu tkwi wcale nie w płci czy orientacji seksualnej bohatera, tylko w kiepsko napisanym scenariuszu (ekhem, "Pogromcy duchów", ekhem).

Co by nie mówić, jestem optymistką i uważam, że świat na czarnoskórego agenta 007 jest gotowy od dawna i wszelkie zmiany w tej kwestii miałyby charakter jedynie symboliczny. Co innego zmiana płci - o, tu symbol zatrząsłby się w posadach.

Wszystkie wymienione przeze mnie zmiany są dość spektakularne i wymagające sporej pracy nad scenariuszem (no, chyba że to sztuka Szekspira - one zagrają dobrze w każdych warunkach, czasach, z bohaterami o dowolnej płci i innych parametrach ;)) I tu przechodzimy do sedna problemu, który powraca co jakiś czas od wielu lat, mianowicie do kwestii zmiany koloru skóry bohatera. Bo to ona wywołuje największe kontrowersje. Wydawać by się mogło, że żyjemy w społeczeństwie, które problemy rasizmu ma już za sobą. Że Ku Klux Klan to możemy sobie pooglądać najwyżej w serialach typu "Dr Quinn", gdzie wszyscy wiemy, że panowie w białych kapturach to są ci źli. Ale demony odżywają za każdym razem, gdy tylko media ogłoszą, że powstaje remake czy sequel jakiegoś filmu (ewentualnie ekranizacja głośnej książki), a główną rolę zagra aktor o innym kolorze skóry niż to było w oryginale. Pierwszy draft tego tekstu zaczęłam jeszcze w zeszłym roku, gdy przez polski internet przetaczała się burza nad Ciri z "Wiedźmina", która rzekomo miała być "niebiała", ale niestety niewiele stracił na aktualności. Zaledwie w zeszłym tygodniu przeciwnicy "politycznej poprawności" stali się ekspertami od genetyki dowodzącymi, że Mała Syrenka nie może mieć ciemnej skóry (no dobra, ale w ogóle jakim cudem ma ogon i śpiewa pod wodą, ę?), a już doszły nas lamenty o płci i kolorze skóry nowego agenta 007 (tego, że Lashana Lynch wcale nie zagra Bonda, już większość nie doczytała). Wcześniej były dyskusje o czarnoskórej Hermionie, Heimdallu, a nawet jednej z "Atomówek". Tylko że...

Co kolor skóry zmienia w scenariuszu?

Zastanówmy się. Jak bardzo trzeba byłoby przerobić scenariusz oryginalnej "Małej Syrenki", gdyby bohaterka miała inny kolor skóry? No właśnie. Znacznie większym wyzwaniem będzie kwestia gadającego kraba. Tak jest też w innych filmach. Zmiana koloru skóry bohatera w znacznej większości przypadków zmienia w scenariuszu... naprawdę niewiele. Gdyby Daniela Craiga w "Casino Royale" podmienić nagle na Idrisa Elbę, nie trzeba byłoby pewnie zmieniać ani jednej kwestii. Gdyby Denzel Washington zastąpił Hugh Lauriego w roli doktora House'a, scenarzysta nie musiałby niczego przepisywać. Czarnoskóry Iron Man albo dowolny inny bohater Marvela? Co by to było, gdyby Samuel L. Jackson zagrał Nicka Fury'ego, który w komiksach jest biały... A, sorry.

Jest oczywiście kategoria filmów, w których kolor skóry jest istotny. To wszelkie filmy, gdzie rozgrywane są konflikty na tle rasowym czy pokazywane społeczności, w których czynnikiem spajającym jest właśnie kolor skóry. Jeśli weźmiemy wspomniane uniwersum Marvela, to trudno byłoby ruszyć kolor skóry "Czarnej Pantery". "Moonlight" oczywiście można byłoby zagrać białymi aktorami, ale... to nie byłoby już o tym samym. W przypadku filmów fantasy umówmy się - kolor skóry jest absolutnie drugorzędny i bardziej wynika z naszego kulturowego obrazu świata niż z rzeczywistej potrzeby. W innych przypadkach, np. filmach historycznych, sprawa jest trochę bardziej skomplikowana - Idris Elba mógłby zagrać Bonda, ale Jana III Sobieskiego? Z drugiej strony... Lin Manuel Miranda na deskach teatru zagrał ojca założyciela Stanów Zjednoczonych i świat jakoś się nie skończył.

Ja już jestem z tego świata, który zmianę koloru skóry Małej Syrenki kwituje wzruszeniem ramion. Ale zauważam, że w wielu zakątkach internetu ta kwestia stała się znacznie ważniejsza od, chociażby, problemu zmian klimatycznych. 

Więc czemu niebiała Ciri, Mała Syrenka czy James Bond działają na fanów jak płachta na byka? Bo - powiedzmy sobie szczerze i może to być argument dla osób, które lubią dyskutować o "poprawności politycznej" - zmiany w drugą stronę, czyli tzw. whitewashing, również pozornie nie mają znaczenia: Scarlett Johansson w "Ghost in the Shell" zagrała pewnie tak samo dobrze jak aktorka z Japonii. Oczywiście swoje robią tu różnice kulturowe, tradycja i historia - niemniej wszystko jest kwestią odpowiedniego marketingu. Wspomniany Idris Elba jako Sobieski pewnie by nas oburzył (aczkolwiek nie ukrywam, że byłabym ciekawa tej roli ;)), ale reszta świata miałaby to w głębokim poważaniu. Czy ktoś z czytających te słowa zastanawiał się kilkanaście lat temu nad Hiszpanem Banderasem i Anthonym Hopkinsem grającymi Zorro, bohatera Meksykanów? Raczej nie, właśnie z tego powodu - zmiana koloru skóry bohatera nie wymagała zmiany historii w żadnym stopniu (mówi po hiszpańsku? Mówi, po co drążyć temat). A jednak wśród osób z kręgu kulturowego, dla którego Zorro jest ważną postacią, taki casting budzi spory dysonans. Tutaj wchodzimy już na szerokie wody kwestii reprezentacji.

Dowolny kolor, pod warunkiem że biały

No dobrze, co w takim razie z tą Ciri i z tą Arielką? I skoro kolor skóry rzeczywiście nie ma znaczenia dla scenariusza (tym bardziej że obie bohaterki to postaci fikcyjne), to czemu w ogóle zaznaczać go w ogłoszeniu castingowym, albo czemu bohaterka Disneya nie może być taka jaka była, biała i ruda? I jak to się wszystko ma do tego whitewashingu, skoro niby kolor skóry niczego nie zmienia?

 Tylko że właśnie, sprawa nie jest aż tak prosta. Ot, przykładowo, niedawno czytałam książkę rozgrywającą się w środowisku czarnoskórych amerykańskich policjantów. Dla piszącego było to na tyle oczywiste, że kolor skóry po raz pierwszy zaznaczył dopiero w piątym rozdziale... a ja aż do tego momentu wyobrażałam sobie bohaterów jako białych. Jako biali Europejczycy taki kolor skóry przyjmujemy za default, o czym fajnie pisała dawno temu Catus Geekus.  I sam fakt, że aktor o innym niż biały kolorze skóry na ekranie budzi kontrowersje, jest znakiem, że takich postaci powinno być w scenariuszach więcej. Może kolor skóry nie zmienia wiele w scenariuszu - zmienia za to wiele w świadomości widzów. Jednych wytrąci z zadowolenia i przekonania o dominacji "białych heteroseksualnych mężczyzn" (no dobrze, żeby nie było - w tej kwestii zdarzają się kobiety krzyczące równie głośno), innym pokaże bohatera z jego kręgu kulturowego w świecie dotychczas zarezerwowanym dla powyższych.

W teatrze niewiele osób dziwi już czarnoskóry Hamlet czy Lin Manuel Miranda grający ojca założyciela Stanów Zjednoczonych. Ale warto pomyśleć, co musieli czuć widzowie w 1660 roku, widząc na scenie pierwszą kobietę aktorkę w roli Desdemony w "Otellu". Pewnie pojawiały się głosy "zawsze role kobiet grali mężczyźni...", "i komu to przeszkadzało...", "panie, że też król się na to zgodził...".
Jeszcze inna sprawa, że - choćby producenci tak twierdzili w wywiadach - żaden z wyżej wymienionych filmów nie powstał dla idei. Studia filmowe liczą każdy grosz i nigdy w życiu nie wyprodukowałyby filmu, który by im się nie opłacał. I nie, tych filmów nie finansuje jakieś tajne kolorowe lobby LGBT. Finansujemy je my i nasi znajomi, głosując portfelami. A przez to, że widownia tłumnie przychodzi na wyżej wymienione filmy, co poniektórzy muszą przyjąć do wiadomości, że w naszym kręgu kulturowym istnieją również inne odcienie skóry i że te osoby również chciałyby mieć swoją reprezentację na ekranie. Co więcej, że filmy z ich udziałem nie są gorsze od innych, a wręcz mogą zarabiać miliony. Nie da rady - musimy tę reprezentację zauważyć i paradoksalnie znowu dotrzeć do etapu, w którym różne kolory skóry nie robią nam one żadnej różnicy - tylko że inną drogą, nie tą pod tytułem "Dowolny kolor, pod warunkiem że biały". Bo świat nie jest biały. Ba, nie jest nawet czarno-biały. Jest znacznie bardziej kolorowy niż można to sobie wyobrazić. Ale przed nami ciągle daleka droga, żeby dostrzec, że zmiana koloru skóry Disneyowskiej syrenki nie zrobi nam żadnej krzywdy.


Komentarze

Copyright © Bajkonurek