Jesteś za młody, żeby to zrozumieć, czyli wiek, kultura i gatekeeping


Ostatnio odbyłam irytującą rozmowę z pewną starszą ode mnie o jakieś dwadzieścia lat osobą. Rozmowa dotyczyła różnych tematów - od pandemii koronawirusa po komedie romantyczne. Podczas tejże rozmowy moja rozmówczyni jakieś trzy razy dała mi do zrozumienia, że nie mam pojęcia o czym mówię, albowiem jestem za młoda i pewnych rzeczy nie mam prawa pamiętać.

Problem w tym, że cóż, rzeczywiście, jestem za młoda i pewnych rzeczy już nie przeżyję. Nie pójdę na premierę "Nowej nadziei", nie obejrzę na żywo ogłoszenia stanu wojennego, nie ma szans, żebym zobaczyła "Dziady" Dejmka, a zamiast koronawirusa przeżyła epidemię czarnej ospy w roku 1968. Tak samo jak nie posłucham koncertu Fryderyka Chopina w Paryżu w czasach Wielkiej Emigracji ani nie wezmę udziału w powstaniu warszawskim. Co prawda starzeję się jakoś wyjątkowo szybko, bo każdego roku jestem starsza o trzysta sześćdziesiąt pięć dni, a w tym roku posunę się nawet o trzysta sześćdziesiąt sześć, ale, wyobraźcie sobie, zawsze będę młodsza od tych, którzy teraz są starsi ode mnie. Czy jednak daje to im prawo do tego, żeby zabraniać mi wypowiadania się na temat wydarzeń, których nie przeżyłam i dzieł kultury, które poznałam później niż oni?

Niby odpowiedź jest jasna i na tym ten wpis mógłby się zakończyć, a jednak każdy z nas spotyka się co chwila - zwłaszcza w sieci - z zarzutami, że nie lubi jakiegoś dzieła, bo go nie zrozumiał, a nie zrozumiał go, bo jest za młody. Działa to też w drugą stronę - jestem już w tym wieku (ehehehe), że każdy młodszy internauta w odpowiedzi na ten post może mi napisać "ok boomer". Jak to zatem jest z tą korelacją numeru PESEL i przeżywaniem różnych aspektów kultury?


Czy w takim razie jest tak, że pewne dzieła kultury powinniśmy przeżywać wyłącznie w pewnym wieku?

Z jednej strony - tak. Trudno mi sobie wyobrazić, żebym w tym wieku miała czytać "Anię z Zielonego Wzgórza" z wypiekami na twarzy. Albo żeby pani w przedszkolu puszczała dzieciom filmy Bergmana. Z drugiej strony - w wieku lat trzynastu przeczytałam takie książki jak "Ja, Klaudiusz" czy "Egipcjanin Sinuhe", zaraz obok wspomnianej Ani i chociaż nie wszystko z nich rozumiałam, to teraz na pewno już nie zapewniłyby mi takich wrażeń jak wtedy, kiedy wszystko było dla mnie nowe.

Jako dziesięciolatka na bardzo długim zwolnieniu lekarskim oglądałam emitowaną przed południem na jedynce albo dwójce klasykę kina - od "Obywatela Kane'a", poprzez klasyczne westerny, aż po "Adela jeszcze nie jadła kolacji". Problem w tym, że większości z tych filmów nie zrozumiałam, bo w szkole byłam na poziomie "Plastusiowego pamiętnika" i dzisiaj raczej nie poważyłabym się na udawanie, że wiem, o czym były. Z drugiej strony - to właśnie wtedy, samoczynnie i bez żadnej zachęty ze strony otoczenia, zakiełkowała we mnie miłość do kina. Kiedy dopiero zaczynamy przygodę z filmem, wszystko jest dla nas nowe, a filmy wywierają znacznie większe wrażenie. Zamykam oczy i od razu jestem w stanie przywołać płonącą Atlantę z "Przeminęło z wiatrem", które oglądane dwadzieścia pięć lat temu wzbudziło mój wielki zachwyt (wywołało też niewielki stan podgorączkowy i parę bardzo sugestywnych snów), chociaż nie miałam zielonego pojęcia o Stanach Zjednoczonych, niewolnictwie czy relacjach damsko-męskich. To samo "Gwiezdne wojny", pierwsze science-fiction, z którym miałam do czynienia.

Ale nie jest też tak, że pewne książki to tylko do osiemnastki, a potem to już wyłącznie Dostojewski i Orhan Pamuk. "Wiedźmina" przeczytałam dopiero po studiach. Całą masę fantastyki dla dzieci - na studiach, podczas pisania pracy magisterskiej. Wiele z tych rzeczy mnie zachwyciło, a czasami był to czysto dziecięcy zachwyt. A czasami potrafiłam się zachwycić znacznie bardziej, bo wielu elementów nie dostrzegłabym jako dziecko.



Czy jest kultura dla młodych i kultura dla starszych?

Z jednej strony - tak. Książki dla dzieci są ewidentnie pisane z myślą o najmłodszych, literatura young adult ma też dość sprecyzowanego wiekowo odbiorcę. Filmy czy gry mają swoje ograniczenia wiekowe - te zbyt brutalne nie są przeznaczone dla dzieci. Co oczywiście nie znaczy, że dzieci nie grają i nie oglądają rzeczy dozwolonych od osiemnastego roku życia. Sama jako dzieciak tłukłam w rozmaite strzelanki i jakoś nie wyrosłam na mordercę, ale swoim dzieciom raczej bym ich nie poleciła.

O ile co do ograniczeń wiekowych zabraniających dzieciom dostępu do treści brutalnych czy erotycznych wszyscy się raczej zgadzamy (no dobrze, poza samymi zainteresowanymi ;)), o tyle w drugą stronę sprawa już się komplikuje. Pracę magisterską pisałam o książce fantasy dla młodzieży i miałam wrażenie, że momentami byłam traktowana mniej poważnie od osób, które wolały "Wizerunek Ukrainy w Śnie srebrnym Salomei Juliusza Słowackiego" albo "Twórczość Teofila Lenartowicza w świetle lingwistyki kognitywnej". Literatura dla dzieci bywa wrzucana do jednego wora, w którym obok "Hobbita", "Opowieści z Narnii" i całej masy dawnych i współczesnych dzieł mądrych i wartościowych znajdziemy taśmowo produkowane opowiastki o biednych kotkach, książki na podstawie filmów Disneya i edukacyjne potworki. Tymczasem w książkach kierowanych teoretycznie dla dzieci czy nastolatków można znaleźć znacznie więcej wartościowych rzeczy niż w wielu książkach dla starszych czytelników. "Dorosła" okładka nie czyni książki mądrzejszej niż jest.

Inna rzecz, że bardzo często - a w czasach powszechnej dostępności kultury coraz częściej - ta grupa docelowa coraz bardziej się rozmywa. Robiąc research do projektu, który miałam pisać, podczas rodzinnego obiadu wypytywałam nastolatki o ich ulubione seriale i filmy na Netfliksie. Wcale nie padły tytuły typu "Kissing Booth" czy "Do wszystkich chłopców, których kochałam", ani nawet "Stranger things". Zamiast tego - "Lucyfer", "Orange is the New Black" czy "Przyjaciele". Okazało się też, że te pierwsze filmy, teoretycznie przeznaczone dla młodszej grupy docelowej, są ulubionymi guilty pleasure ich matek...



Czy młoda osoba, która nie ma pojęcia o życiu, może być prawdziwym fanem i wypowiadać się na temat... (wstaw nazwę ulubionej książki/filmu/serialu)?

Tu wchodzimy jeszcze głębiej na grząskie grunty gatekeepingu, czyli - w popkulturze - odmawiania prawa do przynależności osobom nowym w fandomie. Bo jakże to, żeby smarkacz, który dopiero co skończył podstawówkę i przygodę z Gwiezdnymi Wojnami zaczął od "Przebudzenia mocy", śmiał się wypowiadać na temat "Nowej Nadziei"? Podczas gdy my nie dość, że widzieliśmy starą trylogię 17 razy, to jeszcze przeczytaliśmy wszystkie książki z kanonu i spoza niego?

No cóż - sytuacja wygląda tak, że w tej chwili o kulturze może wypowiadać się naprawdę każdy. Kanały na Youtubie i podcasty (pop)kulturalne prowadzą coraz młodsze dzieci. Oczywiście bardzo często rzeczywiście nie mają pojęcia o temacie, ale nie jest to regułą. Ale to nie wiek powinien być kryterium jakości wypowiedzi. No i powiedzmy sobie szczerze - nie chcemy zabraniać młodszym prawa do wypowiadania się na pewne tematy tylko dlatego, że są zbyt młodzi, by je zrozumieć. Tylko dlatego, że z racji wieku z jakiegoś powodu uzurpujemy sobie prawo do bycia lepszymi. Dlaczego? Bo też całe życie słyszeliśmy, że jesteśmy na coś za mali, za młodzi. Nie jest to oczywiście temat nowy, podobno odczytane tabliczki z pismem klinowym też zawierają narzekania na młodzież, a o sporze romantyków z klasykami uczymy się w szkole przy okazji omawiania literatury romantyzmu. A poza tym... powiedzcie szczerze, nie dalibyście czasem wiele, żeby pewne wydarzenia znowu przeżyć po raz pierwszy?

Czy z wiekiem zmienia się nasze podejście do dzieł kultury?

Na to pytanie odpowiedź też jest pozornie oczywista. Czasem książki, które wywarły na nas olbrzymie wrażenie, czytane kilka lat później rozczarowują. Filmy, które nas ukształtowały, okazują się kiepskiej jakości. Na pomysły autorów fantasy, które w dzieciństwie wydawały się niesamowicie oryginalne, patrzymy zupełnie inaczej, gdy przeczytamy wcześniejsze dzieła, które je zainspirowały. Czasami bywa też wręcz przeciwnie - to, co kiedyś wydawało nam się nudne, po latach odkrywamy na nowo. Bywa też tak, że zdobyte po drodze doświadczenia pozwalają nam na zupełnie inne spojrzenie na znane książki, filmy czy spektakle. Przykładowo, nieco inaczej ogląda się Bridget Jones, gdy jest się młodszym od bohaterki, gdy jest się w jej wieku i gdy jest się od niej starszym.

Z drugiej strony - nie działa to w przypadku wszystkich dzieł. Od dziecka chronicznie nie cierpię filmów Barei - śmieszą mnie pojedyncze teksty, ale po każdym obejrzeniu wypieram z głowy całą historię i za każdym razem odkrywam ze zdumieniem, że tam jest w ogóle jakaś fabuła. Oczywiście ilekroć o tym wspominam, spotykam się z wiadomym zarzutem (jesteś za młoda, nie przeżyłaś PRL-u, nie rozumiesz). Tyle że znam wiele osób w moim wieku i znacznie młodszych, które zaśmiewają się na tych filmach do łez. Ja z kolei z PRL-owskich komedii od dziecka uwielbiam "Seksmisję" i "Kingsajz" i to właśnie ten rodzaj humor pasuje mi najbardziej, mimo że części nawiązań do ówczesnej sytuacji politycznej na pewno nie jestem w stanie wyłapać. Podobnie od pierwszego przeczytania zachwyciłam się powieściami Victora Hugo i z wiekiem jedynie odkrywam w nich rzeczy, których wcześniej nie widziałam. Za to cały czas jakoś nieszczególnie podchodzi mi "Lalka", znacznie łatwiejsza w odbiorze, ale nadal - mimo że to wielka literatura - przeraźliwie dla mnie nudna. I nawet fakt, że przeprowadziłam się do Warszawy, nie pomógł. Pomógł za to w docenieniu "Złego" Tyrmanda, który od czasu studiów jest moją ulubioną książką - na pierwszym roku lubiłam robić sobie wycieczki po mieście szlakiem bohaterów.


Czy zatem do niektórych książek czy filmów trzeba dorosnąć?

Bardzo nie lubię tego sformułowania. Bo co - kończysz osiemnaście, dwadzieścia, pięćdziesiąt lat i nagle zaczynasz rozumieć, co się tak ludziom podoba w "Ulissesie", wychwytywać intertekstualne nawiązania w "Wiedźminie" albo łapiesz wszystkie żarty w filmach Quentina Tarantino? Sami widzicie, że to tak nie działa - porównałabym to raczej do gry komputerowej (jakże dojrzale ;)), gdzie żeby pokonać jakiegoś bossa, trzeba najpierw zdobyć określoną ilość punktów doświadczenia i trochę podkręcić zbroję. A zatem - żeby "dorosnąć" do jakiejś książki, warto wcześniej czytać inne książki, oglądać filmy, czytać komiksy, grać w gry i słuchać muzyki - bo dzieła kultury są ze sobą w wiecznym dialogu i zapoznając się z nimi, zdobywamy kulturalne doświadczenie potrzebne do lepszego zrozumienia kolejnych. Nawet nie zliczę, ile filmowych czy książkowych scen pomogły mi zrozumieć czytane w dzieciństwie komiksy o Asteriksie. Wbrew pozorom "dorastanie" do pewnych rzeczy nie ma nic wspólnego z wiekiem. Podobnie jak zrozumienie jakiegoś dzieła niekoniecznie oznacza polubienie go. Tak samo w przypadku, gdy mowa o całych obszarach kultury - to nie jest tak, że czterdziestolatek automatycznie uwielbia chodzenie po muzeach, za to przestaje grać w gry komputerowe.

Dlatego zniechęcanie kogoś do zapoznawania się z jakimś dziełem kultury tylko dlatego, że jest za młody, nie ma żadnego sensu (oczywiście pomijając pewne oczywiste przypadki typu pełne przemocy gry w rękach pięciolatka). Im więcej przeczyta, obejrzy, doświadczy, tym szybciej i tym bardziej doceni kolejne aspekty kultury. A jeśli będziemy go wyśmiewać i obrażać, bo nie osiągnął jeszcze tego stanu oświecenia, jaki jest nam dany z racji numeru PESEL, to... no cóż, żebyśmy się nie zdziwili, że wkrótce nas przewyższy. Zresztą, to samo tyczy się wszystkich obrażających "boomerów" ;) Te same książki, filmy, komiksy, opery, wystawy i gry komputerowe mogą smakować w każdym wieku.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek