Rewolucja, ale jaka, czyli "Proces siódemki z Chicago"

Oglądasz wiadomości. Śledzisz portale społecznościowe. Chcesz chociaż na chwilę oderwać się od tego wszystkiego, co się dzieje w kraju, więc włączasz jakiś film na Netfliksie... i okazuje się, że właśnie włączyłaś film, który - chociaż opowiada o roku 1968 i powstał na pewien czas przed aktualnymi wydarzeniami, to stanowi doskonały komentarz do tu i teraz. Tak właśnie było ze mną i z "Procesem siódemki z Chicago" ze scenariuszem i w reżyserii Aarona Sorkina.

Jeśli oglądaliście już jakieś filmy, do których Sorkin - chyba najbardziej w tej chwili znany amerykański scenarzysta filmów i seriali - napisał scenariusz, to mniej więcej wiecie, czego się spodziewać. Prawdziwa historia z pierwszych stron gazet (zazwyczaj oparta na jakimś reportażu), narracja wykorzystująca proces sądowy w amerykańskim stylu, barokowe dialogi, w których wszyscy albo wygłaszają teatralne mowy, albo odpowiadają sobie doskonale puentującymi sceny one-linerami. I zakończenie, w którym bohater odnosi sukces w sądzie, ale ponosi porażkę w życiu osobistym... lub odwrotnie. 


Nie inaczej jest i w tym przypadku. Historia osnuta jest wokół pokojowego protestu podczas Krajowej Konwencji Demokratycznej w Chicago w 1968 roku, który przerodził się w regularne walki z policją, która zareagowała wyjątkowo brutalnie. Oraz wokół pokazowego, żeby nie powiedzieć, politycznego procesu, w którym na sali sądowej znaleźli się liderzy i członkowie rozmaitych lewicowych ugrupowań biorących udział w demonstracji, w tym Abbie Hoffmann z Międzynarodowej Partii Młodych, Tom Hayden z ugrupowania Studenci na rzecz Demokratycznego Społeczeństwa oraz Bobby Seale, założyciel Czarnych Panter.

Z jednej strony mamy zatem pojedynek młodej lewicy z opresyjnym - i skrajnie niesprawiedliwym, co jest jednak w filmach Sorkina wyjątkiem - amerykańskim systemem sądowniczym, z drugiej, co jeszcze ciekawsze, starcie dwóch wizji rewolucji. Chociaż bohaterów jest siódemka, główna walka rozegra się pomiędzy dwójką wyżej wymienionych - Tomem Haydenem i Abbiem Hoffmanem. Pierwszy z nich, świetnie zagrany przez Eddiego Redmayne'a, to wcielenie hipokryzji białego mieszczaństwa USA, które owszem, nie popiera wojny w Wietnamie i działań władz, ale swoje postulaty chciałoby uzyskać w sposób pokojowy. Podpisywaniem petycji, organizowaniem wieców, prowadzeniem pikiet i pokojowych demonstracji. Z drugiej strony mamy dynamit w postaci Sachy Barona Cohena wcielającego się w postać Abbiego Hoffmana (jest 20 lat starszy od swojego bohatera, ale jakoś zupełnie mi to nie przeszkadzało). Temu liderowi bliżej do nieokiełznanego stand-upera, dla którego nie ma żadnych świętości. To zupełnie inna wizja rewolucji - ta, która rozumie, że pokojowe demonstracje nie robią na władzach żadnego wrażenia. Co innego rzut kamieniem, rozwalenie witryny koktajlem Mołotowa albo starcie z policją. Posłuchają cię dopiero wtedy, kiedy będą się ciebie bać, bo na razie plują ci w twarz. To między nimi rozgrywa się najważniejszy pojedynek, chociaż de facto w tym procesie obaj stoją po tej samej stronie. 

Racje obu bohaterów są praktycznie równorzędne - każdy z nich, i każdy z widzów zarazem, musi odpowiedzieć sobie na pytanie: jaka powinna być rewolucja? Czy grzeczna i prowadzona pokojowymi metodami wciąż będzie rewolucją? Do tego pojawia się kwestia odpowiedzialności liderów za swoich popleczników i słowa, które wypowiadają. Wszak kto sieje wiatr, może zebrać burzę. Chociaż wojna w Wietnamie, której dotyczyły protesty, to już wydarzenie historyczne, całość brzmi niepokojąco aktualnie, prawda?

Po drugiej stronie sądowej sali mamy sędziego, który jest naprawdę koszmarnym, karykaturalnym sędzią, do tego stopnia że aż boję się sprawdzić, do jakiego stopnia Sorkin go przerysował, a do jakiego oddał rzeczywistość. Scenariusz punktuje też wszystkie absurdy amerykańskiego systemu sprawiedliwości, na czele z manipulowaniem ławą przysięgłych i doprowadzonym wręcz do skrajności rasizmem - i tym systemowym, i tym jak najbardziej otwartym.

Pierwszy film, w którym Sorkin poza scenariuszem stanął również po drugiej stronie kamery, mnie rozczarował. "Gra o wszystko" raziła sztucznością i patosem w scenach sądowych, a stawka, o jaką grali bohaterowie, była mizerna. W "Procesie siódemki z Chicago" Sorkin naprawił wszystkie poprzednio popełnione błędy i zdecydowanie znalazł swój styl również jako reżyser. Mamy zachowaną równowagę i napięcie pomiędzy salą sądową a "terenem". Mamy bohaterów, których racje rozumiemy i którym chcemy kibicować. Mamy silnego antagonistę. A barokowe dialogi, chociaż nadal w stylu Sorkinowskim, nie rażą sztucznością i zbytnim patosem. Nawet ostatnia, absolutnie już patetyczna scena, pasuje do całości i idealnie puentuje film. Można powiedzieć, że tym razem Sorkin-reżyser pilnował, żeby Sorkin-scenarzysta nie upajał się zbytnio swoim talentem i vice versa.


Swoją drogą, z takiego czysto scenariopisarskiego punktu widzenia, ten film ogląda się naprawdę z wielkim zafascynowaniem. To jest jeden z tych filmów, gdzie bohaterowie nie mówią, tylko wygłaszają mowy, gdzie każda rozmowa jest jak gra w ping-ponga, gdzie doskonale wiemy, że ludzie w życiu na pewno tak nie rozmawiają (nawet w amerykańskim sądzie), wiemy, że to jest sztuczne, wiemy, że to jest teatr i że sporo w tym propagandy i szpanowania erudycją scenarzysty, a jednak ogląda się to rewelacyjnie i dwie godziny mijają w mgnieniu oka.

Nie liczcie jednak, że podczas oglądania uda wam się zrelaksować czy oderwać od tego, co się dzieje w tej chwili na naszych ulicach. Oczywiście Sorkin pisał w swojej rzeczywistości, ale równie mocno ten film można odczytywać bardziej uniwersalnie. Bo w tej chwili coraz więcej osób zadaje sobie pytania - jak powinniśmy walczyć o nasze prawa, by nie odebrali nam ich coraz bardziej bezkarni rządzący? Jak działać odpowiedzialnie, a zarazem uzyskać to, na czym nam zależy? Czy można używać przemocy w walce o prawa człowieka? Jaka powinna być ta nasza rewolucja i ile - jeśli cokolwiek - jesteśmy w stanie dla niej poświęcić? Odpowiedź w przypadku każdego widza będzie brzmiała inaczej.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek